Przejdź do treści

Wspólne decyzje w małżeństwie czyli „gdy żona chce, to mąż musi?”

← Wróć do artykułów

Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów

W Australii ludzie mają takie powiedzenie: „Happy wife – happy life” (Szczęśliwa żona – szczęśliwe życie). Budzi wątpliwości? Czy to znaczy, że wszystkie decyzje w małżeństwie powinny się kręcić wokół kobiety i jej potrzeb?

Decyzja: Australia

Moi bliscy znajomi – liczna rodzina – mieszkali kilka lat w Australii. Mieszkaliby tam prawdopodobnie do dziś, gdyby nie pewne wakacje spędzone w Polsce. Wtedy ich córeczka zachorowała na nowotwór i zostali na nie wiadomo ile. Jego bardzo „ciągnie” na Antypody. Wyjechali jako rodzina w misji. Nie mieli wtedy nic – ani planu, ani pracy. Odnaleźli tam cząstkę siebie. Ona jednak bardzo chciała wracać do Ojczyzny. Brakowało jej przyjaciół, rodziny, nawet klimatu ulicy, przy której mieszkali w Polsce. Wieczorami z okolicznych knajpek wychodzili nieco „podchmieleni” klienci i śpiewali im pod oknami. Tego w Australii nie było.

Choć Jakub bardzo chciał tam zostać na stałe, przyjechał do Polski, gdy miała się urodzić ich najmłodsza córeczka. Ania – jego żona – nie wyobrażała sobie porodu w Australii. Spędzili wtedy w Polsce chyba półtora roku. Kilka lat później pojawił się wspomniany nowotwór u innej ich córeczki i „przymusowo” zamieszkali znowu w Polsce. Pytaliśmy Jakuba, dlaczego, skoro tak mu się podoba w Australii, zgodził się przyjechać całą rodziną z powrotem do Polski. Powiedział nam wtedy, że w Australii ludzie mają takie powiedzenie: „Happy wife – happy life” (Szczęśliwa żona – szczęśliwe życie).

Przysięga wszystko wyjaśnia

Proste? Dla mnie bardzo. Ale czy to oznacza, że kiedy żona czegoś chce, to mąż musi to zrobić? Już widzę tłum oburzonych facetów, którzy za nic w świecie nie dadzą się „ponieść” tej myśli. Tylko odzywa mi się wtedy w głowie: „Hej! Nie pamiętacie przysięgi małżeńskiej?”.

Wprawdzie nie ma tam słowa o słuchaniu żony, by zapewnić sobie szczęśliwe życie, ale jest: „ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską”. I nie zapominajcie, że oboje wypowiadacie to samo. Więc nie ma niebezpieczeństwa, że żona, która kieruje się miłością, wiernością i uczciwością małżeńską, wykorzysta w jakiś pokrętny sposób jego słowa przysięgi! Jakby to powiedzieli Australijczycy: „No way!”. Nie ma takiej opcji.

Wspólnie mamy rację

Jeżeli ja, jako żona, kocham mojego męża i jestem w stosunku do niego uczciwa i wierna, a on również kieruje się tymi samymi słowami przysięgi, to nie ma w naszym małżeństwie zjawisk, takich jak „moja racja” czy „twoja racja”. Jest nasza wspólna racja. Oboje chcemy wspólnego szczęścia, ale też chcemy szczęścia dla tej drugiej osoby indywidualnie. Jeśli więc żona jest szczęśliwa, to mąż też jest szczęśliwy. I na odwrót.

Kierując się dobrem wspólnym małżeństwa, żadne z nas nie ma potrzeby „ugrania” czegoś dla siebie. Jakub nie widział szczęścia w byciu w Australii z Anią, która nie wyobrażała sobie porodu tam. Wybrał ich wspólne szczęście. Zobaczył w Polsce szczęśliwą, spokojną Anię, nie martwiącą się o poród i sam też był szczęśliwy. Miał też nadzieję, że kiedyś do Australii wrócą, ale nie uczynił z tego celu samego w sobie. Nie zmuszał nikogo do wyjazdu.

Nie ma małżeństwa na odległość

Przepraszam, jeśli kogoś urażę tym, co napiszę dalej. Zdaję sobie sprawę, że są czasem sytuacje bez wyjścia – trudne i skomplikowane – ale osobiście nie wyobrażam sobie, co mogłoby nas zmusić do rozłąki i np. samotnego wyjazdu męża do pracy za granicę. Czasem słyszę od znajomych, że przecież ona (żona) ma tu pracę, dzieci mają szkoły, przyjaciół, znajomych. Dlatego lepiej, żeby zostali. A on (mąż) wyjedzie, zarobi i wróci do nich. Jeszcze nigdy nie widziałam szczęśliwego zakończenia takiej historii.

Znam historie powrotów z zagranicy żony z dziećmi po kilku latach. Mąż zostawał tam jeszcze „tylko” na rok. I po tym roku nie było czego sklejać. Pozew o rozwód przyszedł pocztą. Ona chciała wrócić do swojej pracy w Polsce, bo przecież jej praca też jest ważna, jej rozwój, jej poczucie bycia potrzebną… A on? Dlaczego on nie zostawi swojej pracy i nie wróci z nami? I postawa „moje-twoje” trwa w najlepsze.

Szczęście kosztem żony lub męża? Nonsens

Myślę, że w takich sytuacjach musimy być albo razem, albo wcale. Kiedy mój mąż aplikował na półroczne stypendium w Stanach Zjednoczonych, nie wyobrażaliśmy sobie, bym ja z dziećmi została w Polsce, a on był tam. Nawet „tylko” na pół roku. I mógłby ktoś powiedzieć: „OK. Jeśli szczęściem żony byłoby zostać w kraju, to mąż powinien odpuścić wyjazd”. Ja z kolei nie byłabym szczęśliwa, patrząc na cierpienie męża, który jako głowa domu nie jest w stanie w kraju zapewnić bytu rodzinie.

Nie będziemy mieli szczęśliwego małżeństwa, gdy osiągamy osobiste szczęście kosztem męża czy żony. Tak się nie da. Myślę, że w tej perspektywie maksyma: „Happy wife – happy life” brzmi już mniej kontrowersyjnie. Bądźcie więc szczęśliwi.

Czy wiedziałeś, że…

Zobacz także