Przejdź do treści

„Czy Ulmowie prosili się o kłopoty”? Ważne szczegóły o nowych błogosławionych

← Wróć do artykułów

10 września 2023 r. Kościół katolicki wzbogaci się o nowych błogosławionych. Komu patronować będzie rodzina Ulmów i jakie szczegóły z ich życia są kluczowe dla zrozumienia decyzji o ukrywaniu żydowskich rodzin w czasie II wojny światowej? Rozmawiamy z Marią Szulikowską, siostrą ze Zgromadzenia Sług Jezusa, autorką książki “Wiktoria Ulma. Opowieść o miłości”.

Korzenie Wiktorii i Józefa Ulmów

Joanna i Mirosław Haładyjowie: Ulmowie byli rodziną głęboko wierzącą. Miało to wpływ na każdą sferę ich życia. Jakie były ich korzenie?

Maria Szulikowska: Jak wiemy, Ulmowie należeli do pokolenia przedwojennego, które miało specyficzne podejście do życia. Było ono mocno zakorzenione w Bogu. Z pewnością była to tradycja przekazywana z pokolenia na pokolenie zarówno w formie pobożności, jak i wiedzy katechizmowej. Nie można też oczywiście odmówić inicjatywy wolnej woli człowieka w kontakcie z Panem Bogiem na płaszczyźnie wiary, a przede wszystkim miłości Boga i bliźniego. Józef Ulma, syn Marcina i Franciszki z domu Kluz, późniejszy mąż Wiktorii, urodzony 2 marca 1900 r. w Markowej, został ochrzczony już 5 marca w kościele parafialnym pw. św. Doroty. 

Miał szczęście wychowywać się w atmosferze wiary rodziców, a także wiele korzystał z działalności kościoła parafialnego, zwłaszcza gdy proboszczem został ks. Władysław Tryczyński. To on zainicjował budowę nowego kościoła, założył Bractwo Najświętszego Sakramentu dla rozbudzenia ducha pobożności eucharystycznej i adoracji. Józef jako 17-latek był członkiem Związku Mszalnego Diecezji Przemyskiej, którego celem była formacja, a także kwesta na budowę oraz remont kościołów i kaplic. Brał też czynny udział w szkoleniach rolniczych prowadzonych przez ks. proboszcza.

Z kolei Wiktoria Niemczak, córka Jana i Franciszki z domu Homa, urodziła się 10 grudnia 1912 r. Gdy miała sześć lat, zmarła jej mama, a wychowaniem dziewczynki zajęli się tato i starsze rodzeństwo. Ukończyła szkołę podstawową i była słuchaczką Uniwersytetu Ludowego w Gaci. Zapisała swój udział w teatrze amatorskim, jaki powstał w Markowej. 

Obydwoje (Józef i Wiktoria) należeli do Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży i Kółek Różańcowych. W domu Józefa funkcjonowała biblioteka, a w niej spora liczba książek z zakresu duchowości, seria wydawnicza Sodalicji Mariańskiej i gazety o profilu religijnym: Posłaniec Serca Jezusowego i Anioł Stróż – dodatek dla dzieci w gazecie lwowskiej. Oboje mieli więc podstawową bazę do rozwoju życia religijnego.

Kiedy 7 lipca 1935 r. zawarli sakrament małżeństwa, to wszystkie dobre tradycje swoich domów rodzinnych przenieśli na własne podwórko. Po ich tragicznej śmierci odnaleziono Pismo Święte Nowego Testamentu z podkreślonym na czerwono fragmentem o Miłosiernym Samarytaninie i miłości nieprzyjaciół. Śmiało więc można odnieść do nich biblijny tekst: “sprawiedliwy z wiary żyć będzie” cytowany m.in. w pierwszym rozdziale Listu do Rzymian.

Józef Ulma – mężczyzna innowacyjny

Rodzina Józefa i Wiktorii Ulmów była więc niewątpliwie znana w Markowej. Jak zapamiętali ich mieszkańcy?

Markowa to miejsce, gdzie się rodzili, wychowali, założyli rodzinę i tragicznie zginęli… W tym miejscu również dokona się ich beatyfikacja! To ewenement na skalę światową. Dla ścisłości trzeba nadmienić, że – o ile Wiktoria zajmowała się domem i dziećmi – Józef, z racji swojego rolniczego wykształcenia, robił wszystko, by upowszechnić na szeroką skalę uprawę warzyw i zakładanie sadów. A ponieważ nie szczędził ani sił, ani czasu, to wielu gospodarzy korzystało z jego fachowej pomocy. 

Był specjalistą od pasieki i jedwabników, ale jego wielką życiową pasją była fotografia – sam złożył pierwszy aparat. Jako jedyny fotograf w okolicy miał duże wzięcie i sporo pracy. Ciągle się dokształcał z tzw. samouczków. Dzięki nim zbudował wiatrak i jako pierwszy w Markowej oświetlał mieszkanie żarówką elektryczną. Szeroka działalność społeczna czyniła go znanym i szanowanym, ale przede wszystkim był po prostu życzliwym człowiekiem. Świadectwa, jakie się zachowały o Józefie i Wiktorii, są przejmująco życzliwe.

