Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
Czułość kobiety, czułe serce matki, czułe matczyne spojrzenie – jak te słowa często nam dźwięczą, pasują do siebie. Właściwie puszczamy je mimo uszu – tak bardzo są oczywiste! Ale „czuły facet”? Niby się o tym mówi, coraz częściej zwraca uwagę, no ale jak to brzmi?! Czuły, to może zaraz jakiś wrażliwiec – łzawy i sentymentalny…? Moje pokolenie wychowywało się w kulturze, w której dominował obraz „twardego mężczyzny”, stawiającego wymagania, unikającego bliskości, często nieobecnego… Lekcję czułości odrabiam więc sam.
Wobec potrzeb dziecka
Czy mi się to podoba, czy nie, muszę się liczyć z tym, że dzieci potrzebują mnie czasem również takiego – czułego, wrażliwego, zdolnego do odrobiny empatii. Nie ukrywam, że czasem czuję się w tym wszystkim jak słoń w składzie porcelany. Kiedy w domu z jakiegoś powodu „gęstnieje atmosfera”, robi się emocjonalnie, choć powód – racjonalnie rzecz biorąc – zdaje się błahy, czuję się, jakbym wylądował na Marsie. Najstraszniejsze słowa z ust żony: „Idź, powiedz jej/jemu coś pocieszającego…”. To przecież najpierw trzeba wyjść ze skorupy, być przez chwilę kimś zupełnie innym, niż na co dzień!
Tak, czuję się, jak słoń w porcelanie i co chwilę coś się tłucze, ale mam poczucie, że jak długo mam odwagę być słoniem, który mimo wszystko w tym składzie próbuje się poruszać, nie ucieka, to dzieci to jakoś doceniają.
Czasem wystarczy gest
No właśnie, czasem silimy się na słowa, ale bliskość można wyrazić drobnym gestem. Nie dalej, jak wczoraj, wybraliśmy się z najmłodszym synem na „cichą mszę” – ostatnią, wieczorną, w sennej już atmosferze. Kazanie było trochę „ponad jego głową”, siedział grzecznie, ale wyraźnie nieobecny. Wziąłem go za rękę. Wyraźnie się poruszył. Drugą dłonią pogłaskał moją rękę. Zwrócił wzrok na ambonkę. Nie chcę powiedzieć, że się zasłuchał, ale z pewnością był bardziej skupiony i obecny. W sumie nic wielkiego – drobny gest wśród codziennych sztormów – ale sam fakt, że oddał czułość, uśmiechnął się, był dowodem, że „byłem na miejscu”.
Wróciliśmy do domu rozmawiając o różnych codziennych sprawach, chyba nawet trochę zadowoleni, że tym razem w liturgii uczestniczyliśmy tylko we dwóch.
Pokora w odbieraniu lekcji
Czasem się uda, częściej się nie uda – są sytuacje, gdy próba bardziej empatycznego bycia kończy się ripostą: „oj tato, daj spokój!, nie jestem już dzieckiem…”. Tak to wyglądało ostatnio, gdy moja córka wyruszała na egzamin ósmoklasisty, a ja chciałem ją zostawić z jakimś dobrym słowem. Wiem, że czasem potrzebuje mojej cichej obecności, czegoś innego, niż pouczeń i dobrych rad. Chcę, żeby czuła się kochana i akceptowana. Ale też widzę, że nadmierna czułość może być odbierana jako coś, co może stępić ich wewnętrzną twardość, gdy wchodzą powoli w dorosły, nie zawsze przyjazny świat.
Z pomocą często przychodzi żona. To ona uczy mnie cały czas uważnej, współobecnej wrażliwości. Czasem popycha do działania i podpowiada, co mógłbym zrobić. Czasem wystarczy posłuchać, nawet jeśli muszę się tym samym przyznać do jakiegoś analfabetyzmu w przestrzeni uczuciowej.