Przejdź do treści

“Nie chciałam szkoły publicznej dla dziecka.” A dziś? Ta historia daje do myślenia!

← Wróć do artykułów

Demonizowałam edukację systemową. Wydawało mi się, że wypuszczam mojego wychuchanego, dopieszczonego pisklaczka w zimny, wrogi świat. Zrozumiałam, że przecież, jako rodzice, odwaliliśmy już kawał wychowawczej roboty. Nasze dziecko ma już zbudowany podstawowy fundament emocjonalny, relacyjny, społeczny i nie będzie tak łatwo zachwiać nim przez sam tylko kontakt z innymi systemami wartości i wzorcami zachowań” – mówi Anna Karcz-Czajkowska, żona i mama, psycholożka, biznesmenka.

Duże oczekiwania a rzeczywistość 

Karolina Guzik: Skąd u pani tak duża – pierwotnie – niechęć wobec szkół publicznych, a może szerzej – polskiego systemu szkolnictwa?

Anna Karcz-Czajkowska: “Niechęć” to zdecydowanie zbyt mocne słowo. Powiedziałabym raczej: “zniechęcenie”. W moim przypadku jest bardziej adekwatne o tyle, że to zniechęcenie wynikało z rozdźwięku między oczekiwaniami a rzeczywistością. Zaczęła mi doskwierać przepaść, jaką coraz mocniej zauważałam między jakimiś pomysłami, ideami czy założeniami wychowawczymi, które budowałam sobie w czasie studiów pedagogicznych – pod wpływem naszych akademickich dyskusji, lektur, czy wreszcie obserwacji innych systemów edukacji, choćby fińskiego. Wobec systemu edukacji miałam więc spore oczekiwania, bo widziałam jak wiele świetnych rzeczy można w szkole zrobić, jak dobrze może to funkcjonować, jak duży potencjał siedzi w podstawie programowej, w nauczycielach i w samych dzieciach. 

Oczekiwania spotkały się z rzeczywistością?

W praktyce, z którą przyszło mi się zetknąć w późniejszej pracy naukowej i zawodowej okazało się, że z jakiegoś powodu – czy raczej z wielu różnych powodów – to nie działa, tak jak powinno. A przynajmniej nie tak, jak wyobrażałam to sobie będąc młodą absolwentką psychologii i pedagogiki. Kiedy więc pojawiły się w moim życiu dzieci, wiedziałam, czego dla nich chcę w kwestii wychowania, socjalizacji, rozwoju poznawczego: rozbudzania ciekawości świata, wspierania mocnych stron i samodzielności, praktycznego przygotowania do życia, edukacji opartej o aktualną wiedzę neuropsychologiczną, utrwalania ważnych dla nas postaw i wartości etycznych. Jednocześnie miałam mocne obawy, że nie znajdziemy tego w masowej szkole systemowej.

Szkolne decyzje – nikomu nic nie narzucam

Jak to wpłynęło na pani pierwsze decyzje o edukacji dzieci?

Wybór przedszkola był oczywisty – kameralne, oparte o bliskie mi wartości, budowane przez osoby, do których miałam pełne zaufanie. Teraz, z perspektywy czasu, myślę, że mieliśmy dużo szczęścia. Pierwsze lata edukacji przedszkolnej mojej córki, a potem syna, dały im (i nam, rodzicom) cudowne fundamenty do dalszej pracy. Indywidualne i partnerskie podejście, duży nacisk na rozwój kompetencji emocjonalnych i społecznych, kontakt z naturą, atmosfera współpracy – ciężko o to w przedszkolach systemowych. Wiem, że jesteśmy uprzywilejowani mieszkając w stolicy, mogąc pozwolić sobie na takie obciążenie finansowe, mając sieć kontaktów i wiedzę, która pozwoliła mi zweryfikować jakość opieki i stopień realizacji założeń programowych przedszkola. Słowem – było mi łatwiej, niż wielu innym rodzicom.

Niestety nie każdy rodzic może sobie na to pozwolić.

Dlatego nie chcę, aby moja opinia o placówkach systemowych (czy jakichkolwiek innych) wybrzmiała zbyt krytycznie. A przede wszystkim – nie chcę, żeby uderzyła w rodziców i żeby została przez nich odebrana osobiście, jako krytyka ich wyborów wychowawczych. Myślę, że każdy rodzic podejmuje dla swojego dziecka najlepsze decyzje – z perspektywy posiadanej wiedzy, doświadczeń i zasobów. I że dyskusje o tych wyborach warto rozpoczynać z takim właśnie przekonaniem.