Ludzie zapamiętali ich dobroć, usłużność, niekłamaną radość i wiele konkretnych szczegółów jak ten, gdy Józef, który zajmował się też introligatorstwem, naprawił chłopcu pożyczoną z biblioteki książkę, którą pogryzł mu pies. Chłopiec, zainteresowany działaniem wiatraka, poprosił wujka Józka, aby mu to objaśnił i pokazał. Wujek przystawił drabinę, chłopiec wszedł na nią i oglądał szczegóły dzieła. To są niby szczególiki, ale jakże wymownie opisujące postawę człowieka względem bliźniego.

Pierwsze nienarodzone dziecko, które będzie beatyfikowane

Mamy poczucie, że te detale świadczą też o ich postawie względem własnych dzieci. Ulmowie byli otwarci na życie. Doczekali się siedmiorga pociech.

Jest pewien szczegół, na który współcześni nowożeńcy nie zwracają często bacznej uwagi. Chodzi o fragment obrzędu zawarcia sakramentu małżeństwa. Ksiądz pyta: “Czy chcecie przyjąć i po katolicku wychować potomstwo, którym was Bóg obdarzy”. Odpowiedź brzmi: “chcemy”! Czy rzeczywiście chcą? Życie często pokazuje co innego. Józef i Wiktoria swoje „chcemy” rozciągnęli na cały staż dziewięciu lat małżeństwa. W tym czasie przyszło na świat sześcioro dzieci: Stasia, Basia, Władzio, Franio, Antoś i Marysia. Siódme miało się urodzić na wiosnę 1944 r. Niestety, tragiczna śmierć przyszła wcześniej… 

Rodzina wielodzietna jest w jakimś sensie odpowiedzią na słowa Jezusa: 

Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, do takich bowiem należy Królestwo niebieskie. 

(por. Mk 10,14)

Obydwoje pochodzili z wielodzietnych rodzin. Józef miał dwóch braci i siostrę, a rodzice Wiktorii mieli… czternaścioro dzieci, ale tylko siedmioro osiągnęło wiek dojrzały, a siedmioro zmarło niedługo po narodzeniu lub nieco później. Piękna miłość przynosi piękne owoce. Miłość Ulmów zaowocowała właśnie w ten sposób.

Dodatkowo warto tu wspomnieć, że beatyfikacja dziecka, które Wiktoria miała pod sercem, jest fenomenem.

Z pewnością jest to wydarzenie bez precedensu – zarówno beatyfikacja całej rodziny, jak również dziecka nienarodzonego, a prawdopodobnie nie w pełni narodzonego. W czas egzekucji Wiktoria była w siódmym miesiącu ciąży i, zanim umarła, dziecko zaczęło się rodzić – taką informację przekazał jeden ze świadków ich ekshumacji. Kiedy kilka dni po tragedii krewni nocą odkopali ciała, by je przełożyć do prowizorycznych skrzyń-trumien, zeznał on, że „widział u Wiktorii na zewnątrz główkę i ramiona dziecka…”. 

Podstawą beatyfikacji tego dziecka jest chrzest pragnienia i chrzest krwi – bo takie istnieją poza sakramentem chrztu i są uznane przez Katechizm Kościoła Katolickiego. Wielce znamienne jest to dziecię i można w tym zobaczyć osobliwy znak Pana Boga, który światu zakochanemu w niszczeniu życia według jakiegoś widzi mi się, ukazuje błogosławione dziecię, które się poczęło, ale jeszcze nie urodziło.

Komu będą patronować Ulmowie?

Ulmowie mieli swój świat, swój własny choć mały domek nieco na uboczu Markowej i czas ora et labora wypełniony po brzegi. Utrzymywali się z pracy własnych rąk i z tego, co im urodziła ziemia, cieszyli się tym, co posiadali i jeszcze umieli dzielić to z innymi. Mogą więc z pewnością patronować ludziom pracy, rodzinom skromnie żyjącym, szczególnie tym wielodzietnym. 

Można się od nich uczyć łączenia modlitwy i pracy, odnoszenia codzienności do zasad Ewangelii, życzliwego otwarcia na bliźnich i ich potrzeby oraz ogromnego szacunku i miłości dla życia. Jeśli ktoś na serio bierze powołanie do świętości i ma nadzieję na niebo, będzie wdzięczny rodzinie Ulmów za wyznaczenie szlaku poprzez zwyczajną codzienność, ale opromienioną wiarą.

Chcieli doczekać wolności

Heroizm Ulmów może wydawać się dla niektórych proszeniem się o kłopoty i narażaniem rodziny. Mieli obowiązki wobec własnych dzieci, nie musieli podejmować się tak ryzykownego czynu.

