Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
Jako mama piątki (a właściwie już szóstki) dzieci, przy każdej kolejnej ciąży zadaję sobie pytanie: z ilu dzieci „należy” się cieszyć? Bo posiadanie większej gromadki wciąż skutkuje stwierdzeniami o nieodpowiedzialności i zacofaniu.
Humory i dwie kreski
Zwykłe popołudnie. Właśnie ogarnęliśmy paczki z akcji „Paczuszka dla maluszka”. Mój mąż wypakował wszystko i ustawił w salonie. Ja doglądałam dzieci. Gdy weszłam do salonu, ogarnęły mnie rozpacz i histeria. Powód? Paczki były ustawione nie tak, jak sobie wymyśliłam. Musiałam zrobić im zdjęcie, a one stały nie w tym kącie, który według mnie jest bardziej reprezentatywny. Rozumiecie powagę sytuacji? Dla mnie to był koniec świata.
Andrzej, początkowo zirytowany, że nie doceniłam jego pracy i zaangażowania, nagle doznał olśnienia: „Paula, chyba musimy zrobić test”.
Już po kilku sekundach na teście widniały dwie kreski, mocne jak espresso doppio. Co czuliśmy w tamtej chwili? Wielkie szczęście! Mnie też troszkę ulżyło, że moje humory nie są oznaką jakiejś choroby psychicznej.
Pod ostrzałem
I nagle na tej naszej euforii położył się malutki cień. Trzeba będzie powiedzieć rodzinie i znajomym. Mój mąż, jako mistrz genialnych rozwiązań, stwierdził, że moja waga jest świetnym kamuflażem podczas ciąży. A jak dziecko się urodzi to przy tej liczbie jest szansa, że nikt się nie doliczy. Przyznam, że sprytne i może nawet z szansą na powodzenie.
Ale, myśląc poważnie, we mnie pojawił się irracjonalny lęk i takie poczucie, jakbyśmy zrobili coś, może nie tyle złego, co przynajmniej niestosownego. Obcując z rodzinami wielodzietnymi, często spotykam się z takim lękiem u rodziców. Bo po czwartym dziecku zamiast gratulacji zasypują nas pytania:
– Po co wam to?
– Jak dacie radę?
– Nie wiecie czym jest antykoncepcja?
– To ile już macie „tych” dzieci?
– Ja to wam współczuję!
Tylko czego? Tego niesamowitego szczęścia? Bożej łaski?
Każde dziecko to dar Boga
Przy każdym kolejnym dziecku szczęście jest takie samo, jeśli nie większe. Te same lęki i troski, te same pragnienia i to samo zaangażowanie. Trzeba natomiast mierzyć się z coraz większym niezrozumieniem. Stan błogosławiony najpierw jest w oczach otoczenia błogosławieństwem, a z czasem – przy którymś kolejnym razie – przeradza się w przekleństwo.
Rodzi się więc pytanie, czy warto. A odpowiedź na to pytanie nie zależy od patrzących na nas z politowaniem ludzi, tylko od nas, małżonków. I jeśli jesteśmy gotowi, by przyjąć kolejne maleństwo, to oczywiście, że warto! To tak, jakby Bóg chciał obsypać nas bogactwami, a my na to: „Nie Boże, dzięki, nie potrzebuję Twojej łaski”.
Gdzie rodzic nie może, tam dziecko pośle
Kończąc to moje „obwieszczenie” o kolejnym dziecku, zdradzę wam, jak bliscy dowiedzieli się o dobrej nowinie. Oczywiście pierwsze zostały poinformowane dzieci z zastrzeżeniem, że to WIELKA TAJEMNICA! Każdy rodzic i znawca dzieci już wie, co było dalej. Przy następnej wizycie u dziadków musiało się to wydać.
Oliwka (2,5 l.) pełna troski powiedziała babci, że nie wolno mamusi kopać po brzuszku, bo ma dzidziusia. I nawet nikt nie zwróciłby na to specjalnej uwagi, gdyby nie dynamiczna reakcja Miłoszka (5 l.), który zatkał rączką buzię Olci krzycząc: „Cicho, to jest tajemnica!!!”.
Tego nie dało się już zignorować. Informacja poszła w obieg. A ja dziękuję Tobie Boże za każde z moich dzieci!