Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
Macierzyństwo obdarzyło mnie dodatkowymi kilogramami, których nie umiem się pozbyć. Nie jestem typem zmobilizowanej atletki. Mimo to jestem szczęśliwa.
Macierzyńskie skutki
Gdy analizuję czasem co mi dało macierzyństwo, od razu w głowie mam górnolotne hasła, takie jak niezmierzona miłość, spełnienie, satysfakcja. A tak bardzo przyziemnie dało mi jeszcze możliwość kupowania ślicznych ciuszków, bawienia się zabawkami, których nie miałam w dzieciństwie i wygłupiania się bezkarnie w „małpich gajach”. Cudowne jest to, że moje dziecinne zapędy, jak robienie wyklejanek czy lepienie z plasteliny, odbierane są jako kreatywny sposób spędzania czasu z dziećmi.
Tak – moją niedojrzałość emocjonalną zawsze i z premedytacją mogę zgonić na potrzebę dostosowania się do maluszków. I przyznajcie, każdy tak ma. Mój mąż np. kupił córce zestaw klocków „stacja benzynowa” na pierwsze urodziny. Myślę, że dla posiadaczy dzieci komentarz jest zbędny.
Jestem gruba. Czy dobrze mi z tym?
Macierzyństwo jest zatem dla mnie super sprawą, choć w pakiecie z każdym kolejnym dzieckiem zostawało mi bonusowe 10 kilo. Niestety, nie jestem typem zmobilizowanej atletki, więc dodatkowe kilogramy zadomowiły się we mnie na dobre. I chciałabym napisać w tym miejscu, że jestem z nich dumna, że się przyjaźnimy i nie robią na mnie żadnego wrażenia… ale tak nie jest.
Sytuacje, gdy ratuje mnie poczucie humoru
Moje radosne usposobienie pozwala mi jednak z uśmiechem na twarzy przyjmować wszelkie „zniewagi”, które zdarzają się dość systematycznie. Sytuacje są przeróżne. Czasem prozaiczne – sklepowe, gdy ludzie przepuszczają mnie w kolejce, tłumacząc, że nie powinnam dźwigać zgrzewki wody na taśmę. Kiedyś wyprowadzałam ich z błędu, ale powoduje to niepotrzebne zakłopotanie, więc po prostu przemykam z zakupami, dziękując za życzliwość. Zdarzają się też sytuacje dość abstrakcyjne, gdy idąc na spacer z dziećmi, zostaję zaczepiona przez starszą panią i od słowa do słowa nawiązujemy konwersację o moich dzieciach i jej wnukach. A miłą pogawędkę pani kończy puentą: „Ale byłaby pani ładna, gdyby pani schudła”. I pozostawia mnie z dylematem, czy to komplement, czy też nie.
Moi bliscy też doceniają wagę mojego wyglądu. Moja siostra rozpływa się nad relacją, jaką mam z jej dziećmi, twierdząc, że mnie uwielbiają, bo jestem taka… mięciutka. A mój szarmancki pięciolatek przytulając się do mnie pyta „Mamuś, a Ty w środku jesteś chuda?”.
Bóg mówi do mnie „kocham cię”
Czy ja w środku jestem chuda? Ani chuda, ani gruba. Po prostu jestem. Jestem mamą, żoną, córką, siostrą, przyjaciółką. Jestem Paulą – prawie czterdziestoletnią, inteligentną kobietą z ogromnym poczuciem humoru i dystansem do wszystkiego, co mnie otacza. A skąd to wiem? Bo zamiast słuchać tych wszystkich małostkowych uwag na temat sporej przestrzeni, jaką zajmuję, słucham głosu Boga. A Bóg – ustami mojego męża – mówi do mnie, że jestem najmądrzejszą i najpiękniejszą kobietą. On zachwyca się moim macierzyństwem, mówiąc przez moje dzieci: „Mamusiu, jesteś najlepszą mamą na świecie”. On docenia mnie jako przyjaciółkę, gdy moja siostra mi mówi, że nie wie, jak sobie poradzi, gdy mnie zabraknie. Słyszę Jego głos, gdy moja mama mnie przytula mówiąc: „Jestem z Ciebie dumna”. Bóg mnie kocha taką, jaka jestem. A przecież nie jestem idealna, ale jestem wystarczająca. Wystarczająca, by kochać siebie i by kochać innych.