Przejdź do treści

Ta mistyczka spotkała maleńkiego Jezusa. Dziś wiele par zawdzięcza jej potomstwo

← Wróć do artykułów

Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów

“Codziennie rano, gdy tylko otwieram oczy, zaraz po przeżegnaniu się, wyciągam ręce do góry, jak dziecko, gdy widzi nad łóżeczkiem twarz mamy albo taty. Nauczyła mnie tego s. Leonia Nastał” – mówi Agnieszka Bugała, żona i mama trójki dzieci, dziennikarka i filolożka.

Wycieczka po Starej Wsi

Wanda Mokrzycka: Kiedy po raz pierwszy usłyszałaś o s. Leonii Nastał?

Agnieszka Bugała: To były rekolekcje ignacjańskie w Starej Wsi na Podkarpaciu. W jednej z konferencji jezuita o. Bronisław Mokrzycki wspomniał o dziewczynie, która bardzo chciała wstąpić do zakonu, lecz przez wiele lat na drodze powołania stał kategoryczny sprzeciw ojca. Kiedy wreszcie jej marzenie się ziściło, wszystko oddała Bogu. Z jej dziennika możemy wyczytać, że Jezus objawił jej tajemnicę swojego niemowlęctwa.

W czasie wolnym postanowiłam dowiedzieć się jak najwięcej o tej siostrze. Skoro urodziła się i zmarła w Starej Wsi, czyli dokładnie w miejscu, gdzie przeżywałam rekolekcje, miałam niepowtarzalną okazję odbyć spacer jej ścieżkami. Najpierw poszłam na cmentarz, ale okazało się, że jej szczątki zostały ekshumowane i przeniesione do specjalnie wybudowanego sarkofagu. Ruszyłam więc do klasztoru Sióstr Służebniczek Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej (tzw. siostry służebniczki starowiejskie). Tam okazało się, że kult Służebnicy Bożej już dawno przekroczył granice powiatu i że wstawiennictwa u siostry Leonii szukają ludzie nie tylko z innych części Polski, ale także z zagranicy. 

Księga podziękowań za otrzymane łaski była zapisana niemal do końca. Byłam poruszona. Chciałam wszystkim opowiedzieć o moim odkryciu, ale wtedy dopiero studiowałam polonistykę i nawet nie przyszło mi do głowy, że kiedyś spotka mnie zaszczyt napisania biografii s. Leonii Nastał.

Jak do tego doszło?

Wiele lat później, w jednej z rozmów z panem Piotrem Mistachowiczem, szefem wydawnictwa Esprit, z zachwytem podzieliłam się moim „starowiejskim odkryciem”. Tak pojawiła się szansa napisania książki.

Powodów, dla których chciałam przedstawić s. Leonię światu było wiele. Z jednej z wizji, jakich doświadczała, wypisała następujące słowa Jezusa, które są bezcennym – moim zdaniem – wyjaśnieniem sekretu życia wewnętrznego: 

Cały sekret życia wewnętrznego polega na tym, by żyć w zjednoczeniu z Bogiem, przestawać z Nim, jak dziecię przestaje z ukochanym i kochającym Ojcem, dawać Mu ustawicznie dowody swej miłości i cieszyć się Jego miłością.

To było dla mnie porażające zdanie. Chciałam odkryć, poznać, chociaż trochę zrozumieć relację siostry Leonii i Jezusa.

Pragnienie zakonu było silniejsze

Aby być bliżej swojej bohaterki zamieszkałaś na czas pracy w jej klasztorze! A z jakiego domu rodzinnego wywodziła się Leonia?

Marysia, bo tak na nią mówili w domu, pochodziła z bardzo biednej rodziny. Opisywana w literaturze tzw. galicyjska bieda, była doświadczeniem jej dzieciństwa i wczesnej młodości. Urodziła się 8 listopada 1903 r. w Starej Wsi jako Marianna Nastał. Była drugim dzieckiem – po siostrze Stefanii. Potem jej rodzicom – Katarzynie i Franciszkowi – urodziło się jeszcze troje dzieci. Dwójka zmarła szybko, a Stanisław, młodszy od Marysi o 20 lat, dożył 2017 r. 

Ubóstwo rodziny było niewyobrażalne. Sprawiło, że ojciec wyjechał na emigrację zarobkową do USA i spędził tam w sumie 18 lat. Przysyłał pieniądze bardzo nieregularnie. Matka dorabiała jak mogła, najczęściej wynajmując się do pracy w polu. Dziewczynki z kolei zarabiały na utrzymanie, tłukąc kamienie na budowie drogi. Często nie jadły nic przez cały dzień.

Za duchową formację Marysi odpowiadała matka. Mimo że była bardzo prostą kobietą, płonął w niej ogień żywej wiary. Niemal codziennie chodziła na mszę świętą, a po powrocie przytulała córki do piersi, gdzie ukrywał się Jezus przyjęty w komunii świętej. Różaniec, Godzinki, odprawianie nabożeństwa drogi krzyżowej – to była codzienność w domu Katarzyny Nastał. Marysia od najmłodszych lat towarzyszyła matce w wieczornych modlitwach i angażowała się w życie lokalnego kościoła. Ważną rolę odegrało też w jej życiu duszpasterstwo prowadzone przez starowiejskich jezuitów, którzy koncentrowali dziewczynkę na Eucharystii, nabożeństwie do Serca Pana Jezusa i ogromnej miłości do Matki Bożej.

Jak było z odkrywaniem przez nią powołania do życia zakonnego? Sprzeciw ojca zapewne był bolesny.

