Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
Początkowo wielka miłość, uniesienie i idealizowanie, a potem chęć rzucenia obrączką w żonę lub męża? To nie wyjątek, a bardzo często spotykana sytuacja, której nie ma się co dziwić. Lepiej pomyśleć, czy da się coś z tym zrobić i jak to zrobić. Mamy nadzieję, że kilka poniższych historii będzie dla was inspiracją.
Jesteśmy różni
Kiedyś natrafiłam w Internecie na zdjęcia płatków śniegu zrobione w bardzo dużym powiększeniu. Śnieg, który gołym okiem wygląda identycznie, w przybliżeniu różni się od siebie diametralnie! Struktura każdego płatka jest zupełnie inna i jak potem doczytałam, po wykonaniu w 1925 roku, przez fotografa Wilsona Bentleya, pięciu tysięcy zdjęć śnieżynek, okazało się, że żadna z nich się nie powtarza. Ten piękny obraz jest zauważalny tylko wtedy, gdy jest możliwość przyjrzenia się mu z bliska.
Podobnie ludzie. Każdy z nas jest inny. Różnice charakteru, moralności, zachowań, temperamentu wynikają częściowo z dziedziczenia, częściowo z otoczenia, w którym dorastaliśmy i z naszych doświadczeń. Wejrzenie w głąb człowieka pozwala dojrzeć różnice i podobieństwa, zrozumieć je i być może zaakceptować.
Jak było u nas? Burza przed ciszą
Nie jesteśmy najlepszym przykładem zderzenia ze ścianą po ślubie, bo w naszym związku zderzenie nastąpiło już w pierwszych latach wspólnej relacji. Byliśmy razem, ale do typowego zakochania było nam daleko. Wiele zachowań czy przyzwyczajeń drugiego, wzbudzało kłótnie, wtedy głównie prowadzone na gadu-gadu. Zauważyłam, że za wszelką cenę chciałam zmienić to, co mi przeszkadzało, czego nie rozumiałam, bo zostałam wychowana zupełnie inaczej.
Myślę, że bałam się konfrontacji przyszłego męża z moją rodziną, bliskimi. Śmiejemy się teraz, że pierwsze około 3 lata naszego związku, choć na odległość, były czasem nieustannego docierania się i że chyba tylko Bóg trzymał nas przy sobie, bo moglibyśmy w tamtych emocjach niejednokrotnie się rozejść. Następne 5 lat było już lepsze. Zaczęliśmy dostrajać się do siebie z myślą, że przyszłe życie spędzimy razem, więc najważniejsza dla nas i dzieci będzie nasza relacja.
Po ślubie i wspólnym zamieszkaniu nie było już żadnych zderzeń, które wzbudzałyby gniew, frustrację i zdziwienie zachowaniem drugiego, a w konsekwencji prowadziły do kłótni, wypowiedzianych przykrych słów czy chęci rozstania się. Oczywiście, zdarzają się nam małe fochy, podniesiony ton rozmowy czy wyjście do drugiego pomieszczenia z przytupem, ale staramy się nie zasypiać niepogodzeni, a wręcz czasem te spory okraszone są śmiechem, bo wydają się nieco sztuczne. Nie wiemy, jak wyglądałoby nasze życie po ślubie, gdyby nie tamte burzliwe początki, ale z perspektywy cieszymy się, że tamto zakochanie, tak naprawdę było wyszumieniem się.
Ja sprzątam, Ty gotujesz
Różnice, które szybko da się wychwycić u początków dzielenia wspólnych metrów kwadratowych, to najczęściej te, wynikające z codziennych obowiązków domowych. Nagle nie ma już mamy, która ugotuje i zawoła, a potem jeszcze posprząta. Nie ma taty, który zawsze wynosił śmieci i ktoś tą nową rzeczywistość musi ogarnąć.
Następują więc konfrontacje. Żona np. ugotuje obiad, ale oczekuje, że mąż później zrobi kolację. On się buntuje, bo jedyne, co robił w rodzinnym domu, to wyprowadzanie psa. Żona, zamiast obiadu, zaczyna gotować siebie od wewnątrz i mówi, że nie jest w tym domu służącą, na co mąż dodaje, że co najwyżej może pojechać po bułki na kolację. W efekcie nie ma żadnego posiłku, padły o trzy słowa za dużo i każdy szuka swojego azylu, żeby się zaszyć i trochę ochłonąć.
W pełnej krasie objawiają nam się różnice związane ze sposobem reagowania i wyrażania swoich emocji. Okazuje się, że tamten spokojny, kulturalny narzeczony, jako mąż wypowiada długą wiązankę niecenzuralnych słów. Z kolei dziewczyna, kiedyś zawsze wpatrzona w chłopaka, jak w obrazek, jako żona zamyka się w pokoju i dzwoni do swojej mamy i koleżanek, opowiadając wszystkim o tym, co właśnie się wydarzyło, jednocześnie przypisując mężowi całą winę i zło tego świata.
