Przejdź do treści

Mam dzieci w edukacji domowej i… niczego ich nie uczę! Jak to możliwe?

← Wróć do artykułów

Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów

Anna Kurzawa jest żoną i mamą, a z wykształcenia pedagogiem. Szczera, czasem do bólu, w ramach serii „Edukacja – to dla mnie” dzieli się z Karoliną Guzik swoimi sposobami na edukację naturalną i pozasystemową swoich dzieci w wieku przedszkolnym. 

Edukacja naturalna: „rodzimy się geniuszami” 

Karolina Guzik: Aniu, jesteś pedagogiem z wykształcenia. Czy podczas studiów  i potem, kiedy pracowałaś w szkole, myślałaś o tym, że twoje dzieci nie będą chodzić do szkoły? Że chcesz spróbować edukacji domowej? 

Anna Kurzawa: Z tematem edukacji domowej spotkałam się już wcześniej. Miałam jakieś osiemnaście czy dziewiętnaście lat, kiedy czytywałam blogi amerykańskich, hipsterskich mam – uczyły dzieci w domu, tańczyły do winyli i nosiły duże kapelusze. Kiedy poszłam na studia pedagogiczne tliła się we mnie jeszcze miłość do mojego liceum – do jego atmosfery, podejścia nauczycieli, możliwości, jakie mi osobiście dało – do działania, organizowania różnych spotkań, współtworzenia historii naszego rocznika.  

Praktyki odbywałam w niemieckiej świetlicy pozaszkolnej, w polskim gimnazjum, w międzyczasie wyjechałam na wolontariat do Bawarii, gdzie m.in. prowadziłam warsztaty dla klas szkolnych (uczniowie w wieku nastoletnim). Poznałam różne oblicza systemu. W trakcie wolontariatu sama korzystałam z e-learningu, co także dołożyło cegiełkę do mojego oglądu na możliwości „alternatywnego” uczenia się. Wtedy też zaczęłam szukać polskich matek blogerek, czytać o doświadczeniach z naszych rodzimych realiów (które mocno różnią się od amerykańskiego homeschoolingu). Na uczelni zagadywałam, wtrącałam ten temat w różne zajęcia, ale nie spotkałam się ani ze zrozumieniem, ani z zaciekawieniem. Kilkukrotnie ktoś mnie ofuknął, że „szkoła jest potrzebna i kropka”.  

Przełomem, który utwierdził mnie w poszukiwaniach, a co za tym idzie i decyzji, była projekcja filmu dokumentalnego „Alfabet” (2013). Oglądałam go podczas anglojęzycznego fakultetu „Lifelong Learning” wraz z chińskimi studentami z wymiany. Treści zawarte w tym filmie, perspektywa niemiecka (którą znałam), perspektywa chińska (którą obecni studenci potwierdzili) zrobiły na mnie piorunujące wrażenie. Wszystkie kropki, które łączyłam w głowie, okazały się przebadane, sprawdzone i tak bardzo prawdziwe. 

Otóż film ukazuje prawdę o tym, że człowiek rodzi się geniuszem, istotą zdolną naturalnie do poznawania i odkrywania świata, a wdrożenie w system, ociosywanie pod jakiś ustalony wzornik, z roku na rok pozbawia go tej otwartości na zdobywanie wiedzy i kreatywności.

Nauka naturalna 

Czytam o tobie „miłośniczka edukacji naturalnej i pozasystemowej”. Czyli jakiej? Możesz rozwinąć co dla ciebie znaczą te określenia? 

Moje dzieci są w wieku 3 i 6 lat i do tej pory niczego ich nie nauczałam. Wiedzę zdobywały i zdobywają naturalnie – tak, jak naturalnie nauczyły się chodzić, jeść, mówić. Podsuwam im materiały, czasem tematy do rozmów, próbuję czymś zainteresować, nazywam przedmioty, kolory, liczby, ale nie wymuszam, nie organizuję aktywności celowych, nie odpytuję.  

Oczywiście – jesteśmy na etapie przedszkolnym. Nie obowiązuje nas podstawa programowa. Najstarsza córka jesienią skończy 6 lat i według polskiego prawa musi zostać przypisana do jakiejś placówki. Do tego czasu funkcjonujemy naturalnie. 

