Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
Bitwy ojca i syna… na planszy? Dlaczego nie? I nie chodzi tu tylko o planszę jako zgrabną metaforę życia, choć nie jest to chybiona analogia. Wspólna gra planszowa może być formą spędzenia czasu ojca z synem, ale i budowania relacji – wzajemnego uczenia się bycia ze sobą, przeżywania różnych emocji oraz dostrzegania swoich talentów, ukrytego potencjału. Zwłaszcza, gdy do gry wchodzi – dopiero co rozpoczynający nową dekadę życia – nastolatek. Poza tym, jeśli się już „pobić”, to lepiej za pomocą pionków, choć tak naprawdę chodzi o to, by nawet będąc przeciwnikiem w planszówce, w realnym świecie toczyć walkę po tej samej stronie.
„Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca” (J 14,9)
Patrząc na syna, wiele można powiedzieć na temat jego ojca. Mamy tu do czynienia z ewangeliczną prawdą (patrz: cytat w nagłówku). Nie wiem czy zawsze mam tego świadomość, ale jest to z pewnością obszar do stałej pracy, osobistej formacji. On (syn) przecież będzie naśladować moje zachowanie, moje strategie funkcjonowania, sposoby radzenia sobie z przeciwnościami nie tylko na planszy, ale i w życiu.
Mamy wiele wspólnych zainteresowań, które pewnie mój jedenastolatek przejął ode mnie – pasja do historii, czytania książek, grania w piłkę nożną… czy właśnie grania w planszówki. Ostatnio często zajmuje nas ta oparta na „Władcy Pierścieni”, „królującym” na różne sposoby w naszej rodzinie (materiał na inną opowieść). Nobilitacją dla mojego syna był fakt, iż możemy nie tylko razem grać w gry, ale i raz w miesiącu spotykać się w gronie przyjaciół i mierzyć przy planszy z innymi ojcami oraz synami. Początkowo obawiał się takiego wyjazdu (nowości bywają trudne), ale po pierwszej takiej grze chętnie bierze udział w kolejnych rozgrywkach. Poczuł, że to było dowartościowanie go z mojej strony.
Spotkanie przy planszówce jak celebracja
Zasiadanie do gry planszowej stanowi alternatywę (dla mnie znakomitą) wobec gier komputerowych i zamykania się w wirtualnym świecie, gdzie interakcja z żywym przeciwnikiem czy partnerem jest znacząco utrudniona. Gdy zasiadamy do rozgrywki, dbamy o czysty stół, dobre miejsce, oświetlenie – zanim pójdzie w ruch to wspaniałe pudełko (pachnące świeżością czy stare, ulubione bądź nieznane) i przygotowujemy wszystkie komponenty – planszę, karty, pionki – zależnie od typu gry. To już tworzy pewną atmosferę, klimat, w którym czujemy się dobrze. Czasem włączamy muzykę pasującą do tematyki rozgrywki, czasem zaś wprowadzeniem do niej jest jakaś historia, zwłaszcza gdy poznajemy nowe zasady. Przekąska również bywa mile widziana, acz nie jest istotnym elementem – choć wartym uwagi przy dłuższej rozgrywce, co dla pochłoniętych sprawą graczy bynajmniej nie jest oczywiste. Wspólne spotkanie przy grze (może też z uwagi na fakt, że najłatwiej o nie w weekendy) ma zatem charakter jakiegoś rodzaju świętowania.
Męski gen zwycięzcy
Jako mężczyźni – nie da się ukryć – po prostu lubimy wygrywać. Często więc przy grach planszowych trzeba uważać na niektóre emocje, by nie dać się im ponieść. Chęć wygrywania i trudność przegrywania stanowi jednak część naszej męskiej natury. Nie trzeba jej zmieniać, ale warto zrobić z niej właściwy użytek.
Może to się komuś wydać dziwne, ale gen zwycięzcy kojarzy mi się nade wszystko z Bogiem. On zawsze walczy o człowieka, niestrudzenie, z mocą. Chrystus ma ten gen, więc przyjął nawet krzyż, by wydobyć nas z najciemniejszej otchłani. Dlatego tak bardzo ukochałem tajemnicę i duchowość zmartwychwstania.
Jednakże w grze z synem (czymś tak pozornie błahym – zwłaszcza wobec wcześniejszego przykładu), muszę najpierw nauczyć się przegrywać (z najmłodszym synem nawet celowo), by pomóc mu budować jego wartość. Nauczyć się przegrywać oznacza docenić go, pogratulować mu ściskając rękę, pochwalić, być gotowym wysnuć opowieść – zwłaszcza wobec innych, przed mamą – nawet jeśli syn nie rozumie, na czym polegał ten finalny ruch czy osiągnięcie skomplikowanych warunków zwycięstwa. To dla wielu z nas, ojców, wcale nie jest proste zadanie.
Z drugiej strony, jeśli my wygramy (nie dlatego, że nie daliśmy forów, ale dlatego, że to nam się tym razem udało), to również cenna jest pomoc dziecku w przeżyciu porażki – nie nasza chełpliwość, a wsparcie w przeżywaniu emocji. Stanowi to niezwykle cenne i potrzebne doświadczenie, które możemy dać synowi, co także nie zawsze bywa dla nas łatwe.
Dać szansę na błąd i na samodzielność
Podczas gry w jednej drużynie z moim synem przeciwko innej parze mogłem nie tylko zobaczyć, że zrobiłbym coś inaczej (już się nasuwa ojcowskie “lepiej”), ale że on ciekawie myśli, dobrze przelicza dostępne możliwości działania, a potem okazuje się, że walnie przyczynia się do zwycięstwa. Stąd nie hamuję (czasem z bólem) jego ruchu – czy wydaje się błędny, czy nie – bo choć różnie bywa, to przecież nie raz zaskakuje. To danie szansy znów jest bardzo życiowe – na ile jestem w stanie pozwolić swojemu synowi rozwijać skrzydła, a na ile hamować go lub tłamsić tym, że jako strażnik instrukcji muszę jedynie narzucać jakieś sztywne ramy?
Zauważyłem, że mój syn chętnie też tworzy własne gry, że jego kreatywność dzięki planszówkom się wzbogaca. Sam nie raz wykorzystuję gry planszowe w pracy z moimi uczniami na języku polskim i stworzyłem parę takich gier dla nich – w oparciu o wybrane lektury szkolne. Ponadto, widząc wartość gier planszowych, udało mi się być współorganizatorem kilku wydarzeń planszówkowych dla rodzin, które – jak się okazuje – chętnie korzystają z takiego sposobu wzajemnej integracji.
Drodzy ojcowie, może zatem warto stoczyć z synami bitwę? Oczywiście na planszy.