Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
Pachnie bzem. W ciepłym powietrzu miesza się również woń konwalii, kokoryczki i zapalonej świeczki. Pobliskie boisko kusi swym gwarem. Dzieci, pod czujnym okiem trenera, grają piłkę nożną. Ich euforyczne „cieszynki” wplatają się w jednostajny śpiew Litanii loretańskiej. Oto nieopodal przedszkolnego boiska, w samym sercu wsi, jest kapliczka, przy której każdego majowego wieczoru, gromadzą się mieszkańcy, by oddać cześć Maryi.
Była cicha i piękna
– Myśmy najpierw odprawiali majowe przy krzyżu – opowiada pani Wiesława wskazując krzyż po przeciwnej stronie ulicy.
– Ja nie pamiętam… – zamyśla się pan Tadeusz.
– Tak, było! Było przy krzyżu – wtóruje pani Beata.
– Wtedy jeszcze nie jeździło tyle samochodów. A potem Mirka oddała kawałek swojego ogródka, żeby postawić kapliczkę, przy niej ławki. Ludwik budował, a ja jechałam z Mietkiem po figurę Matki Bożej aż do Nowej Soli. Tysiąc złotych kosztowała! – referuje pani Wiesia.
Kapliczka, zbudowana na planie koła, jest czysta, zadbana. Uwagę przykuwa nowe zadaszenie z elegancko wykonaną podbitką. U stóp Maryi bukiet świeżych kwiatów i znicze. Teren wokół tej małej budowli również jest miły dla oczu. Starannie dobrane młode krzewy różane rozkwitną, na chwałę Bogu i ku uciesze mieszkańców, już pewnie w przyszłym roku.
Kto dba o to miejsce?
– Zawsze staraliśmy się, żeby było tu ładnie – mówi pani Beata.
– O tak, stawiałam Maryi wszystkie kwiaty, które dostawałam od dzieci na zakończenie roku – wspomina pani Ela, emerytowana nauczycielka.
– Jednak nowy sołtys zajął się tym miejscem profesjonalnie. Z podatków wygospodarował pieniądze. Zlecił prace remontowe u mieszkańców wioski. Tadeusz wykonał ławki… – wylicza pani Wiesia.
Miło tu i dobrze. Serdeczna sąsiedzka atmosfera udziela się także przechodniom. Przystają na chwilę, dumając.
Dzisiaj światu potrzeba dobroci
To już piąte pokolenie gromadzi się, by błagać Maryję o wstawiennictwo u Boga. Moi rozmówcy wspominają krewnych i sąsiadów, którzy modlili się od czasu, kiedy osiedlili się tu po wojnie. Dziś kultywują tradycję swoich babć i dziadków, a potem rodziców i sami mają wnuki, które zapraszają do uczestnictwa w nabożeństwach majowych.
– Nasze babcie przychodziły pod krzyż, bo kościół jest w innej wiosce, oddalonej o cztery kilometry. Nie było aut, jak teraz, a rower miał mało kto – tłumaczy pani Beata.
– A my kręciliśmy się wśród tych śpiewających babć i mam. To była okazja do spotkania z rówieśnikami, ale i posłuchania, o czym mówią dorośli. A na koniec maja, zawsze napiekli ciast i rozdawali za uczestnictwo w modlitwie – wspomina pani Wiesia.
– O! To ja nie wiedziałam. Dołączyłam do was tuż przed przejściem na emeryturę. Ale pamiętam, że moi synowie chodzili z teściową do kapliczki, potem zostawali na boisku. A ja przez cały maj wyciągałam papierki po cukierkach z kieszeni ich spodni – śmieje się pani Ela.
Dzisiejsza młodzież nie jest chętna, by podtrzymywać tradycję i śpiewać Litanię loretańską. Głównym problemem, według babć, są smartfony i komputery. Ale po chwili namysłu któraś z pań nieco bardziej optymistycznie zauważa, że wnuki, które przyjeżdżają z daleka, przecież nie odstępują babci na krok i przychodzą się modlić. Bardzo im się podoba! Za to te, które mieszkają tu, na miejscu, wiedzą, że jest majowe i nieraz z boiska obserwują modlących się.
Rzeczywiście, dookoła kapliczki sporo się dzieje. Co i rusz przejeżdżają samochody. Widzę, jak żądne wiedzy dzieci wskazują palcem „przykapliczne” zjawisko. Rozmodlone grono mijają biegacze, rolkarze, rowerzyści, spacerowicze, rodziny z dziećmi podążające na przedszkolny plac zabaw.
Zastanawiam się głośno, czy ta koegzystencja zawsze była tak harmonijna, czy może państwo spotkali się z drwiną.
– Nigdy! – gremialnie zapewniają. – Tutaj to nawet ksiądz czasem przyjedzie i mszę odprawi.
– Tylko raz ktoś popił i wjechał w kapliczkę – przypomina incydent pani Wiesia.
– No i od wielu lat jest wciąż zimno i zimno. A wcześniej to nawet dzieci na bosaczka biegały – pani Ela pociera zmarznięte dłonie.
Matka, która wszystko rozumie… i ojciec, co głaszcze po głowie
Do serca Maryi zwracają się z różnymi intencjami. Proszą o zdrowie, za rodzinę i za mieszkańców wsi. O urodzajne zbiory i o pokój na świecie. Pragną, by ich przykładem wytrwałości, odwagi i wierności w modlitwie posłużył się Pan Bóg.
Wreszcie proszą, by Maryja zamieszkała pod gościnnymi dachami ich domów. Bardzo podoba mi się to zaproszenie. Według mnie ta prośba mocno koreluje z historią o przeniesieniu domku Matki Bożej z Nazaretu do włoskiego Loreto. Opowiadam ją moim rozmówcom. Słuchają o aniołach z zapartym tchem. Nie zdążę jednak nawiązać do zawołań Litanii z Loreto, bo oto z pamięci wyłania się inne wydarzenie:
– A u nas nawet Prymas Wyszyński przy kapliczce się zatrzymał. Skądeś wracał, zobaczył figurę Maryi i pomodlił się przy niej z mieszkańcami. Jakie to było poruszenie we wsi! Ja jeszcze dzieckiem byłem, ale pamiętam uśmiech Prymasa – pan Tadeusz wspomina zdarzenie sprzed 66 lat, i dodaje:
– A Jaśko, mój kolega, biegał i wołał: „Po głowie mnie po głaskał! Pogłaskał po głowie!”.
Dzieci skończyły trening. Cichną ostatnie „przykapliczne” śpiewy. Czas roznieść do domów majową radość, pokój i dobro.
Fot. Radosław Mokrzycki