Przykłady z życia
Zapytaliśmy trzy zaprzyjaźnione małżeństwa, jakie oni odkryli różnice w pierwszych latach po ślubie. Być może te historie będą dla was inspiracją.
Dla Karoliny i Krystiana różnice w relacji nie były i nie są specjalnie wymagającym obszarem. Jak mówi Karolina, jest to zapewne kwestia podobnego wychowania. „Mamy dużo wspólnych zainteresowań, podobnie funkcjonujemy. Dużo ustalamy, często tworzę jakiś plan, a Krystian się dostosowuje. Gotuję głównie ja, sprzątam, jeśli jestem w domu, a jak pracuję, to więcej obowiązków przejmuje Krystian. Ja prowadzę samochód, bo mam chorobę lokomocyjną jako pasażer, a przy okazji jestem szoferem, jeśli potrzeba. Poglądy mamy raczej takie same. Różnice? Ja często dzwonię do rodziców, a mój mąż praktycznie wcale. Z tych bardziej humorystycznych: inaczej wyciskamy pastę do zębów. Ja jestem optymistką, a Krystian pesymistą, choć twierdzi, że jest to raczej realizm. Pogodziliśmy się ze tymi cechami. Nigdy nie były one dla nas jakkolwiek toksyczne” – dzieli się Karolina.
O swoich trudnych różnicach opowiadają Edyta i Grzegorz: „Najtrudniejsze do tej pory jest dla nas zaakceptowanie różnic, wynikających z charakteru, temperamentu, pewnie sposobu, w jaki byliśmy wychowani. Ja lubię mieć wszystko gotowe wcześniej, nie cierpię się spóźniać i jestem bardziej zdyscyplinowana. Grzesiek natomiast jest człowiekiem typu: „potknę się, wywrócę, ale nie ogarnę”, zwłaszcza jeśli może spać. Na wszystko ma czas, notorycznie się spóźnia i nastawia milion budzików. Jest typem spokojnego człowieka, ja natomiast jestem wybuchową krzykaczką. Od prawie 6 lat staramy się to zgrać i nauczyć swojej inności (z różnym skutkiem) oraz pracować nad tym, co w małżeństwie wprowadza nam zamęt, ale zgodnie przyznajemy, że jest to bardzo trudne zadanie”.
Kasia i Andrzej zwracają z kolei uwagę na różnice, wynikające z potrzeb wewnętrznych, ale nie tylko: „Ja miałam od początku dużą potrzebę rozmawiania. Mój mąż nie miał jej wcale. To się u nas zmieniło po około 5 latach, kiedy już poczuliśmy się ze sobą lepiej i przeszliśmy razem więcej trudności. To nas otworzyło i teraz rozmowa jest czymś swobodnym. Po ślubie było nam bardzo ciężko, bo nasi rodzice przejawiali dużą niechęć do naszego ślubu. Nie chcieli odcinać pępowiny. Ja szybciej wyjechałam na studia i musiałam umieć sobie poradzić i się usamodzielnić, ale Andrzej do ślubu mieszkał wspólnie z rodzicami. Na szczęście dezaprobata rodziców, zamiast nas od siebie oddalać, wzmacniała przekonanie, że myślimy tak samo i chcemy tego samego.
Przytłaczały nas zewsząd wypowiadane stereotypy o tym, że jeśli kobieta chce być wysłuchana, to trzeba jej tylko dać się wygadać i z głowy. Albo że mężczyzna dąży głównie do sfery intymnej, jakby nie istniała relacja i całokształt. Na studiach zetknęłam się z pojęciem „podejście systemowe rodziny”, które zakłada, że każda rodzina tworzy swój własny system i wszyscy członkowie mają wpływ na jakość jej funkcjonowania. Dzięki temu odkryliśmy różnice wyniesione z systemów domowych i teraz wiemy, że tworzymy własną, świadomą przestrzeń. Dzięki niej, dając otwartość mężowi w jego myśleniu, zauważyłam, że dopiero wtedy pojawia się opcja szacunku do człowieka, do jego emocji, akceptacji tego, że np. cierpi i moje oczekiwanie jego zmiany może być dla niego bardzo trudne i nie musi być konieczne.”
A bliźniego swego…
Każda relacja jest inna, każde małżeństwo przechodzi swój indywidualny proces docierania. Odmienności, które wnosimy jako bagaż do domowego ogniska, można dostrzegać, wyjaśniać, akceptować czy przepracowywać, ale zawsze trzeba robić to z wzajemnością i poszanowaniem. Jednostronny atak nic nie zmieni, najwyżej pogorszy, natomiast współpraca i zrozumienie może zdziałać cuda. Podejmowanie prób szukania zgody jest już działaniem ku pozytywnej zmianie.
(Niektóre imiona bohaterów zostały zmienione.)