Był, ale jej pragnienie było o wiele silniejsze. Dość powiedzieć, że Marysia zaczęła odkrywać pragnienie wstąpienia do zakonu już około trzeciego roku życia, a w okresie szkolnym przyznała się do niego mamie. W 1919 r., zaraz po ukończeniu szóstej klasy, po raz pierwszy poprosiła o przyjęcie do Zgromadzenia Sióstr Służebniczek NMP w Starej Wsi. Została przyjęta, ale na drodze powołania stanął jej ojciec. Dziewczyna przyjęła jego wolę, choć pękało jej serce.

Franciszek Nastał wrócił z USA. Przywiózł skrzynię pełną prezentów (kapelusze, suknie, buty) oraz sporą sumę pieniędzy, za które chciał kupić karczmę w pobliskim Brzozowie. Za barem chciał postawić swoją córkę Marysię. Ale wyszło inaczej. W 1925 r. kobieta wstąpiła wreszcie do zgromadzenia, a cztery miesiące później przyjęła habit i imię Leona, które później, w jednej z mistycznych rozmów, Jezus zmienił na Leonię.

Mama przyjęła decyzję córki z wielką radością, ojciec – z rozczarowaniem. Co ciekawe, młoda zakonnica nigdy nie miała o to do niego żalu. Modliła się za niego do końca życia i obiecała mu, że ponieważ umrze przed nim, to w chwili, gdy on będzie żegnał się z tym światem, przyjdzie po niego, by go zaprowadzić do Jezusa. Świadkowie śmierci Franciszka Nastała, z którymi rozmawiałam, potwierdzają, że tak właśnie było. W chwili śmierci ich dziadek usiadł na łóżku, wyciągnął ręce i rozpromieniony zawołał imię córki. A potem skonał.

Leonia Nastał – orędowniczka niepłodnych

Przekonanie o jej świętości było żywe od razu po śmierci?

Tak jest. Leonia Nastał zmarła 10 stycznia 1940 r. i mimo trwającej wojny od razu zgłaszali się ludzie, którzy twierdzili, że święta siostra pomaga. Przynosili nowiny o tym, że modlili się za jej przyczyną, a modlitwa została wysłuchana. Ze świeżego nagrobka na cmentarzu wciąż ktoś podbierał ziemię i szybko znikały kwiaty. 

Wotum o wszczęcie procesu beatyfikacyjnego wpłynęło do Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych już w 1969 r. Po zatwierdzeniu przez papieża Franciszka dekretu o heroiczności cnót w 2016 r. przysługuje jej tytuł Czcigodnej Służebnicy Bożej. Proces trwa, a s. Leonia czeka na zatwierdzenie cudu dokonanego za jej wstawiennictwem. To otworzy drogę do ogłoszenia jej błogosławioną Kościoła katolickiego, bo „najdroższą Leonią Jezusa” jest już do dawna.

Co ciekawe, niedługo przed śmiercią zapisała takie zdanie: 

Po czternastu latach życia w Zgromadzeniu odchodzę do nieba. Ufam, że stamtąd wiele będę mogła pomagać Zgromadzeniu i skołatanej Ojczyźnie.

W jakich sprawach s. Leonia jest szczególną orędowniczką?

Przy krypcie s. Leonii modli się wiele par, które nie mogą mieć dzieci. Po jakimś czasie wracają, by podziękować za cud poczęcia i narodzin. Niemowlęctwo Jezusa, którym przez całe życie zachwycała się s. Leonia, owocuje w narodzinach kolejnych niemowląt. A liczbę dzieci, których poczęcie i narodziny wyprosiła, zna pewnie tylko Bóg. Jeśli s. Leonia miałaby otrzymać jakiś szczególny “departament” w niebie, to wydaje mi się, że byłby to właśnie ten: pomoc w orędownictwie przed Bogiem, by małżonkowie pragnący poczęcia dziecka, mogli tego cudu dostąpić.

Wyciągam ręce do Boga – dzięki niej

Poświęciłaś dużo czasu na badanie życia s. Leonii. Dotarłaś do istotnych informacji o siostrze na wielu poziomach jej życia. Jaki ślad pozostawiła w tobie kandydatka na ołtarze?

Tych śladów jest dużo, bo już sam jej duchowy dziennik pt. „Uwierzyłam miłości”, który opisuje zażyłość z Jezusem podobną do tej, którą miała święta s. Faustyna Kowalska (jej rówieśnica), kieruje człowieka na odnowienie relacji z Jezusem. Siostra Leonia ma z Jezusem relację czułą, serdeczną, odartą z oficjalności. Nieustannie skraca dystans, ale nie w ten sposób, że lekceważy sacrum, spoufala się jak z kumplem, tylko uznając i adorując świętość Boga, jednocześnie pragnie być Jego najmniejszym dzieckiem i nieustannie „włazi Mu na kolana”. Chce, by ją nosił i tulił, tak jak ojciec nosi i tuli bezbronne dziecko.

Na początku nie umiałam skorzystać z tej rady w moim życiu, ale zaczęłam praktykować jedno, proste ćwiczenie, do którego zainspirowała mnie s. Leonia. Codziennie rano, gdy tylko otwieram oczy, zaraz po przeżegnaniu się, wyciągam ręce do góry, jak dziecko, gdy widzi nad łóżeczkiem twarz mamy albo taty. Ja nie widzę, ale wierzę, że On nade mną jest. Wyciągam ręce, a potem proszę, by mnie uściskał, przytulił, ja przytulam Jego i mówię Mu, że bez Niego sobie dziś nie poradzę. To jest moja pierwsza modlitwa dnia, a pomysł na nią pochodzi z badania duchowego życia s. Leonii. Bardzo polecam taką metodę na rozpoczęcie dnia w ramionach Ojca.

Czy wiedziałeś, że…

Zobacz także