Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
Jeśli jesteście rodzicami dzieci, które już niebawem wejdą w związek małżeński, „wyrzućcie” ich po ślubie z domu. Niech zamieszkają osobno, niech się „dotrą”, niech sami decydują o kolorach ścian. Wam odtąd nic do tego. Niech klepią biedę, byle razem. Niech zbierają SWOJE życiowe doświadczenia.
Młodzi muszą “odejść”!
Obejrzałam ostatnio rolkę pewnego amerykańskiego mówcy katolickiego. I to, co mówił, bardzo mnie przekonało. A mówił do osób, które już mają synowe i zięciów. Zwracał się do nich konkretnie i rzeczowo. Otóż… dzień ślubu to dla młodych pierwszy dzień wspólnego życia BEZ RODZICÓW. Oczywiście – i fizycznie i psychicznie. Nie chodzi o zerwanie wszelkich kontaktów (mam nadzieję, że to jest jasne), ale o odejście z domu, o „opuszczenie ojca i matki”. Odtąd już nie muszą się im tłumaczyć ze swoich decyzji, pytać o zdanie, czy „raportować” o stanie swojego majątku etc. Mogą, ale nie mają takiego obowiązku!
Zaczynają nowe życie jako NOWA RODZINA. I odtąd oni będą rodzicami – na początku tylko potencjalnymi. Do czasu aż pocznie się ich dziecko. Jednak muszą z tego domu odejść, opuścić rodziców, by poczuć się tą nową, mówiąc językiem prawniczym, najmniejszą komórką społeczną. Nie mogą nadal być traktowani jak dzieci, którym się przypomina o terminach wizyt u lekarza, o tym, by coś zjadły, dobrze się ubrały, wracały wcześnie do domu i pamiętały o ważnych rodzinnych uroczystościach. NIE! Od dnia ślubu my, jako rodzice, powinniśmy traktować nasze córki, ich mężów, naszych synów i ich żony jako PARTNERÓW do rozmowy – jako kogoś równorzędnego. Naprawdę.
Oczywiście, nie przestaniemy być ich rodzicami. Ale nie mamy już prawa traktować ich jak pięciolatków. Oni są już dorośli, podjęli najważniejszą w życiu decyzję i od teraz my możemy im coś doradzić, podpowiedzieć, ale nie możemy już wymagać, że oni zrobią tak, jak my byśmy chcieli.
Zaczynaliśmy od akademika
Najlepiej jest, gdy dziecko po ślubie opuści rodziców również fizycznie – wyprowadzi się z domu. To jest taki namacalny znak odrębności. Zdaję sobie sprawę, że to nie zawsze jest możliwe, ale bardzo, bardzo do tego zachęcam.
My po ślubie mieszkaliśmy w domu asystenta, tzw. akademiku. Czy było nam źle? Nie! Ciasno, głośno? Tak. Ale to się nie liczyło. Ważne było, że już o wszystkim decydowaliśmy sami – również o tym, gdzie będziemy mieszkać. Gdy poczęło się nasze pierwsze dziecko, wyprowadziliśmy się do wynajętej kawalerki. Stopniowo doszliśmy do tego, że dziś mieszkamy w domu za miastem.
Nie jestem przeciwniczką tego, by pomagać dorosłym dzieciom, jeśli mamy taką możliwość. Nie wymagajmy jednak, że obdarowane dzieci (czyli syn/córka i ich współmałżonkowie) urządzą na przykład mieszkanie według naszych gustów, czy kupią konkretny model auta, mimo że marzyli o innym, tylko dlatego, że dołożyliśmy kilka tysięcy lub w całości im to sfinansowaliśmy. Obdarowujesz – daj wolność. Dajesz przecież z dobrej woli. Resztę zostaw obdarowanemu.
Teściowanie to nie rodzicielstwo
Zobaczcie, ile problemów mają małżeństwa, których rodzice wzięli sobie do serca słowa, że synowa to „nowa córka”, a zięć to „nowy syn”. Często poczuwają się do dawania rad, jak prowadzić dom, jak karmić i wychowywać dziecko, dokąd najlepiej jeździć na wakacje, jakie auta są najlepsze itd. Te małżeństwa mają ogromne trudności w relacjach z teściami.
Mam znajomych, którym teściowie wybudowali dom. Moja koleżanka, jako synowa, nie mogła o niczym zdecydować sama. Nawet o tym, jakie płytki będą w łazience. O kolorach, rodzaju materiałów, nawet aranżacji ogrodu decydowała teściowa – mama. Jak w dzieciństwie, gdy to ona mówiła, co jej syn zje, jak będzie umeblowany jego pokój, co założy na imieniny u cioci. Tacy teściowie myślą o synowej czy zięciu jak o kolejnym dziecku, któremu mogą matkować i ojcować. Zmienia się tylko liczba dzieci – zyskują nowe. W ich mentalności nie zmienia się nic.
Prosta droga do rozwodu
I to jest właśnie niebezpieczne w mówieniu teściom: „Oto zyskaliście nowego syna/nową córkę”. Jeżeli przysłowiowa pępowina między nimi a dzieckiem nie była przecięta, do tej pępowiny dołącza kolejne dziecko. Takie podejście może być ogniskiem zapalnym w wielu sporach młodych z teściami i młodych między sobą.
Wyobraźcie sobie małżeństwo, które we wszystkich sprawach musi się radzić rodziców – nie zdecyduje o niczym ważnym, dopóki rodzice nie wypowiedzą się na ten temat. Na pewno znacie takie przykłady: Męża, który z pracy jechał najpierw na obiad do „mamusi”, zanim pojechał do swojego domu i żony, bo inaczej „mamusia by tego nie przeżyła”. Albo żonę, która – zanim powiedziała mężowi o ciąży – skonsultowała się ze swoją mamą, bo ta wymusiła na niej, by – jak tylko się dowie o ciąży – jej pierwszej dała znać. Przecież „to ona cię urodziła, jest twoją matką i ma do tego prawo”. Jeżeli taka sytuacja trwa, ich życie małżeńskie jest teraz zapewne na etapie głębokiego kryzysu albo są już po rozwodzie.
“Wyrzućcie” ich z domu!
Czasem niedojrzałość małżonków sprawia, że rodzice/teściowie przejmują inicjatywę, jak wtedy, gdy chodziliśmy do szkoły i z czymś sobie nie radziliśmy. Skoro wtedy nie dali nam odczuć konsekwencji naszych czynów, teraz zrobią to samo, nakręcając spiralę niesamodzielności jeszcze bardziej.
Jeśli więc jesteście rodzicami dzieci, które już niebawem wejdą w związek małżeński, nie mówcie swoim zięciom, czy synowym po ślubie: „Witaj synu/córko”. I najlepiej „wyrzućcie” ich z domu. Niech zamieszkają osobno, niech się „dotrą”, niech sami decydują o kolorach ścian. Wam odtąd nic do tego. Niech klepią biedę, byle razem. Niech zbierają SWOJE życiowe doświadczenia.
Boli? A ktoś powiedział, że nie będzie? Pamiętajcie, że odpowiedzialność przed Bogiem ponosicie jedynie za siebie i swoje małżeństwo. Dzieci otrzymaliście po to, by wypuścić je w świat i by same potrafiły wybierać dobrze. Jeśli tego ich nauczyliście, tak je wychowaliście, nie będziecie się o nie bać, ani podważać ich wyborów. Dajcie im wolność. A oni w tej wolności sami przyjdą, gdy będą potrzebować waszej pomocy.