Przejdź do treści

Pierwiastek Męki Pańskiej w każdym moim porodzie. Zadziwiające analogie…

← Wróć do artykułów

Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów

Szósta ciąża, szósty poród – od wszystkich słyszałam, że pójdzie z górki, że dla mnie to już pewnie rutyna. Skąd więc ten paniczny strach? Strach przed cierpieniem, przed komplikacjami, strach o siebie i dziecko…?

Poród w intencji…

Mój pierwszy poród był zdecydowanie najcięższy. Trwał 14 godzin, a ja kompletnie nie byłam przygotowana na to, co mnie czeka. Nie byłam w stanie wyobrazić sobie tego bólu. Bólu, po którym nie było śladu w chwili, gdy po raz pierwszy tuliłam swoje dziecko.

Każdy kolejny poród był krótszy, ale ból ten sam i te same lęki. Gdy na świat miał przyjść Miłosz, pomyślałam, że takie poświęcenie musi mieć głębszy sens i całe moje cierpienie oddałam w intencji matek, które skrzywdziły swoje dzieci. (Pewna mądra osoba powiedziała mi kiedyś, że każdy trud ma sens i można go złożyć w dowolnej intencji na barki Jezusa.)

Moja modlitwa: “Boże, ja nie chcę!”

Narodziny Oliwii też zostały ofiarowane w konkretnej intencji. Jednak przed powitaniem Malwinki mój lęk był jakiś większy. Nie wiem, czy to wiek, czy bardziej skomplikowana (niż zwykle) ciąża, ale – wraz ze zbliżającym się terminem – niepokój we mnie narastał. 

Pewnego wieczoru zaczęłam się modlić: „Boże, ja nie chcę rodzić. Nie chcę już tak cierpieć. Błagam, pozwól mi jakoś tego uniknąć”. Oczywiście pragnęłam córki jak niczego innego na świecie, ale ból, jaki był nieodłącznym elementem tego pragnienia, budził we mnie niewyobrażalny strach.

Poród jak droga krzyżowa

Gdy już odzyskałam równowagę po porodzie i myślami wróciłam do tej mojej modlitwy, skojarzył mi się z nią Jezus modlący się w Ogrójcu. Ja przecież robiłam to, co On. Wiecie, nie porównuję się do samego Jezusa, ale sytuacja wydawała mi się całkiem analogiczna. Ten lęk przed nieuniknionym cierpieniem, cierpieniem oddanym za kogoś, by ten mógł żyć. Jest to oczywiście nieporównywalna dysproporcja, bo Chrystus cierpiał za cały świat, a ja – by przyjąć życie Malwinki. Myślę jednak, że jakiś pierwiastek Męki Pańskiej jest zawarty w każdym porodzie.

Wiecie, ile razy kobieta „upada” podczas porodu? Gdy skurcze są już nie do wytrzymania, gdy wydaje jej się, że nie da już rady, gdy ból sprawia, że ciało przestaje współpracować… Obnażona i bezbronna jest zdana na pomoc innych – najczęściej obcych ludzi – a ci pomagają w dźwiganiu ciężaru, niczym Szymon z Cyreny.

I pewnie każda doświadczona położna tysiące razy słyszała: „Ja już nie dam rady. Błagam, pomóżcie mi”, brzmiące niczym: „Boże mój, czemuś Mnie opuścił!”. A potem krzyk dziecka i nowe życie. Życie dające nieograniczone pokłady szczęścia i nadziei.

Jak wiemy, zbawienie przyszło przez krzyż. Moim krzyżem były m.in. porody. To było cierpienie, którego przyjęcie przybliżało mnie do Boga. Codzienność nie szczędzi okazji, by przyjmować kolejne “krzyże”. Być może jeszcze kiedyś i te porodowe. A ja chcę je przyjmować – ile razy będzie trzeba i pewnie nie bez lęku. Ale, co ważniejsze, chcę ten lęk przezwyciężać.

Czy wiedziałeś, że…

Zobacz także