Przejdź do treści

Licia i Settimio Manelli – mój wzór przyjęcia nowego życia

← Wróć do artykułów

Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów

Przy poczęciu każdego kolejnego dziecka szczęście przeplata się z lękiem i szacowaniem, jak zapewnić lepszy byt rodzinie. Umyka nam wtedy często fakt, że Bóg ma dla nas plan. Umyka nam pokora, z jaką warto ten plan – i współpracę w jego realizacji – przyjąć. Wzorem, jak to robić, są dla mnie Słudzy Boży Licia i Settimio Manelli.

Wielodzietność – moja zmiana myślenia

Gdy na początku naszej wspólnej drogi rozmawialiśmy z Andrzejem o wizji, jaką mamy na wspólne życie, pojawił się temat wielodzietności. Przy argumentacji za taką drogą rozpływałam się nad faktem, że najpiękniejsze, co dwoje ludzi może stworzyć, to nowe życie. Lubiłam tę myśl, że to my, jako rodzice, dajemy życie dziecku. Teraz mam wrażenie, że taki pogląd był lekkim przejawem pychy, bo świadczył o całkowitej kontroli, jaką chciałam dzierżyć w dziedzinie poczęcia. 

Z czasem przyszło przekonanie, że to Bóg daje nam nowe życie, a my po prostu mamy je godnie przyjąć. Tylko jak to zrobić przy kolejnej ciąży w świecie, w którym rodzina, jako wartość, przegrywa z materializmem i egoizmem? Potrzebujemy wsparcia, a dokładnie świadectwa rodzin, którym udało się – i udaje – żyć w zgodzie z Bogiem, mimo przeciwności i trudności, rozeznając i przyjmując każde kolejne dziecko jako dar, a nie przekleństwo.

Poszukiwałam wzorców. Manelli okazali się odpowiedzią

W oczekiwaniu na 6. dziecko, mierząc się czasem z niezrozumieniem i surową oceną, szukałam mentorów, rodziców, którzy utwierdziliby mnie w słuszności wyboru naszej drogi życia – drogi, mam nadzieję, prowadzącej ku świętości.

O Sługach Bożych – małżeństwie Manellich – usłyszałam od przyjaciółki. Do tej pory rodzina Joszko Brody, muzyka z mojej okolicy, posiadająca jedenaścioro dzieci, wydawała mi się duża. Przy Licii i Settimio cyfra ta wzrasta niemal dwukrotnie. Dla jednych więc będziemy rodziną ogromną, dla innych – bez przesady. Ale tak naprawdę, nie o liczby tutaj chodzi, a o jakość. Jakość podyktowaną bliskością z Bogiem i bliskimi.

Kim byli małżonkowie Manelli?

Wspólna historia Licii i Settimia zaczęła się w latach dwudziestych zeszłego wieku w pracowni krawieckiej, gdzie 38-latek zachwycony urodą młodziutkiej Włoszki, miał skomplementować ją słowami: „Jesteś tak piękna. Chciałbym wyrzeźbić cię w dwudziestu dzieciach z brązu”. Umówmy się – dziś takie słowa raczej eliminowałby możliwość nawiązania relacji. Sto lat temu jednak, właśnie to stało się w życiu Licii i Settimia. 21 razy zostali rodzicami.

Macierzyństwo młodej Włoszki nie było pozbawione trosk. Czterech ciąż nie udało jej się donosić, a kolejną czwórkę dzieci musieli z mężem pożegnać tuż po narodzinach. Mimo tych doświadczeń, w małżonkach nie było poczucia złości i pretensji. Cały czas z pomocą przyjaciela rodziny – Ojca Pio – trwali przy Bogu, przyjmując Jego wolę. Jak opowiadały ich wnuki, cały dom babci i dziadka przepełniony był Bogiem.

Codzienność Manellich

Licia świetnie sobie radziła z ogromem obowiązków domowych. Pytana, jak jest w stanie podołać opiece nad całą trzynastką, odpowiadała z uśmiechem: 

Gdy miałam jedno dziecko, zajmowało mój cały czas. A cóż więcej może mi zabrać trzynastka? 

Jakie to prawdziwe. Gdy sama jestem zmęczona i jest mi ciężko, lubię śledzić harmonogram prac pani Manelli, która zaczynała dzień o 4:00 rano zagniatając ciasto na górę makaronu dla rodziny. W jej czasach przy obowiązkach domowych nie mogła liczyć na pomoc pralki, zmywarki i robota kuchennego. Wszystko robiła sama z niesamowitym spokojem i pogodą ducha. A między prozaicznymi czynnościami, każdego dnia uczestniczyła w Eucharystii, bo ta dawała jej siłę i zarazem wytchnienie.

Z racji pracy zawodowej wykonywanej jedynie przez Settimio, będącego nauczycielem a potem dyrektorem szkoły i dziennikarzem, dom nie był przepełniony przepychem, ale jak wspominają ich dzieci, miłością i szacunkiem. Codziennie domownikom towarzyszyła Ewangelia i rodzinna modlitwa. Każdy dzień dzieci kończył się tak samo: różaniec oraz pocałunek ze znakiem krzyża od mamy i taty. Ot taka Boża rutyna, dająca poczucie wielkiej miłości rodziców.

W chwilach prób małżonkowie i cała rodzina dostawali wsparcie od Ojca Pio, który był ich powiernikiem i przyjacielem. Zakonnik przeprowadził ich nie tylko przez niejeden kryzys, ale i przez każdy sakrament ich dzieci, od chrztu poprzez komunię i błogosławieństwo małżeństw.

Przepis na świętość

Mimo trosk i trudów przyjmowali każde kolejne dziecko i cieszyli się z nowego życia, przekazując wiarę w najlepszy sposób jaki znali, czyli żyjąc nią

Settimio i Licia będą trzecim w historii wyniesionym do chwały ołtarzy małżeństwem. Postulator w ich procesie beatyfikacyjnym, franciszkanin o. Massimiliano Maffei powiedział o nich: „Ich świętość nie polega na tym, że mieli tak dużo dzieci, tylko w sposobie, w jaki przyjmowali każde życie i jak, mimo niezwykle trudnych warunków, żyli”.

Ich postawa i życie dają mi siłę i nadzieję. Utwierdzają w przekonaniu, że Bóg daje nam niesamowity skarb, jakim jest nasze kolejne dziecko. A my, przyjmując je z ufnością w Boży plan, mimo własnych lęków i ułomności, przybliżamy się choć minimalnie do celu, jakim jest świętość.

Czy wiedziałeś, że…

Zobacz także