Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
Są w życiu takie zadania, które można wykonać tylko samemu. Jednym z nich jest dla kobiety dźwiganie słodkiego ciężaru ciąży. Tym razem – przy szóstym dziecku – ta samotność była dla mnie jeszcze głębsza, a poziom odpowiedzialności o wiele wyższy, niż zwykle. Nawet jedno moje niedopatrzenie mogło mieć tragiczne konsekwencje.
Koniec podróży
Dobiłam do brzegu. Po kilkumiesięcznej podróży przez ciążowe oceany, przepłynąwszy mdłości i inne przypadłości, fale emocjonalne, całą masę badań i wizyt lekarskich, po nawałnicach lęku i niepewności, dobiłam do latarni, jaką jest poród. Czy na tym ostatnim etapie było spokojniej? Trudno ocenić. Widać już było po prostu światło, zakończenie etapu ciąży, przejście w etap kolejny – wcale nie łatwiejszy. Jednak ster mogę już dzielić z Andrzejem, oddając mu część odpowiedzialności za małą istotę.
Wszystko zależało ode mnie
Pod koniec jeszcze przez chwilę byłam sama. Sama w ciąży. To dziwne uczucie, biorąc pod uwagę całe wsparcie i empatię otrzymaną od mojego męża i bliskich. Czułam, jakby cała odpowiedzialność spoczywała na mnie, choć miałam świadomość, że to przecież nie tylko moje dziecko.
Już na początku ciąży dowiedziałam się, że mam cukrzycę ciążową. Dla mnie sytuacja była nowa, budząca lęk o dziecko i siebie – lęk związany z niewiedzą. Musiałam przeorganizować cały swój dzień. Wszystko ustawiłam pod kątem diety, posiłki ustalałam co do minuty i mierzyłam poziom cukru po każdym jedzeniu przygotowanym skrupulatnie według zaleceń. Za wszystkie przekroczenia poziomu cukru płaciłam lękiem o maleńkie życie, które we mnie rosło. Byłam drażliwa i zestresowana. Mimo bliskości rodziny starającej się wspierać mnie w nowym wyzwaniu, czułam, że sama muszę przez to przejść, że to od mojej silnej woli zależy przyszłość naszej córeczki.
Znalazłam wsparcie w internetowej grupie dla ciężarnych z cukrzycą. Dzieliłyśmy się tam doświadczeniami, lękami, wspierałyśmy przepisami na pyszności bez cukru.
Czy Maryja czuła tak samo?
Cała ta sytuacja wzbudziła we mnie pewną refleksję. Dotyczy ona Maryi i jej uczuć w ciąży. (Nie pod kątem cukrzycy naturalnie.) Spojrzałam na jej podróż do Elżbiety z zupełnie nowej perspektywy. Bo być może Maryja szukała wsparcia osoby będącej w podobnej sytuacji. Sytuacji, w której powiedzenie „będzie dobrze” to za mało. Myślę, że potrzebowała kogoś, kto spojrzeniem potwierdzi: „Wiem, co czujesz. Mam tak samo”. Obie przecież poczęły dzieci w sposób niemożliwy z punktu widzenia zwykłego śmiertelnika. Elżbieta z racji wieku, a Maryja z racji nienaruszonego dziewictwa. I tylko one mogły się tak naprawdę zrozumieć i wesprzeć.
Internet zamiast dalekiej podróży
Dziś – w erze cyfryzacji – nie trzeba pokonywać już pieszo 160 km, by spotkać osobę w podobnej sytuacji. Działa to jednak też w drugą stronę. Czasem, zamiast ulgi, wirtualne diagnozy generują i potęgują nowe lęki.
Czytam czasem wpisy typu: „Dzieje mi się to i to. Czy któraś z was tak miała?”. Potem czytam komentarze: „Ooo, to bardzo zły znak” lub „Ja tak miałam i było kiepsko”, czy też „Zignoruj to. Nic się nie dzieje”. I najpierw się złoszczę, bo każdy indywidualnie przechodzi różne przypadłości. U jednych katar może oznaczać infekcję, a u innych alergię. Ale za chwilę przypominam sobie o tym ogromnym lęku niewiedzy i niepewności oraz potrzebie wsparcia wśród osób w tej samej sytuacji. O potrzebie poczucia, że jeśli ktoś przeżył coś podobnego, to i ja dam radę. Co oczywiście nie usprawiedliwia internetowego wymądrzania się i domorosłych ekspertek czy ekspertów od medycyny.
Mąż był blisko mnie
Na ostatniej randce przed porodem rozmawialiśmy z Andrzejem właśnie o ciąży. Panikowałam z powodu odrobinę słabszych ruchów Malwinki. Próbowałam wytłumaczyć sobie spadek mojego nastroju tym, że moje myśli głównie skupiają się już na porodzie i sprawach z nim związanych.
Mój mąż bardzo mnie wspierał i przekonywał, że jesteśmy w tym razem. Ale nie do końca tak było. Bo każda matka wie, że do chwili porodu to ona musi ufać swoim przeczuciom, dobrze ocenić to, co się dzieje z nią i dzieckiem, podjąć decyzję o potrzebie konsultacji lekarskiej. To ona musi ogarniać wszystko, co się wokół niej dzieje i ma wpływ na ciążę.
Trudna do opisania jest świadomość, że jeśli coś przegapię jako matka, może to mieć tragiczne konsekwencje.
Bóg jest blisko mnie
Wiem też, że jako osobie wierzącej, było mi trochę lżej, bo robiłam, ile mogłam: dbałam o zdrowie i bezpieczeństwo, stosowałam się do zaleceń, odpoczywałam i przygotowywałam się do porodu najlepiej jak potrafiłam, a resztę zostawiłam w rękach Boga. Efekt? Widać go na zdjęciu. Wszystko skończyło się dobrze i jest to dla nas powód do podwójnej wdzięczności Bogu.