Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
Kiedy wracam z pracy i otwieram drzwi domu, małe, ufne oczka wpatrują się we mnie chcąc niemal od razu porwać do wspólnej zabawy. Ogarniam swoje potrzeby, a potem idę do zamku, by raz jako król, a raz jako giermek, towarzyszyć na baśniowym dworze.
Wiek przedszkolny – lubię to!
Zanim pojawiła się na świecie nasza mała gromadka, powtarzałem, że wszystkiego będę uczył się od żony. W końcu ja nigdy nie miałem styczności z dziećmi, poza niewiele młodszą siostrą, natomiast Zuza, nie dość, że skończyła studia pedagogiczne, to jeszcze opiekowała się raz po raz swoimi siostrzeńcami i bratankami. Imponowała mi swoim obyciem w tym obszarze i cieszyłem się, że rodzicielstwo nie będzie dzięki temu takie trudne.
Oczywiście nieco się przeliczyłem. Umknęło mi, że jednak swoje dzieci to nie cudze. Pewnego razu, ku mojemu zdziwieniu, usłyszałem od żony, że ona mnie podziwia za zabawę z naszymi córkami. Nie rozumiałem… Jak to? Przecież zabawa to chyba najprostsza czynność. Wystarczy COŚ porobić z dziećmi. Jak się okazało, to COŚ przerasta Zuzę całkowicie. Ona świetnie odnajduje się w codziennych czynnościach. Ogarnia logistykę naszej rodziny, dobiera ubrania kolorystycznie, wzorkami i rozmiarami, z czym ja mam ogromny problem, pamięta różne terminy wizyt i organizuje czas. A to jedno jedyne, najłatwiejsze – zabawa – sprawia jej ogromny problem. Kiedy usłyszałem to od niej pierwszy raz, nie dowierzałem i pomyślałem, że żartuje. Przecież to ja miałem uczyć się od niej, a tymczasem, ona chwali mnie, że bawię się z dziećmi!
Żona podrzuca, a ja łapię
Grubymi nićmi uszyła tą pochwałę, ale oczywiście serce mi się rozradowało. Od słowa do słowa, okazało się, że etap przedszkolny męczy Zuzę za bardzo. Ja lubię klocki, puzzle, zamki, fortece, od niechcenia niech będą i farbki. Na szczęście nigdy nie musiałem być księżniczką… Żona czeka na etap szkolny, na potrzebę dziecięcej cierpliwości, trudne rozmowy, tłumaczenia, poważniejsze tematy.
Teraz jedynie dzielimy się, gdy dzieci potrzebują trochę adrenaliny. Wtedy ja wychodzę z pokoju, bo nie jestem w stanie patrzeć, jak mama i dziewczyny robią samoloty, fikołki, skoki z łóżka. Może to dziwne, ale nigdy nie lubiłem wesołych miasteczek i takiego szaleństwa, za to Zuzia obskakiwała ponoć każde podwórkowe drzewo, dach i doświadczała tego świata w sposób ekstremalny. Nie walczę z tym, bo wiem, że dziecko przez zabawę poznaje siebie, więc potrzeba mu zarówno stałości, jak i ekstremalności.
Moja zabawa z dziećmi: komunikat – reakcja
Czy zabawa zawsze przychodzi mi z łatwością? Nie zawsze. Najpierw potrzebuję zaspokoić swoje podstawowe potrzeby, by móc dać coś swoim dzieciom. Najgorsza jest dla mnie częsta zmiana zabawy. Zuza tłumaczyła mi, że skupienie maluchów trwa maksymalnie kilkanaście minut. Ja mam wrażenie, że nie zawsze dość mocno się angażuję, przez co dziewczynkom szybko zaczyna się nudzić.
Najlepsza opcja to taka (w końcu jestem facetem), gdy córki mają sprecyzowane potrzeby zabaw i mówią wprost: „tata, zbuduj nam zamek, będziemy księżniczkami”, albo „tata, bawimy się w chowanego, ty liczysz”, bądź ‘’tata, chodź na korytarz, pojeździmy na rowerze”. Komunikat – reakcja. Wtedy życie jest prostsze.
