Przejdź do treści

Zwykły dzień pełnoetatowej mamy piątki dzieci. Trudno to streścić…

← Wróć do artykułów

Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów

Być może wyobrażacie sobie, jak mniej więcej może to wyglądać. I za chwilę w szczegółach o tym przeczytacie. Dla mnie najpiękniejszy moment naszego dnia, to kiedy mogę wpatrywać się w te śpiące buzie i przypomnieć sobie, jak je kocham.

Poranek mamy-kaczki

Mój dzień jest dość daleki od stereotypowego przekonania, że matka „siedzi w domu i nic nie robi”. Oczy otwieram po piętnastym szturchnięciu Oliwii, słysząc wyraźniej od budzika komendę: „Mamo, no oć”. No to idę. A raczej staram się cichuteńko wypełznąć z łóżka, do którego w jakiś, podejrzewam, magiczny sposób podczas mojego snu teleportowały się wszystkie maluchy.

Do tego moje dzieci mają ultra czuły słuch w funkcją wybiórczej selekcji. Cóż to za talent? Mianowicie, gdy proszę o posprzątanie po obiedzie, nic nie słyszą, ale gdy otwieram drzwi, by wymknąć się z pokoju, słyszą najmniejsze ich skrzypnięcie. Tak więc nie jestem jeszcze nawet dobrze za drzwiami, gdy słyszę tupot pozostałej trójki podążającej za mną jak kaczuszki za swą mamą-kaczką.

Przygody spacerowe

Jeść, pić, siusiu, bluzeczka, sukieneczka – sprawnie wykonuję każde „polecenie” odmawiając poranną modlitwę, a dokładniej modlę się, by moja nastolatka już wstała i poratowała mnie kawą. Kawą, którą będę mogła wypić, gdy dobrze wystygnie i może zrobi się na niej delikatny mleczny kożuszek, bo przecież ważniejsze jest „obaczyć kukury”.

Jak to zwykła mówić moja mama, „nie można robić pustych przelotów”, więc w odwiedziny do kur bierzemy rowery, hulajnogi lub inne sprzęty i przy okazji ogarniamy spacer. Zabawy jest co niemiara i to ja się bawię najlepiej pchając wózek i niosąc porzucony przez Miłosza rowerek, który bardzo go denerwuje, bo mógłby być zielony, a jest niebieski i przez to się wywraca.

Bawię się rewelacyjnie, brodząc po kolana w pokrzywach i mając na nogach tylko klapki, by zerwać Elizie ten najpiękniejszy mlecz, wcale nie podobny do pozostałej setki na trawniku i odprężam się tłumacząc piszczącej Oliwce, że ten motyl co siadł na wózeczku wcale nie miał zamiaru jej pożreć.

Zakupy i obiad – system specjalny

Nie chcę się chwalić, ale jestem mistrzynią logistyki, więc korzystając na tym, że cała piątka jest ogarnięta (czytaj: nie w piżamie i z umytymi buziami), pakuję ich do samochodu i jedziemy na zakupy. System mamy taki: Klaudia z Łucją i Elizą pakują do wózka produkty z listy, a ja wypakowuję i odkładam to, co Miłosz i Olka zdążą wrzucić. Przy okazji dostarczamy rozrywki innym klientom, którzy czasem z niedowierzaniem i, mam nadzieję, nutką podziwu bacznie nas obserwują.

Po powrocie szykuję obiady. Tak – liczba mnoga nie jest pomyłką. Bo ja nie robię makaronu, ale wariacje na temat makaronu, czyli: z sosem, bez sosu, z masłem, bez masła, z pomidorami, bez pomidorów, a z beszamelem. Czasem mam zadanie ekstra, czyli z makaronu z beszamelem zrobić znów makaron bez beszamelu. Jak to mówią, nie ma rzeczy niemożliwych.

Popołudnie – przybyły posiłki

Po południu, gdy mam już wsparcie w osobie męża, sprawiedliwie dzielimy się dziećmi i On wysłuchuje, kto kogo podrapał i kto komu co znowu zabrał, a ja staram się starszym dziewczynom wytłumaczyć jak ten świat jest skonstruowany i dlaczego trzeba stosować się do zasad ortografii.

Podtrzymując naszą tradycję wspólnych posiłków zasiadamy do kolacji, i gdy Lusia już wszystkim przypomni, że trzeba się przeżegnać, możemy zacząć jeść przy akompaniamencie niesamowicie ważnych opowieści i anegdot naszej ferajny. Nawet dwuletnia Olcia zaabsorbowana tłumaczy jak to była „popacieć kukury”.

Koniec dnia, a ja nie mam dość

Kąpiel odbywa się w kolejności chronologicznej i tylko Klaudia nie przemyca do łazienki „tony” zabawek. Wykąpani, wyciszeni, staramy się pomodlić. Celowo używam zwrotu „staramy się”, bo to co wyprawiają maluchy przypomina raczej wieczorną gimnastykę, a nie modlitwę, jednak wierzę w Bożą wyrozumiałość.

Zostaje już tylko utulić dzieci do snu, odpowiedzieć na 53 niezwykle ważne pytania, które nie mogą zaczekać do rana i fajrant. Mam wolne, mogę robić co chcę… i co robię? Siedzę koło dzieci i wpatruję się jak śpią. Mam ochotę je mocno przytulić i pocałować. Przepełnia mnie takie niesamowite ciepło. Jestem zmęczona ich fanaberiami, kłótniami, dąsami, ale to nie jest ważne, bo miłość, jaką czuję w tej chwili, jest nieporównywalnie większa. I gdy tak siedzę z tą moją miłością do nich, dociera do mnie za każdym razem, że jeśli ja tak bardzo kocham swoje dzieci, to jak bardzo Bóg musi kochać mnie.

Też bywamy jak dzieci

On się nie frustruje, nie wkurza, mimo, że zachowanie nas, dorosłych, nie odbiega wcale od zachowania dzieci. Często wydziwiamy, skarżymy się bezpodstawnie, nie doceniamy tego, co mamy, nie umiemy się skupić na tym, co istotne, a Bóg i tak kocha. Nie może inaczej.

Z tą myślą zasypiam, gotowa na kolejny dzień.

Czy wiedziałeś, że…

Zobacz także