Oni się o kłopot nie prosili, choć ryzyko było duże z powodu rozporządzenia niemieckiego okupanta, że za jakąkolwiek pomoc Żydom odpowiedzialność ma być zbiorowa – ginie cała rodzina, a dobytek podpalają. Blisko 80 lat po tragicznej śmierci można mówić o heroizmie Sług Bożych, ale w tamtym czasie oni nie stopniowali swojej miłości bliźniego i pomocy. Obie żydowskie kobiety były naturalnymi sąsiadkami Józefa Ulmy, a Saul Goldman ze swoimi czterema synami mieszkał w Łańcucie i zajmował się handlem bydła, więc też był znany Ulmom. 

Gdy zaczęła się nagonka na Żydów, Saul poprosił granatowego policjanta z Łańcuta Włodzimierza Lesia o schronienie, a w zamian oddał mu majątek. Nowe restrykcyjne rozporządzenie Niemców sprawiło, że Leś wyrzucił Żydów na przysłowiowy bruk i wtedy przyszli do Józefa i Wiktorii, prosząc o pomoc. Ulmowie wyrazili zgodę i pozwolili ośmiu osobom skryć się i przez około półtora roku mieszkać na poddaszu. Lęk o przyszłość z pewnością towarzyszył im każdego dnia, zwłaszcza gdy na okopie rozstrzeliwano kolejne ofiary. Jednak jako ludzie wiary mieli też nadzieję, że doczekają wolności. Pewnie by tak było, gdyby nie donos i zdrada. 

Nie jest to pewne, że sprawcą zdrady był wspomniany Leś, ale pewne jest to, że w nocy z 23 na 24 marca 1944 r. niemieccy żandarmi z granatowymi policjantami otoczyli dom i zaczęli strzelać do śpiących ludzi. Najpierw we śnie zginęli dwaj synowie Saula i jedna z córek Chaima Goldmana – Gołda. Pozostałych sprowadzili na dół i rozstrzelali. Ojciec zginął na końcu. Świadkowie widzieli, jak żandarmi wyprowadzili Józefa i brzemienną Wiktorię i zabili ich przed domem. Nad ofiarami słychać było płacz i lament dzieci. Na pytanie, co zrobić z dziećmi, komendant z Łańcuta Eilert Dieken zawyrokował: „zabić, żeby gmina nie miała z nimi kłopotu”.

Rzeczywiście Ulmowie nie musieli podejmować takiej decyzji, ale był to czyn szacunku dla życia człowieka w potrzebie, motywowany przykazaniem miłości bliźniego. Gdyby nie było OFIARY z ŻYCIA, nie byłoby też beatyfikacji rodziny Ulmów!

Kuchnia i gary nie są przekleństwem

Życie Wiktorii to, jak w tytule pani książki, opowieść o miłości. Co panią w niej urzeka?

Książka „Wiktoria Ulma. Opowieść o miłości” jest hołdem złożonym kobiecie, żonie i matce, która w cieniu męża i w obrębie domu, swoją zwyczajną codziennością wysłużyła sobie wieniec chwały! Każdy święty ma swój życiorys i swoją drogę do nieba. Ma ją również Wiktoria i właśnie to chciałam pokazać – że kuchnia i gary nie są przekleństwem, ale ogarnięte miłującym sercem znaczą drogę miłości poprzez drobne gesty codziennego pochylania się nad dziećmi. To jest heroizm – bez narzekania, bez pretensji, pracowicie od świtu do wieczora zajmować się domem, ogrodem i gromadką dzieci z tą samą miłością serca i posługą dłoni. 

Wiktoria została zapamiętana jako kobieta dobra, ciepła, usłużna, choć pracy jej nigdy nie brakowało, przeciwnie – przybywało coraz więcej. Urzeka mnie w niej prostota, pokora, umiejętność organizowania pracy i nieustanne czuwanie nad rozwojem bardziej duchowym niż fizycznym swoich sześciorga dzieci.

Wiktoria zasługuje na swoją opowieść

Czy prace nad książką były dla pani wyczerpujące?

Mogę powiedzieć – były spontaniczne. Najpierw opisałam fizyczny wygląd Wiktorii na podstawie zdjęcia. Gdy przeczytałam opis znajomej, zachwyciła się Wiktorią i obiecała namalować akwarelę z tego zdjęcia. Później doszły do tego kolejne epizody z jej codzienności, aż wreszcie do mojej świadomości dotarło przekonanie, że Wiktoria zasługuje na swoją opowieść. Wtedy już systematycznie zrobiłam projekt wydarzeń jej życiorysu, zaglądając niejako w głąb duszy kobiety. I tak powoli kształtował się piękny obraz kandydatki na ołtarze, która swoją pracą, modlitwą, ofiarą zasłużyła – w jedności z mężem – na uznanie Kościoła w randze błogosławionych. I właśnie ten duchowy profil zwyczajnej kobiety sprawia, że jest zwyczajnie urzekająca, nadzwyczajna. Wiktoria niesie światu nowe spojrzenie na kobiecość, macierzyństwo, dom, obowiązki i miłość, która ma wiele twarzy, odmian i gestów.

Foto: Archidiecezja Przemyska

Czy wiedziałeś, że…

Zobacz także