Edukacyjne wojenki rodzicielskie

Obserwując z boku podejście do edukacji ze strony rodziców dzieci szkolnych oraz rodziców dzieci w edukacji domowej, odnoszę wrażenie, że toczą oni ze sobą często małą wojnę. Zamiast wzajemnego wsparcia, dużo tam rywalizacji – kto lepiej, kto ciekawiej, kto mądrzej. Czy ma lub miała pani podobne odczucia, będąc przez jakiś czas związana ze środowiskiem edukacji domowej, a teraz ze środowiskiem systemowej szkoły?

Jeśli przyjrzymy się jakiejkolwiek grupie skupionej wokół tematu, który umożliwia podejmowanie różnych wyborów – czy będzie to forma edukacji, rodzaj podróżowania, sposób rozszerzania diety niemowlętom, opieka nad psem, wybór sprzętu fotograficznego czy cokolwiek innego, okaże się, że ludzie mają tendencję do dzielenia się na obozy. Słoiczki albo BLW (tłumaczone potocznie: “bobas lubi wybór”), karmienie naturalne lub mlekiem modyfikowanym, podróżowanie na własną rękę albo z biurem podróży, sucha karma albo BARF (surowa, nieprzetworzona karma), i tak dalej. Im bardziej delikatny, wrażliwy, emocjonalny temat, tym łatwiej o skrajne poglądy. 

Oj tak… Sytuacje znane z niejednej dyskusji – internetowej i nie tylko.

Rzeczywiście głównie tam, na forach czy facebookowych grupach, toczą się te wojenki. I zwłaszcza, gdy podejmujemy decyzje będące poza głównym nurtem, a do takich edukacja domowa się przecież zalicza. Miewamy wątpliwości, rozterki, obawy czy robimy słusznie, czasem boimy się krytycznych głosów otoczenia. Nie dziwne zatem, że to napięcie znajduje ujście w dyskusjach – nie tylko pomiędzy przeciwnikami i zwolennikami ED lub szkoły systemowej, ale też wewnątrz obozów (że pozwolę sobie na taką militarną metaforę). Odrabiać z dzieckiem pracę domową czy nie? Zapisywać na zajęcia dodatkowe? Posłać do świetlicy? Kolejne decyzje, które powinny zależeć jedynie od potrzeb i preferencji danej rodziny, stają się tematem omawianym na forum. 

Problem zaczyna się wtedy, gdy tracimy z oczu istotę sprawy i zaczynamy nadmiernie angażować się w te internetowe walki, próbując udowodnić innym (i pewnie sobie samym), że nasze rozwiązania są tymi najlepszymi. Tymczasem często jest tak, że te dyskusje mają drugie, nieuświadomione dno.

Na przykład jakie?

Myślę, że często dotykają tak naprawdę naszych najgłębszych obaw: Czy dobrze zrobiłam? Czy jestem dobrą mamą? Czy robię wystarczająco dużo? Próbując przekonać innych, szukamy potwierdzenia słuszności własnej drogi. Tymczasem nie ma jednego uniwersalnego rozwiązania, które będzie służyć każdemu dziecku i każdej rodzinie – i o tym zagorzali zwolennicy każdej z opcji zdają się zapominać.

Nasza decyzja o szkole publicznej

W waszej historii pojawia się nagły zwrot – pani córka idzie do szkoły publicznej. Co takiego się stało, że jednak zdecydowaliście się na takie rozwiązanie? Jak się to ma do wcześniejszych kontrargumentów?

To nie była łatwa decyzja. Początkowo byliśmy przekonani do edukacji alternatywnej. Postanowiliśmy jednak przeanalizować każdą możliwą opcję: lokalną szkołę prywatną opartą o standardowy program, szkołę demokratyczną (funkcjonującą jako zorganizowane zajęcia dla dzieci formalnie będących w edukacji domowej), faktyczną edukację domową realizowaną pod moją opieką w domu i wreszcie szkoły publiczne – rejonową oraz taką poza naszym rejonem, ale o dobrych opiniach wśród znajomych.

