Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
Podjąłem pewnego dnia decyzję rozstania się z moim pożeraczem czasu, by mieć pieniądze na suknię ślubną dla Zuzy oraz garnitur dla siebie. Po latach mam szczęśliwe życie u boku wspaniałej kobiety, trzecie dziecko w drodze, a wirtualna rzeczywistość wcale nie zniknęła, tylko została podporządkowana rodzinnemu szczęściu.
Pierwsza miłość
Pierwszy komputer pojawił się w moim rodzinnym domu, gdy miałem 12 lat. Szybko dałem się wciągnąć w jego sieć. Wyczekiwałem kolejnych numerów czasopisma CD Action. Wraz z kolegami wymienialiśmy się grami. Odkrywałem świat Internetu i jego szerokich możliwości. Czułem, że informatyka i praca z komputerem w dorosłości będzie mi bliska. Mój typowy dzień nastolatka skupiał się na odbębnieniu dnia w szkole, a następnie zatopieniu w wirtualnym świecie lub spotkaniu z kolegami poza domem. Jak magnes ciągnęło mnie do myszki i klawiatury.
Możliwość osiągania kolejnych leveli w grach wzmagała wyrzut endorfin w organizmie. To przywiązanie (śmiem nawet twierdzić – uzależnienie) ciągnęło się już kilka lat, aż do nocy sylwestrowej tuż po moich 18-tych urodzinach. Wtedy powiedziałem sobie, że to ostatni Sylwester, który spędzam samotnie przed komputerem. Wiedziałem, że nie chcę dłużej tkwić w wirtualnej rzeczywistości. Czułem, że ta przyjemność grania trwa tylko chwilę i nie wypełnia pustki, która od pewnego czasu mi towarzyszyła. Pogłębiła się ona podczas mojej studniówki, którą przesiedziałem sam, patrząc na dobrze bawiących się znajomych ze szkoły. Śmieję się, że tamto westchnienie usłyszał Pan Bóg, bo pół roku później w moim życiu pojawiła się Zuzia, a kolejny Nowy Rok świętowaliśmy już razem.
Rozwód dla miłości
Zanim z przyszłą żoną dojrzeliśmy wiekowo, a potem dojrzeliśmy do poważnych decyzji o wspólnej przyszłości, minęło 8 lat. W tym czasie mój dzień dzielił się na studia informatyczne, na wyjazdy do Zuzy oraz na wspólne spotkania podczas różnych rekolekcji. Z racji, że mieszkaliśmy w odległości 120 km od siebie, wszelkie zjazdy i diecezjalne święta były dla nas dobrymi okazjami do randek. Z komputera nie zrezygnowałem. Nadal pochłaniał jakąś część mojego czasu, aż do momentu, gdy postanowiłem, że sprzedam go, by mieć pieniądze na suknię ślubną dla Zuzy oraz garnitur dla siebie.
To był kolejny zwrot w moim życiu. Mógłbym powiedzieć – rozwód z pierwszą, nierealną miłością i uwolnienie od niej dla wejścia w związek małżeński z tą prawdziwą miłością mojego życia.
Doskonała transakcja
Nie sądziłem, że ten „handel wymienny” przybierze tak szybko na wartości, a ja już 9 miesięcy po ślubie zyskam kolejną maleńką miłość. Narodziła się nasza córka.
W międzyczasie życie nabrało tempa. Wiele dojrzałych spraw, decyzji, potem noszenie, lulanie, przewijanie na zmianę z pracą zarobkową. Nim się obejrzałem, następny poziom w tej życiowej grze ustanowiła po 2 latach druga córka. Z jednej strony zaliczyłem już pewne umiejętności, wiedziałem jak współpracować z dzieckiem, ale nagle swoje siły, wiedzę i praktykę musiałem podzielić na dwie – jak się okazało – całkiem różne istoty. Pojawiały się nowe wyzwania, problemy zdrowotne, w międzyczasie pobyty w szpitalu i codzienność zaczęła przybierać barwy zmęczenia.
Dam z siebie trzysta procent!
Doba do tej pory się nie wydłużyła. Mimo to, aktualnie w ramach mojej „wymiany” życia wirtualnego na realne, oczekujemy z żoną trzeciego dzidziusia. Warto było czekać, bo niedługo na świecie pojawi się mój syn, mój pierworodny. I wiecie co? Już ładuję dla nas pady od PlayStation. Dokładnie tak!
Przeczuwam niezły rollercoaster. Choć nie lubię wesołych miasteczek, to na tę karuzelę już wsiadłem i nie zamierzam z niej schodzić. Wiem, że teraz będę musiał dać z siebie 300%, ale bardzo tego chcę. Nigdy nie przypuszczałbym, że ta transakcja da mi sto razy więcej powodów do radości, sto razy więcej endorfin i sto razy więcej zmęczenia.
Taryfa pełna miłości
Czy przegrałem swoją wolność? To, co przegrałem, to wiele godzin przy komputerze. Czy byłem w tym wolny? Nie.
Mojej obecnej, wspaniałej, choć nie zawsze łatwej codzienności, nie zamieniłbym już na wirtualny świat. To nie oznacza, że zrezygnowałem z gier i filmów. Godzinka, czasem dwie, grania wieczorem, jest poprzedzona morzem przytulasów, zabaw w chowanego i nowych umiejętności moich dzieci doświadczanych przez całe popołudnie. Oglądanie ulubionych filmów i seriali odbywa się na raty, np. podczas nocnego noszenia przebudzonych maluchów na rękach. Nadrabianie wideo subskrypcji w telefonie ma miejsce w trakcie sprzątania łazienki lub wyciągania i wkładania kolejnych naczyń do zmywarki. Taką taryfę przyjąłem i jestem za nią wdzięczny Najwyższemu.