Kuchnia to serce domu. Codzienność dzieje się tutaj w szczególny sposób. Jeśli się dobrze zastanowić, to wiele wspomnień z dzieciństwa wiąże się właśnie z jedzeniem. Kiedy jako nastolatka zaczytywałam się w „Jeżycjadzie” Małgorzaty Musierowicz, marzyłam o takiej kuchni, która będzie najbardziej rodzinnym miejscem w domu. O stole, przy którym wspólnie będziemy jeść, rozmawiać, robić pierniki i zagniatać ciasto na chleb.
Wspólne gotowanie – moc zalet
Dzieci świetnie wyczuwają, gdzie dzieją się najciekawsze rzeczy. Dlatego, kiedy tylko zaczynam krzątać się w kuchni, od razu przybiegają moi najmłodsi pomocnicy. Co prawda czasami na pytanie „mogę ci pomóc?” zadawane kilkanaście razy dziennie, drga mi lekko powieka, bo są momenty, kiedy wolałabym szybciej, lepiej, sprawniej i sama.
Z dziećmi w kuchni na pewno jest bardziej radośnie i ekspresyjnie, ale jest też dwa razy więcej bałaganu, trwa to nieporównanie dłużej i często przytrafia się jakaś mniejsza lub większa afera… Na szczęście mam też już starsze dzieci, na których mogę obserwować pozytywne efekty wpuszczania ich do kuchni od najmłodszych lat. Dlatego wiem, że to całe zamieszanie się opłaca i prędzej czy później przyniesie korzyści. Jakie konkretnie?
Oto najważniejsze zalety gotowania z dziećmi:
- wzmocnienie relacji,
- budowanie niezapomnianych wspomnień,
- kształtowanie myślenia przyczynowo-skutkowego,
- dostarczanie nowych doświadczeń sensorycznych,
- rozwijanie zdolności matematycznych,
- nauka uważności i ostrożności.
Bez presji i oceniania
Od czego zacząć? Jak to zwykle w wychowaniu bywa, od siebie.
- Schowaj do kosza swoją ambicję i perfekcjonizm, bo może te wspólnie robione ciastka nie będą tak piękne, jak te w Internecie.
- Pozwól dziecku próbować i… popełniać błędy.
Czy mam w sobie taką gotowość? Dla mnie to jest trudne – trochę usunąć się w cień i pozwolić dziecku na własne doświadczanie, bez ciągłego poprawiania i dopowiadania.
Wyobraźmy sobie, że dziecko ma pierwszy raz wbić jajko do miski i słyszy „uważaj, nie tak mocno, źle trzymasz, musisz inaczej, tylko nie na podłogę…” Można się zniechęcić od samego słuchania. Na pewno łatwiej będzie mu spróbować, kiedy otrzyma jeden prosty komunikat „popatrz, jak ja to robię i spróbuj”. Bez presji i oceniania.
Jak przygotować przyjazne otoczenie?
Kuchnia jest też takim miejscem, gdzie włącza nam się rodzicielska lampka ostrzegawcza: ostre noże, gorące garnki… Co zrobić, żeby uniknąć ciągłego „uważaj”, „nie dotykaj”?
W kwestii samodzielności lubię inspirować się Marią Montessori. Stworzyła ona pedagogikę, której główne założenia można by streścić jednym zdaniem wypowiedzianym przez dziecko „pomóż mi zrobić to samemu”. Czyli „bądź przy mnie, kiedy potrzebuję pomocy, ale nie wyręczaj mnie”. Montessori zachęcała, aby przygotować dziecku przyjazne otoczenie. Takie, które będzie dostosowane do jego potrzeb i możliwości.
Dzieci nie są za małe, żeby uczestniczyć w przygotowywaniu posiłków czy sprzątaniu. Potrzebują tylko bezpiecznej przestrzeni i naszego pozwolenia. Dlatego warto zaopatrzyć się w sprzęty odpowiednie dla małych rączek (bezpieczny nóż, mały wałek do ciasta, mały dzbanuszek na wodę), a naczynia, z których korzysta dziecko, umieścić w zasięgu wzrostu małego pomocnika.
Dzieci w kuchni to inwestycja!
Wiadomo, że czasami zdarzą się wypadki. Coś się rozleje, wysypie… Ważne jest, co dziecko wtedy od nas usłyszy: „daj, ja to już lepiej zrobię” czy raczej „nic nie szkodzi, posprzątamy razem i zaczniemy od nowa”? Istnieje spora szansa, że dziecko, które nie zostało zniechęcone do pomagania w kuchni, któregoś pięknego dnia, poda nam do łóżka jadalne śniadanie. Warto czekać!