Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
„Bycie miłą” może nasuwać automatycznie myśl, że jest to coś sztucznego i wymuszonego albo oznacza bycie „słodką idiotką”. Tymczasem ta, być może infantylnie kojarząca się, postawa (lub jej brak) to doskonały miernik naszych wewnętrznych lęków i nieprzepracowanych spraw. Uporządkowane wnętrze naturalnie skutkuje byciem miłą – bez żadnej sztuczności.
Miła przez miesiąc – niewykonalne
Słyszałam kiedyś konferencję o. Remigiusza Recława o byciu kobietą miłą. Ojciec podzielił się między innymi tym, że z okazji jego czterdziestych urodzin wiele osób ofiarowało w jego intencji swoje wyrzeczenia i postanowienia. Dostał je zapisane na karteczkach. Jedno z nich brzmiało następująco: „Będę miła dla męża. Przez miesiąc. Żeby to było możliwe – codziennie różaniec”.
Okazało się, że postanowienie było niewykonalne i mimo codziennego różańca, nie powiodło się. Ofiarodawczyni nie potrafiła być miła dla swojej drugiej połówki nawet przez tydzień.
Słuchając tej historii, zobaczyłam siebie. Jestem ciepłą, sympatyczną ponoć osobą, ale bardziej mi się udaje taką być w stosunku do ludzi z zewnątrz. Bycie miłą wobec męża to bardzo wysoko podniesiona poprzeczka. I nie jest to, bynajmniej, wina mojego męża.
Czy naprawdę trzeba być zołzą?
Ojciec Recław powiedział, że wiele z nas boryka się z tym problemem, że często jesteśmy gorzkie, cierpkie, niemiłe. Wybieramy nawet świadomie taką postawę.
Dlaczego? Nie znam pełnej odpowiedzi na to pytanie. Wiem jednak, że ma na to wpływ nie tylko rodzina, w której się wychowywałyśmy, ale także kształtująca nas kultura. Brakuje nam dobrych wzorców: kobiet, które potrafią być autentycznie miłe w stosunku do swoich mężów. Pamiętam tytuł książki leżącej na biurku mojej koleżanki: „Dlaczego mężczyźni kochają zołzy?”. Pamiętam rozmowy sfrustrowanych, porzuconych mężatek uważających, że tylko te „podłe baby” mają dobrych mężów…
Czasem ma na to wpływ lęk przed zranieniem. Wchodzimy w związki po wielu przykrych doświadczeniach, z nieprzepracowaną przeszłością i od razu przyjmujemy pozycję obronną (często nieświadomie). Tymczasem miłość to zgoda na bezbronność.
Chcę być miła, ale nie fałszywa
Słowo „miła” identyfikujemy też często ze słowem „słodka”, a to z kolei łączymy z rymującym się rzeczownikiem „idiotka”, czyli świecąca pustką w pięknej główce. Ponadto czasem zdarza się widzieć takie mężatki, o których mówią „słodkie”, ale ich sposób bycia jest odrzucająco landrynkowy i pod ich słodkim uśmiechem wyczuwa się jakiś fałsz.
Chciałabym być miła dla mojego męża, ale nie landrynkowa. Co w tym celu zrobić? Oto propozycje:
- Przeanalizuję, jaki obraz kobiety noszę w sercu.
- Pomyślę, jakie mam w sobie lęki.
- Odpowiem sobie na pytanie, czy noszę jakieś zranienia, które są głęboko ukryte i których nie przebaczyłam.
- Poszukam wzorców – kobiet, które potrafią być autentycznie miłe.
„Swoim ciepłem przesuniesz kamień”
Mam znajomą, która emanuje ciepłem, także w stosunku do męża. Jej dewizą jest zresztą zdanie: „Kobieta walczy ciepłem”. Stara się stworzyć taki właśnie dom. Swojej dorosłej, mieszkającej już osobno córce, często mówi: „Przyjdź do nas się ogrzać”. Poradziła kiedyś innej kobiecie, która cierpi z powodu szorstkości i nieczułości męża: „Swoim ciepłem przesuniesz kamień”. A skąd to ciepło brać? Myślę, że ono jest w nas, a jeśli gdzieś się po drodze zawieruszyło, to mamy przecież Jezusa. Spotkanie z Nim, np. na adoracji, to jak wystawienie się na działanie promieni słonecznych. Relacja z Nim pomaga być spójną i traktować tę najbliższą osobę tak samo jak ludzi z zewnątrz.