Proces decyzyjny opierał się w gruncie rzeczy na eliminacji opcji, które po rozważeniu okazywały się nie pasować do naszych potrzeb i zasobów. Najpierw odpadła typowa edukacja domowa realizowana w domu przy moim wsparciu. Mimo wykształcenia kierunkowego, wiedziałam po prostu, że łączenie tej roli z prowadzeniem dość wymagającej spółki w zupełnie innej branży nie będzie służyło naszej rodzinie. W moim przypadku byłoby to poświęcenie, na które nie byłam gotowa.

Formą pośrednią były wspomniane instytucje niefigurujące w Rejestrze Szkół i Placówek Oświatowych, organizujące zajęcia edukacyjne i rozwojowe. Choć zwyczajowo zwane są “szkołami demokratycznymi”, to z formalnego punktu widzenia dziecko i tak musi przejść na edukację domową i raz w roku zdać państwowe egzaminy klasyfikacyjne. Taki tryb nauczania zdejmuje z rodzica całą organizację i logistykę – opracowanie materiałów i pomocy dydaktycznych, przygotowania do egzaminów itd. 

Wśród zalet najczęściej wymieniane jest indywidualne podejście, możliwość nieskrępowanego rozwoju czy brak presji. Nauczyciel pełni rolę przewodnika wspierającego w samodzielnym dążeniu do wiedzy. Niektórzy zarzucają im jednak nadmiar swobody i decyzyjności w rękach dzieci. Zdarza się również, że słuszne postulaty w praktyce nie działają tak jak powinny, co skutkuje chaosem. Najbliższa spełniająca nasze oczekiwania placówka organizująca zajęcia w tym trybie wymagałaby codziennych dojazdów przez całe miasto. Dlatego również zrezygnowaliśmy.

Szkoła publiczna rejonowa odpadła po analizie rankingów, informacji na stronie internetowej, osobistej wizycie i rozmowach z innymi rodzicami. Niski poziom nauczania, kiepska atmosfera i niepokojące opinie skutecznie nas odstraszyły.

Została więc publiczna szkoła poza waszym rejonem?

Tak i jeszcze jedna placówka – spełniająca nasze kryteria i polecana przez znajomych szkoła prywatna, do której musielibyśmy jednak dojeżdżać około 30 minut, a która również nie była wolna od wad przypisywanych szkołom systemowym. Ostatecznie padło na szkołę publiczną. Wartością dodaną była dla nas nieduża odległość – od domu, biura i przedszkola młodszego dziecka, czyli oszczędność czasu, codzienne spacery i docelowo większa samodzielność, ale też możliwość spotkań z kolegami ze szkoły, co było z kolei ważne dla córki. 

Rozważana przez nas szkoła prywatna była – pod względem programu, poziomu, zajęć dodatkowych i podejścia do uczniów – równie dobrym rozwiązaniem, ale całościowo nieidealnym. Uznaliśmy zatem, że jeśli mamy dwie opcje:  “być nie w pełni zadowoleni i jeszcze za to płacić”, albo “być nie w pełni zadowoleni i nie płacić”, to wybieramy tę drugą opcję, a zaoszczędzone pieniądze zamiast na czesne, będziemy mogli przeznaczyć np. na wybrane przez córkę zajęcia dodatkowe, które skompensują ewentualne różnice w jakości kształcenia.

Z takim nastawieniem zaczęliśmy rok szkolny 2022/23, który w czerwcu podsumowałam facebookowym wpisem o wymownym tytule “Jak z antysystemowca stałam się fanką (naszej) szkoły publicznej?”, a obecnie z zaciekawieniem wchodzimy w drugą klasę.

Analizujmy gruntownie

Co roku mnóstwo rodziców staje przed dylematem, przed którym państwo staliście. Co powiedziałaby pani rodzinom, które kompletnie nie wiedzą, na co się zdecydować?

Daleka jestem od dawania uniwersalnych rad w kwestii tak złożonej jak wybór ścieżki edukacyjnej. Zbyt wiele zależy od osobistych preferencji, predyspozycji, potrzeb, zasobów – nie tylko dziecka, ale całej rodziny, systemu rodzinnego. To, co ważne było dla mnie – np. logistyka, brak dojazdów – może być kompletnie nieistotne dla innych. Coś, co dla mnie byłoby wysokim kosztem osobistym – rezygnacja z pracy zawodowej i rozwoju własnej firmy na rzecz samodzielnie prowadzonej edukacji domowej – dla innej rodziny lub na innym etapie życia będzie całkowicie OK. Są dzieci, które w edukacji systemowej, nieważne jak przyjaznej i wspierającej, będą cierpieć, męczyć się, marnieć. Są też takie, dla których struktura, porządek, rytm i pewna dyrektywność szkolnictwa systemowego będą niezbędne do efektywnego funkcjonowania. Trochę jak stabilny fundament dla chwiejnej jeszcze, a chętnie i szybko rosnącej roślinki.

