Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
Jej postawa, uśmiech i znoszenie cierpienia inspirują i nawracają kolejne osoby. Wśród takich właśnie osób – zachwyconych postacią Chiary Corbelli Petrillo – jest Bernadetta Franek, żona i mama trójki dzieci, dla której włoska Służebnica Boża jest bliska nie tylko przez swój temperament, ale też doświadczenia.
Bóg sam przyprowadził mnie do Chiary
Karolina Guzik: Dlaczego Chiara? Co skłoniło cię do przeczytania książki na jej temat? I co cię w niej urzekło?
Bernadetta Franek: Parę lat temu natknęłam się gdzieś na zdjęcia dwóch Chiar – kandydatek na ołtarze – Chiary Badano i Chiary Corbelli Petrillo. Przeczytałam króciutkie notki biograficzne o nich obu i życiorys tej drugiej bardzo mnie ujął. Zaskoczyło mnie przede wszystkim to, że obie dziewczyny żyły w czasach nam współczesnych, a ja wtedy tak bardzo potrzebowałam przykładów współczesnych świętych!
Po około dwóch latach Pan Bóg tak sprawił, że trafiłam na profil “Spojrzenie Miłości” na Instagramie, gdzie organizowane było tzw. rozdanie z dwiema książkami na temat Służebnicy Bożej Chiary Corbelli Petrillo! A jako że mam takie postanowienie, żeby w tym roku zgłębić temat geniuszu kobiecości, poczułam impuls – myślę, że od Ducha Świętego – żeby wziąć udział w tym rozdaniu. No i tak się zdarzyło, że zostałam wylosowana i dostałam książkę pt. „Przyszliśmy na świat, by nigdy nie umrzeć” – o Chiarze, napisaną przez jej przyjaciół. Oczywiście, bardzo się ucieszyłam.
Co najbardziej zapadło ci w pamięć z tej lektury?
Kilka faktów na temat Chiary bardzo mnie zaskoczyło i urzekło. Po pierwsze, jej związek z przyszłym mężem był dość temperamentny: godzili się, kłócili i rozstawali wiele razy. Pamiętam, że czytając to, dziwiłam się: “To oni nie byli oazami spokoju? Może więc dla mnie też jest nadzieja…” (śmiech). Po drugie, historie jej dzieci… Dwie z nich bardzo smutne, bo dzieci zmarły zaraz po urodzeniu. Po trzecie, w chorobie i cierpieniu zachowała pokój i radość.
Śmierć dzieci i nowotwór… a ona mówiła Bogu “tak”
Czego, według ciebie, mogą się nauczyć od Chiary współczesne kobiety?
Mnie osobiście mocno zachęca i inspiruje do świętości przykład osoby, która wiodła życie podobne do mojego: była żoną, była mamą i żyła w czasach, w których żyję i ja. Mogłybyśmy przecież nawet się spotkać.
Chiara po ślubie z Enrico wiodła normalne życie: zajmowała się domem, budowała relacje z teściami, dbała o przyjaźnie. Wiele z nas, kobiet, ma z nią właśnie takie wspólne podłoże i wydaje mi się, że dzięki temu łatwiej jest przyjąć jej postawy.
Przez to, czego doświadczyła, cisną mi się na usta słowa, że ona może być wspaniałą patronką kobiet, których ciąża jest zagrożona albo patronką żon i mam, które są poważnie chore. Kiedy Chiara dowiedziała się o chorobie swojego pierwszego i potem drugiego dziecka, przeżywała to na początku jak zwyczajna kobieta. Nie jak święta od urodzenia. Była w szoku, była smutna i zastanawiała się, czemu ich to spotkało. Przecież zawsze starali się służyć Bogu. Tutaj widzę podobieństwo do mojej własnej historii. Też zadawaliśmy sobie z mężem takie pytanie w kontekście naszej niepłodności.
Natomiast to, co następowało po tym pierwszym szoku, to była decyzja o zaufaniu Bogu. I to, czego współczesne kobiety mogą się nauczyć od Chiary, to jest właśnie takie bezgraniczne zaufanie. To, co jest absolutnie niesamowite i totalnie mnie zachwyca, to że Chiara zawsze umniejszała swoje zasługi. Mówiła, że ona i jej mąż nie robią nic spektakularnego. Oni po prostu codziennie mówili Bogu „tak”. „Tak” na to cierpienie, które przeżywali. „Tak” na to doświadczenie oczekiwania na dziecko, które jest tak chore, że po urodzeniu, w przeciągu godziny, odejdzie do Pana. „Tak” na przyszłość, która jest całkowicie w Bożych rękach… Co rano mówiła Bogu: „oto jestem” i przy każdym kolejnym kroku powierzała się Jemu.
I to nawet w obliczu zagrożenia własnego życia… Jak wiemy, wykryto u niej nowotwór.
Tak. Co więcej była wtedy w trzeciej ciąży, a dziecko dobrze się rozwijało. Poczuli z mężem ulgę, że dziecko jest zdrowe, a u Chiary wykryto raka języka. To jest kolejny przykład heroizmu, bo chroniąc to życie, które było w niej, nalegała i twardo stała przy tym, żeby jak najbardziej opóźnić chemioterapię. Chciała, żeby dziecko mogło się maksymalnie długo rozwijać bezpiecznie w jej łonie.
Po operacji wycięcia kawałka języka, odczuwany przez nią ból był tak ogromny, że się załamała. I to jest dla mnie niesamowite i piękne, że okazała taki moment totalnej słabości. Była po prostu człowiekiem, a nie cyborgiem. Życie Chiary jest dla mnie przykładem świętości, która jest po pierwsze łaską, ale po drugie – świadomą decyzją i mówieniem Bogu „tak” przy każdym kolejnym kroku.
Pamiętam jak dziwiłam się historii św. Joanny Beretty Molli, która za cenę własnego życia, obroniła życie swojego jeszcze nienarodzonego dziecka. Zostawiła przez to trójkę starszych dzieci i męża. Długo zadawałam sobie pytanie: „Jak mogła?”. Dzięki historii Chiary, lepiej rozumiem postawę św. Joanny.
Pytam ją o kroki w tym tańcu
Czy są ci bliskie jakieś konkretne słowa Chiary?
Ona mówiła, że miłość jest wymagająca – to mocno zapadło mi w pamięć. Tkwią też we mnie słowa jej męża Enrico, który powiedział:
Bez Boga wszystko staje się przypadkiem. Z Bogiem (…) możesz przyjąć cierpienie jak zaproszenie do tańca i jeśli zaczniesz tańczyć, to w cierpieniu towarzyszy wiele radości i spokój.
(z książki autorstwa Simone Troisiego i Cristiany Paccini „Przyszliśmy na świat, by nigdy nie umrzeć”, s.69)
Ja w tym tańcu non stop się potykam. Ale jestem zainspirowana tą pogodną instruktorką i nie czekając na jej beatyfikację, już w modlitwie zagaduję ją o kroki.