Przejdź do treści

Małżeński podział domowych obowiązków? “Nie musi być sprawiedliwie!”

← Wróć do artykułów

Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów

Wypełnianie domowych obowiązków to nasz wspólny projekt. I nie chodzi tu o to, że ja sprzątam górę, a Andrzej dół. To nie ma znaczenia, jak dużo uda nam się zrobić. Nam chodzi o to, by jak najlepiej spędzić bezcenny wspólny czas!

Porządki – ja sobie, a on sobie

Czy złoty środek na udane małżeństwo istnieje? Czy jest jakaś zasada, której przestrzeganie gwarantuje idyllę w związku? Czy wystarczy dobrze dobrać partnera, by stworzyć idealną parę? Próbowałam ostatnio odpowiedzieć sobie na powyższe pytania, gdy sprzątałam dom spoglądając na mojego męża akompaniującego mi na gitarze. Co lepsze, on jest naprawdę przekonany, że mi tym pomaga. I przyznam, że mimo wewnętrznego poczucia niesprawiedliwości spowodowanego nierównym podziałem obowiązków w tym konkretnym momencie, on ma rację. Lubię ten jego akompaniament, szczególnie gdy w repertuarze jest Artur Rojek, ale głośno tego nie przyznam.

Sprawiedliwie czy blisko? Nasz podział obowiązków

Właściwie nie chodzi o to, co robię ja, a co Andrzej, ale o fakt, że robimy coś razem. Układ sił oczywiście rozkłada się w zależności od wykonywanej czynności. Uwielbiam na przykład koszenie trawy, gdzie to mój ukochany robi kilometry za kosiarką, a moja praca ogranicza się do podawania butelki z wodą, gdy zauważę kropelki potu na jego skroniach.

“Czas to miłość” w praktyce

Czy nie jest to marnowanie czasu? Przecież oddzielnie moglibyśmy zrobić dużo więcej. Ja zajęłabym się swoją, a Andrzej swoją robotą i mijalibyśmy się co jakiś czas. Tylko po co? Nam nie chodzi o ilość pracy, ale o jakość czasu, w którym ona się dzieje. A dokładniej o jakość relacji między wykonującymi tę pracę.

Istotnym jest fakt, że wykonywanym obowiązkom towarzyszą rozmowy o wszystkim, spojrzenia, uśmiechy, żarty. Flirtujemy ze sobą, gdy przygotowuję kolację lub gdy Andrzej wymienia żarówkę. To dla mnie bezcenny czas.

Chwile tylko dla siebie

Naturalnie mamy swoją indywidualną przestrzeń. Andrzej orkiestrę i gry komputerowe, ja pisanie i malowanie. Jednak nie są to przestrzenie szczelnie zamknięte. Często się w nich odwiedzamy.

Wystarczy hasło „gram, patrzysz?” i już biorę kubek kawy i podziwiam męża, który niczym Robert Kubica pędzi Porsche 911 na wirtualnym torze. Lub jak Indiana Jones rozwiązuje zagadki zaginionego świata, by odnaleźć skarby (i niejednokrotnie to ja jestem mózgiem operacyjnym takiej akcji). A Andrzej jest pierwszym odbiorcą mojej szeroko pojętej i mocno amatorskiej sztuki, będąc jej nieobiektywnym krytykiem.

Nienasyceni sobą

Myślicie, że to przesada? Że za dużo? Że się sobą przesycimy? A może to właśnie będzie nasz złoty środek, by mieć szansę na wspólną starość – czego bardzo pragnę. Jak mówią słowa jednej z moich ulubionych piosenek: „bo chodzi o to, by od siebie nie upaść za daleko”, więc my postawiliśmy na bycie cały czas blisko.

Czy wiedziałeś, że…

Zobacz także