Oczywiście to sytuacja idealna. W praktyce nie zawsze przecież dysponujemy pełnym zakresem możliwości, jeśli chodzi o formę edukacji. 

Ale rozumiem, że pierwszy krok do podjęcia decyzji to po prostu analiza. 

Tak jest. Czego jako rodzice chcemy dla naszego dziecka? Co jest dla nas ważne? Co jest ważne dla samego dziecka? Jakie trudności, wyzwania, ograniczenia mogą wiązać się w naszym przypadku z każdą opcją? Z czego możemy zrezygnować? Jakie koszty – finansowe, czasowe, emocjonalne – są dla nas akceptowalne, a czego zaakceptować nie chcemy, nie możemy? To daje pewną jasność, co będzie najlepsze dla naszej rodziny. 

A potem trzeba rozmawiać, pytać, sprawdzać – opinie w internecie, relacje znajomych, odczucia innych rodziców. Zadzwońmy do szkoły, przejdźmy się na dzień otwarty, umówmy z nauczycielem. Warto się przekonać osobiście, jak wygląda życie szkoły, jak funkcjonują uczniowie na przerwie, jaka atmosfera tam panuje: czy jest głośno, tłoczno? Czy nauczyciele są w żywym kontakcie z dziećmi? To da nam dodatkowy kontekst pomocny w podjęciu decyzji. A i tak o jej słuszności ostatecznie przekonamy się już w roku szkolnym. Dlatego polecam potraktować ten pierwszy rok doświadczalnie – jak eksperyment naturalny. Obserwować, słuchać dziecka, wyciągać wnioski i na bieżąco rozważać wady i zalety, korzyści i zagrożenia. 

To nie jest w końcu decyzja podejmowana raz na zawsze – szkołę można zmienić, przenieść dziecko do innej, zacząć homeschooling. Ta świadomość zdjęła ze mnie całą presję.

I jeszcze jedna myśl na koniec – często rodzice, zwłaszcza ci związani z rodzicielstwem bliskości, ideą porozumienia bez przemocy i edukacją domową, demonizują edukację systemową. Też byłam w tym miejscu – wydawało mi się, że wypuszczam mojego wychuchanego, dopieszczonego pisklaczka w zimny, wrogi świat. Zapominamy jednak, że te nasze pisklaczki, idąc do pierwszej klasy, mają już te sześć czy siedem lat i do tego czasu, jako rodzice, odwaliliśmy już kawał wychowawczej roboty. Mają już zbudowany podstawowy fundament emocjonalny, relacyjny, społeczny i nie będzie tak łatwo zachwiać nim przez sam tylko kontakt z innymi systemami wartości i wzorcami zachowań. Nauczyciel/nauczycielka stanie się być może autorytetem, ale to nadal rodzic pozostaje ważną figurą przywiązania, do której dziecko będzie wracać w razie dylematów.

Dopóki pozostaniemy czujni, uważni na płynące od dzieci sygnały, dopóki będziemy w kontakcie – prawdziwym, żywym, zaciekawionym kontakcie z dzieckiem, będziemy potrafili wspierać je i na bieżąco zaopiekowywać różne sprawy i zmartwienia przynoszone ze szkoły. Chyba, że nie – ale wtedy to nie forma kształcenia powinna być naszym głównym zmartwieniem.

Traktując system edukacji jako wsparcie, uzupełnienie wychowania w rodzinie – nie odwrotnie – zachowujemy sprawczość i wpływ na to, co nasze dziecko wyniesie z tych szkolnych doświadczeń. Wiara w siebie jako rodziców, w dziecko i w relację między nami pozwala mi brać z systemu to, co dobre i odrzucać albo korygować to, co nam nie służy. Ta myśl była dla mnie bardzo uwalniająca i mam nadzieję, że wesprze też innych rodziców, wchodzących na szkolną ścieżkę. Niezależnie od tego, czy będzie to szkoła domowa, systemowa, katolicka, prywatna czy jakakolwiek inna.

Czy wiedziałeś, że…

Zobacz także