Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
Czy w rodzicielstwie trzeba wybierać między byciem “dobrym lub złym gliną”? Czy możliwa jest przyjaźń, zachowując wyraźnie zarysowane role matki i ojca wobec nastoletniego dziecka?
Popełniłam chyba wszystkie błędy…
Jako młoda kobieta, studentka pedagogiki, miałam w głowie gotowy plan na wychowanie dziecka (byłam wtedy święcie przekonana, iż będzie ono jedynakiem) oparty na wyuczonej teorii. Jednak przy Klaudii życie zweryfikowało moje założenia. Popełniłam chyba wszystkie błędy, jakie mogłam. Byłam maksymalnie zestresowana i niepewna.
Z perspektywy czasu wiem, że niektóre błędy stały się teraz moim świadomym wyborem. Jak to? A tak, że to, co wtedy było wygodnictwem i brakiem konsekwencji, jak nieodkładanie dziecka do łóżeczka, tylko spanie z nim, teraz jest moim mottem macierzyństwa: “Bliskość ponad wszystko”. Przez niektórych nazywana „rozdyndaniem” dla mnie jest budowaniem relacji opartej na bezgranicznym poczuciu bezpieczeństwa. Jest to fundament, na którym wzrasta każde z naszych dzieci. Oczywiście sposób, w jaki wzmacniam to poczucie w rosnących ludziach, z którymi przyszło mi żyć pod jednym dachem, ulega ewolucji. Gdyby ktoś się uparł, to może, no ale mnie trudno by było usypiać na brzuszku szesnastoletnią już Klaudię lub nosić ją, gdy ma gorszy dzień.
Rodzicielskie balansowanie
Moja troska o jej rozwój emocjonalny przybiera teraz formę przyjaźni. Cały czas jestem blisko niej, ale już nie „skóra do skóry”, tylko bardziej w jej zainteresowaniach. I wierzcie mi – jest to o wiele trudniejsze niż noszenie kilkukilowego niemowlaka. Rolę tę – niby nie tak trudną – muszę jednak pogodzić z byciem matką i przestrzeganiem granic, mających na celu wychowanie mądrych, dorosłych ludzi.
Tę specyficzną przyjaźń zaczęłam budować, kiedy Klaudia poszła do szkoły. Byłam dyspozycyjna i gotowa do słuchania. Po prostu byłam, gdy Klaudia miała migrenę, dostała złą ocenę, czuła się odrzucona.
Byłam, słuchałam i nie oceniałam. I do tej pory tak trwam. Moje dzieci wiedzą, że jestem dla nich 24 godziny na dobę i że relacje z nimi są w samym topie moich priorytetów.
Podobno nie ogarniam…
Z czasem do tego fundamentalnego zestawu doszła potrzeba interesowania się światem mojej nastolatki. Z braku własnych zainteresowań? Ależ skąd. Po prostu jeśli chcę wiedzieć, co się dzieje w jej świecie, muszę być jego częścią. Tu dzielimy się z mężem zaangażowaniem: ja ogarniam muzykę i filmy, czyli wspólne oglądanie, śledzenie koreańskich nowinek itp., oraz szeroko pojętą estetykę, czyli każdy pomysł z nową dziurką w uchu czy zmianą koloru włosów.
Andrzej objął funkcję informatyczne czyli świeżutkie memy i „kręcenie beki” z otaczającego świata. Według niego i Klaudii ja po prostu nie ogarniam. No cóż, bywa.
Nasuwa się pytanie, czy nie jest to zaangażowanie w życie młodej osoby trochę na siłę. Nie dla mnie. Chciałabym, żeby Klaudia, (ale i Łucja, Eliza, Miłosz, Oliwia i Malwina) wiedziała, że co by się nie stało, może zawsze na nas liczyć. Że choćby walił się jej świat, my pomożemy jej go odbudować na fundamencie bezpieczeństwa. Nie zwalnia nas to oczywiście z bycia rodzicami. Więc jak tylko ten świat z nią odbudujemy, będzie musiała go posprzątać i odrobić lekcje.