Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
Kiedyś nie pomyślałabym o tym w taki sposób. Ale kiedy jesteś mamą, która już nie ma wszystkich dzieci w domu, czekasz na te spotkania, kiedy znów jesteście wszyscy razem. Wspaniale jest obserwować wtedy, jak nasza gromadka się zmienia, ale wciąż potrafi pięknie ze sobą funkcjonować.
Spotkanie całej rodziny – unikalna okazja
Stanęliśmy rządkiem na peronie, wypatrując najstarszej. Nie, nie wszyscy, bo jednak nie będziemy robić takiego tłumu w ciasnych przejściach dworcowych. Ale i tak byliśmy widoczni. Reszta czekała w samochodzie. Kiedy już pociąg wreszcie wjechał i stanęła przed nami dwójka młodych ludzi, musiałam przeprosić tego wyższego: „Bardzo mi przykro, nie możemy cię zabrać. Wszystkie miejsca w samochodzie mamy zajęte”.
Zaczęłam się zastanawiać, kiedy ostatni raz mieliśmy pełne auto. Chyba dość dawno. Bo tak to bywa wraz z dorastaniem dzieci, że mamy coraz mniej okazji, by razem gdzieś wyjść czy pojechać. To już nie ten czas, że po prostu zarządzamy wyjazd, wysłuchujemy długiej i burzliwej dyskusji o tym, kto zajmie które miejsce w samochodzie (jak dobrze być kierowcą!), a potem tylko czekamy cierpliwie, aż pasy zostaną przypięte i drzwi pozamykane. Teraz starsza trójka zazwyczaj porusza się sama i organizuje czas we własnym zakresie. A my z dwójką maluchów dawno przestaliśmy przyciągać zaciekawione spojrzenia przechodniów. Swego czasu często zaczepiano mnie na ulicy, nie mogąc powstrzymać się od zapytania: „to ile pani ma tych dzieci?”.
Oto oni – nasza „pełnia”
Tym razem jednak jest inaczej – trochę właśnie jak dawniej. Najstarsza przyjechała, możemy poświętować, a nawet uczynić zadość tradycji, by raz do roku wspólnie zjeść coś niezdrowego. I znów możemy uśmiechem zbywać ukradkowe spojrzenia od sąsiednich stolików. Znów musimy wysłuchiwać wszystkich dzieci naraz oraz patrzeć z zadowoleniem, jak nasza panna zarządza rozdzielaniem jedzenia dla każdego. Zastanawiam się nawet, jak my sobie na co dzień bez niej radzimy.
I kiedy potem idziemy spacerem po asfaltowych dróżkach w lesie, doświadczam uczucia pełni. Tak, mam ich wszystkich w zasięgu wzroku. Każdy jest na swoim miejscu, więc wszystko jest w porządku. Nastolatki w trójkę dyskutują o swoich sprawach. Idą tak, jak zawsze, z Panną T. w centrum uwagi. Obok Kawaler S. zadowolony, że ma wreszcie starszą siostrę obok siebie. Tę, która lubi go wysłuchać, a czasem nawet zastępuje kolegów. Z drugiego boku Panna Ł., jak zawsze raczej milczącą. Jak zawsze nieco osobno. Przyłączyła się dopiero przed chwileczką i to tak niepostrzeżenie, niezobowiązująco, jakby pilnowała, żeby w razie czego po cichu się wycofać. Idę za nimi i patrzę, że to właśnie ta trójka kiedyś była żywiołem wypełniającym każdy zakamarek naszego życia. A teraz tacy poważni…
Żywioł tymczasem kotłuje się nam pod nogami. To dwójka najmłodszych, znudzona powolnym spacerowaniem, zaczyna grać w berka. My z nimi, choć jakby bardziej statecznie.
Zgromadzić wszystkich przy jednym stole
I to właściwie koniec wycieczki. W trakcie jazdy do domu najstarsi znów wspominają jakiś prehistoryczny wypad w góry, a jedenastolatek płaczliwie jęczy, że on nic z tego nie pamięta, że jego tam nie było i właściwie wszystko w życiu już go ominęło.
Jadąc z nimi, przypominam sobie moją świętej pamięci teściową, która uwielbiała, gdy udało jej się zaprosić całą rodzinę w jednym czasie. Mówiła wtedy z takim charakterystycznym zadowoleniem: „przyjdźcie, będą wszyscy”. Kompletnie tego nie rozumiałam. Wolałabym, żeby byli nie wszyscy, żeby dało się swobodniej porozmawiać. Ale dla niej było ważne, by zgromadzić całą rodzinę przy jednym stole i cieszyć się jej widokiem. Teraz wiem, dlaczego. I podzielam ten zachwyt.