Dzieci pytają i to jest piękne. Pytają na bieżąco i przy okazji. Dopiero co posadziliśmy truskawki – obserwujemy jak przekwitają kwiaty, pojawiają się owoce. Dość nagle pojawiło się zainteresowanie kosmosem. Szybko więc obkupiłam się w tematyczne książki, douczyłam się o gwiazdozbiorach, bo sama poczułam chęć dowiedzenia się więcej, przypomnienia sobie choćby kolejności planet względem Słońca.

Najważniejsza jest obecność 

Co jest dla ciebie najważniejsze w edukacji twoich dzieci? Na co kładziesz nacisk, a co odpuszczasz? I czym w ogóle dla ciebie jest edukacja? 

Sięgnę do korzenia. Łacińskie „educatio” to kształcenie, wychowanie. Tak właśnie patrzę na edukację. Nie jest to dla mnie zbiór faktów, które należy znać, obliczeń, które należy umieć wykonać, umiejętności, które mają być opanowane w konkretnym stopniu. Dla mnie edukowanie to towarzyszenie rosnącemu człowiekowi w poznawaniu świata. To przejście ścieżką, którą samemu się już przeszło, ale bez uprzedzania zdarzeń. To pozwolenie dziecku na samodzielne odkrywanie i zachwyt. Nie chciałabym, żeby ktoś, podczas mojej pierwszej wizyty w Paryżu, po prostu mi oznajmił „za sześć kroków zza tego drzewa po lewej stronie wyłoni się szczyt wieży Eiffla”. 

Drugie znaczenie słowa „educatio” to wychowanie. W czasie, gdy jako bezdzietna panna, powiedziałam sobie: „Tak! Chcę edukować domowo!”, polskie szkoły (wydaje mi się) były wolne od różnych ideologii, lekcje religii nie były obowiązkowe, nauczyciel nie rozmawiał o swoich poglądach politycznych, a na spotkania byli zapraszani rzetelni eksperci. Teraz nie mam pojęcia, czego mogłabym się spodziewać. Jeśli nie przejmiemy odpowiedzialności za wychowanie naszych dzieci, to zrobi to ktoś inny. Może szkoła, która podąża za parytetami, a może Internet pełen dosłownie wszystkiego.  

Zdarzyło mi się uczyć w szkole podstawowej przed erą Tik-Toka. Wiedziałam, mniej więcej, czym interesują się uczniowie, jakie treści oglądają, a nie powinni, kto jest ich idolem… Minęły cztery lata i eskalowało to w o wiele gorszą stronę – każdy może zostać gwiazdą, nakręcić „viral” lub co gorsze – zarejestrować nielubianego kolegę, koleżankę i wrzucić do sieci. A Internet nie zapomina.  

Kształtowanie, wychowywanie dzieci w czasach po tytułem „możesz być, kim chcesz”, czasach obalania dotąd ustalonych norm i porządku społecznego, jawi mi się jako hiper trudne zadanie. Dlatego też chcę przede wszystkim towarzyszyć moim dzieciom. Dla mnie najważniejsza jest obecność. Wielu rodziców na edukację domową stosuje określenie zamienne: edukacja w rodzinie (edukacja oparta o dom). To przecież w rodzinie uczymy się podstawowych zasad funkcjonowania, umiejętności życiowych, społecznych. Chciałabym, żeby nasza edukacja szkolna była kontynuacją tej dotychczasowej – w rodzinie.  

Pytałaś też o to, co odpuszczam. Jako studentka pragnęłam wykształcić geniusza – przecież jeśli dam dziecku wolność, to na pewno osiągnie najlepsze wyniki. Dziś odpuszczam jakiekolwiek wyniki. Nauczyła mnie tego córka. Każdy z nas ma jakieś możliwości poznawcze, ograniczenia wynikające z doświadczeń, ale i temperamentu, charakter, tempo pracy. Chcę mieć relację z dziećmi i w oparciu o tę relację wspólnie uczyć się tego, co je interesuje (i oczywiście tego, co będzie w przyszłości wymagane na egzaminach).

Zapraszam Was bardzo serdecznie do świata Ani:

https://instagram.com/ann.kurz

https://pedagogikanormalnosci.wordpress.com

Czy wiedziałeś, że…

Zobacz także