Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
W rodzinnym życiu radość często kontrastuje z bólem – przez naszą słabość. Trochę jak w Niedzielę Palmową, która z jednej strony częstuje nas entuzjastycznym „Hosanna” przy wjeździe Jezusa do Jerozolimy, a z drugiej raczy opisem Męki Pańskiej.
Nie mieściło mi się to w głowie
W Niedzielę Palmową zaczyna się nasz chrześcijański rollercoaster – ten sam tłum, który wiwatuje na cześć Chrystusa wjeżdżającego na osiołku do Jerozolimy, za chwilę będzie krzyczał: „Ukrzyżuj Go!”. Obie te perspektywy łączą się w przeżywanej tego dnia liturgii: mamy radosny pochód z palmami, a za chwilę czytamy opis Męki Pańskiej. Myślę, że mimo wszystko, po ludzku, trudno ten rozziew zrozumieć. Mnie jako dziecku nie mieściło się to w głowie, zwłaszcza w perspektywie zbliżającego się Triduum Paschalnego. Trudno też o większy kontrast między radością a bólem, tym bardziej, że Pan Jezus wie, co Go czeka w Jerozolimie.
Słodko-gorzkie rodzinne życie
Czy jednak nie jest tak, że to, co nie mieści się w logice, w perspektywie naszych konstruktów myślowych, doskonale wpasowuje się w nasze ludzkie, codzienne doświadczenia? Gdy jednego dnia świętujemy nasze małe radości, a następnego dnia dźwigamy codzienny krzyż zaskoczeni kolejnym zwrotem akcji.
Mówimy często o ironii losu. Ale to nie ironia, lecz doświadczenie pokory. Życie po prostu ma smak słodko-gorzki. W przestrzeni domowego Kościoła przeżywamy tę realność w sposób spotęgowany: tego samego dnia jedno dziecko przychodzi uskrzydlone powodzeniami w szkole, a drugie przeżywa swój ogromny smutek. Jednemu powinęła się noga, drugiemu udało się osiągnąć wymarzony sukces.
Jako rodzic muszę być obecny i w tym pierwszym, i w tym drugim doświadczeniu. Być obok tego, które potrzebuje umocnienia, i świętować radość z tym, które właśnie w tym momencie jest na świeczniku i chce być dostrzeżone. Co więcej, chciałbym, by i dzieci wzajemnie dostrzegały siebie – i w radości, i w cierpieniu. By nie zamykały się we własnym doświadczeniu.
Moje emocje wzięły górę
Czasem pogodzenie tego wydaje się karkołomne, wręcz niemożliwe. Nie dalej jak tydzień temu musiałem odbyć zagraniczne wojaże, prowadząc przez weekend zajęcia ze studentami. Było tego wszystkiego dużo. Do tego powrót z niedzieli na poniedziałek, kilka zarwanych nocy, emocje związane z barierą językową, z odprawą na lotnisku, a zaraz, za chwilę, trzeba normalnie iść do pracy. Po powrocie – wiadomo – każde z dzieci miało potrzebę podzielenia się przeżyciami ostatnich dni. Przyznam, że byłem zbyt zmęczony i nie najlepiej to wyszło. Emocje kilku dni wzięły górę.
Pełnokrwiste chrześcijaństwo
Pozornie przeżywanie radości jest łatwiejsze, ale sytuacje, jak ta powyżej, pokazują, że nie zawsze. Mamy tendencję do zamykania się w kręgu własnych emocji. Radość też wymaga wysiłku i zaangażowania. A chrześcijaństwo uczy nas przeżywania naszego życia w pełni. Bylibyśmy ubożsi, skazując się na wieczną wesołkowatość, ale też adekwatnie – w życiu chrześcijanina nie ma miejsca na cierpiętnictwo i ponuractwo. Świat potrzebuje radosnych chrześcijan, bo świat potrzebuje nadziei, a prawdziwa radość bierze się właśnie z optyki pełnej nadziei, wychylonej ku perspektywie zmartwychwstania i zbawienia.