Przychodzi czasem taki moment, że przez kilka dni jest wielka ochota na jedną zabawę, np. układanie puzzli czy kolorowanki. Wtedy nieustannie męczymy taką czynność i nagle dostrzegam, jak córki świetnie opanowują coś same. Zaskakują mnie swoimi postępami i pękam z dumy, zwłaszcza że mogę w tym uczestniczyć.
Batman wśród księżniczek
Ogromną frajdę sprawia mi dzielenie swoich pasji z dziećmi. Malutkiemu synkowi na razie tylko tłumaczę zasady gry w nogę, ale już z Idą i Noemi chętnie trenuję kopanie piłki na ogródku, czasem włączam PlayStation i wspólnie urządzamy wyścigi samochodowe lub gotujemy w jednej kuchennej grze, innym razem w ruch idą klocki LEGO i nasza niekończąca się kreatywność. Niekiedy, między Elsą i Anną, przemycę trochę historii o Batmanie i wydrukuję im taką kolorowankę, a czasem po prostu zabiorę na spacer i pójdę ich ścieżkami.
Wieczorem usypiam starszaki, więc po bajce czytanej przez mamę (bo moje umiejętności modulacyjne są zerowe) mamy jeszcze chwilę na opowiadanie, co się dziś wydarzyło. Serce mi się raduje, gdy słucham ich przeżyć, czego się nauczyły i jak są za to wdzięczne, choć może same nie umieją jeszcze tego wyrazić.
Czego uczy mnie zabawa z naszymi dziećmi?
Zaskakuje mnie to, że dzieci nie potrzebują wcale najlepszych zabawek, a w zasadzie nie potrzebują żadnych, bo zabawę czasem wymyślamy z niczego. Najbardziej lubią wyścigi gąsienic w salonie. Mama odlicza, a my pełzamy – koniecznie bez użycia rąk – od okna do ściany. Tak samo wielokrotnie zastanawiam się, jak urozmaicić im czas, co zaproponować, a tymczasem zwykły chowaniec szósty raz w tym tygodniu to dla nich najlepsza frajda.
Zabawa pokazuje mi, jak szybko nasze maluchy uczą się i powielają potem nabyte umiejętności. Kiedyś, podczas rzucania kauczukiem, piłeczka niespodziewanie wpadła im pod szafkę. Wziąłem długą linijkę, latarkę i wygrzebałem ją. Nie muszę chyba pisać, jak dziś dzieci radzą sobie, gdy coś wpadnie im pod meble. To, czego nieustannie się uczę, to cierpliwość. Raz, że ciągle czuwam, czy za chwilę nie nastąpi atak na siostrę za niesłusznie zabraną zabawkę, dwa, że fajna zabawa kiedyś musi się skończyć i naprawdę pora już na kąpiel.
W zabawie doświadczam, że jestem potrzebny swoim dzieciom. Daje mi to wewnętrzną radość, gdy widzę, że pomogłem wydłubać zeschniętą plastelinę i Ida może teraz wycisnąć najpyszniejszy makaron świata lub gdy Noemi próbuje włożyć lalce ubranie, ale miejsce na rękę przeciska przez głowę i mogę jej pokazać, jak to zmienić.
Nic na siłę
W zabawach naszych dzieci nie uczestniczę cały czas. Kiedy wpadają w wir wspólnego języka i zaangażowania, to wycofuję się, by trochę odpocząć lub wykonać inne obowiązki i dać im przestrzeń. Bardzo lubimy przyglądać się z boku ich dialogom i wymianie doświadczeń. A kiedy przychodzą, domagają się i potrzebują dorosłego, to idę, bo wiem, że nasze więzi zacieśnią się w kolejnym przypiętym klocku LEGO, zaufanie zbuduje się w nauce jazdy na rowerze, a radość uwolni w odnalezieniu kolejnej pary w memory. Ja uczę się od swoich córek, a one ode mnie.