Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
Annę i Mikołaja Szykorów połączyła muzyka. Od lat jest tłem ich codzienności. Wybrzmiewa również w sercach ich czterech synów. Zwłaszcza Antka – chłopca z niepełnosprawnością psychoruchową, który, jako mały dyrygent, poprowadził już dwie orkiestry. O pasji, która przerodziła się w miłość, opowiadają w rozmowie z Siewcą Anna (prowadząca na Instagramie profil @nasdwojei) i Mikołaj (prowadzący profil @tatanasdwojei), rodzice czterech synów.
Ktoś “z góry” musiał to zaplanować
Joanna i Mirosław Haładyjowie: Aniu, Mikołaju, najpierw była miłość do muzyki…
Mikołaj: Bez miłości do muzyki pewnie nic by się nie zaczęło, a muzyka towarzyszyła nam od zawsze i w praktycznie każdym momencie. Ja zacząłem swoją przygodę od zerówki muzycznej, chociaż wcześniej muzyka grała w moim domu praktycznie na okrągło. Moja mama prowadziła scholę w naszej osiedlowej parafii i z racji tego, że na świat przyszedł Kuba (mój młodszy brat), który urodził się z porażeniem mózgowym, mama musiała być cały czas obecna w domu, więc robiła próby właśnie tutaj.
Uwielbiałem też słuchać winyli, których mieliśmy sporo. Oprócz muzycznych bajek, były też klasyki, jak Queen, Ray Charles, Soyka… więc ta muzyka grała bez przerwy. Później był tzw. Chór Stuligrosza, szkoła muzyczna, liceum, gdzie poznaliśmy się z Anią i studia muzyczne. Co ciekawe, pod kątem muzyki mieliśmy totalnie różne gusta. Ja słuchałem rapu i jazzu. Coś tam nawet kombinowałem z rapem, a Ania słuchała czegoś zupełnie innego…
Ania: Mikołaj do dzisiaj ze mnie się śmieje, że słuchałam smętów, ale to faktycznie była inna muzyka niż ta, której słuchał Mikołaj. U mnie koncertowała cała rodzina (czworo z piątki rodzeństwa chodziło do szkoły muzycznej I stopnia) i mieliśmy nawet swój zespół muzyczny. Mój najstarszy brat grał na pianinie i klarnecie, siostra na flecie poprzecznym, druga siostra na akordeonie i ja na skrzypcach.
Koncertowaliśmy wtedy dużo w kościołach, do czasu kiedy każdy z nas poszedł na studia. Wszyscy też graliśmy w orkiestrze dętej. Ja nauczyłam się tam grać na klarnecie. W zasadzie tylko ja weszłam w ten świat muzyczny nieco mocniej i poszłam do Szkoły Muzycznej II stopnia w Kaliszu, którą kontynuowałam w Poznaniu. Było w tym wszystkim trochę zbiegów okoliczności i przypadku. A że – jak często mówi Mikołaj – przypadek to drugie imię Ducha Świętego, to myślę, że stała za tym jakaś “siła wyższa”.
Miłość pielęgnowana na próbach
Jak wspominacie wasze pierwsze spotkanie?
Ania: To było jak strzała amora, a w zasadzie piłka, która uderzyła mnie na boisku. Okazało się, że to Mikołaj niby przypadkiem we mnie kopnął piłką i tak jakoś to wszystko się zaczęło. Później zaprosił mnie na swoją osiemnastkę, na którą w sumie nie chciałam iść, ale w końcu tak wyszło, że tam się jakoś znalazłam. Potem wzięłam do Mikołaja numer telefonu od jego kolegi i puszczałam mu namiętnie tzw. „głuchacze”…
Mikołaj: Od czasu osiemnastki minął chyba tydzień do naszego pierwszego „poważnego” spaceru.
Kiedy poczuliście, że uczucie między wami to jest “to”?
Mikołaj: W sumie to od samego początku, mimo że byliśmy licealistami, podeszliśmy do tematu na tyle poważnie, na ile byliśmy w stanie.
Jakie to uczucie występować razem na scenie?
Ania: Najbardziej stresowałam się w sumie, jak Mikołaj miał recital dyplomowy na studiach i graliśmy wtedy razem. Jeszcze w liceum cały rok graliśmy razem w szkolnej orkiestrze symfonicznej, ale tam jakiegoś większego stresu nie było. Pewnie dlatego, że każdy z nas grał w innej sekcji. Ja na skrzypcach, Mikołaj na trąbce… Poza tym nie graliśmy ze sobą aż tak dużo.
Mikołaj: Dobrze wspominamy te próby w liceum, bo cały czas mamy bliski kontakt z dyrygentem tamtej orkiestry. On zawsze o nas mówi, że jest ojcem chrzestnym naszego związku i wszystkim opowiada historie, jak to na próbach cały czas byliśmy w siebie wpatrzeni. Ale jeden moment był bardzo fajny – jak zostałem poproszony o zagranie koncertu na trąbkę z orkiestrą kameralną Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, w której gra do tej pory Ania (prowadzi tę orkiestrę ten sam dyrygent, co w naszym liceum). Na koniec dostałem kwiaty jako solista i mogłem je jeszcze na scenie dać Ani. To było fenomenalne uczucie.
„Muzyka jest tłem naszej codzienności”
W jaki sposób waszemu małżeństwu towarzyszy muzyka? Zdarza się wam wspólnie rodzinnie grać?
Ania: Trochę tego było. Graliśmy wiele razy na ślubach. Jeździliśmy do przedszkoli i opowiadaliśmy o instrumentach. Co roku wspólnie kolędujemy w domu. Raz w roku, przez kilka dobrych lat, 11 listopada spotykaliśmy się w gronie znajomych i przyjaciół na wspólne śpiewanie pieśni patriotycznych. Muzyka też często towarzyszy nam w domu. Jest tłem naszej codzienności.
Aniu, jesteś na urlopie, doglądając najmłodszego synka. Zdarza ci się mimo to grać?
Ania: W Orkiestrze Kameralnej UAM gram z niewielkimi przerwami od 2010 r. Te próby to dla mnie małe święto i czasem niemalże najważniejszy punkt rozpoczynający tydzień. Taki czas tylko dla mnie. Mikołaj wtedy zostaje sam z całą ekipą, a ja mogę na trzy godziny wyłączyć głowę i naładować akumulatory.
Antek – nasz muzyczny skarb
Wasze dzieciaki przejęły od was miłość do muzyki. Choć są jeszcze małe, można zaobserwować, jak grają na instrumentach, dyrygują czy też czerpią radość z oglądanych występów.
Ania: W sumie zaczęło się od najstarszego Antka, który, po operacji zwichniętego bioderka, leżał w gipsie przez 6 tygodni i siłą rzeczy chcieliśmy go czymś zająć. Udało się go zainteresować naszymi archiwalnymi nagraniami z koncertów. Wtedy też zaczął bawić się w dyrygenta i tak się powoli zaczęła rodzić jego pasja do muzyki. Potem każdy kolejny syn zaczął automatycznie nią żyć.
Mikołaj: Antek przy każdej operacji, czy wizytach na leczeniu w szpitalu, męczył nagminnie te nasze koncerty i inne koncerty orkiestr. Ma też takie jedno zdjęcie po operacji, kiedy od razu, jak się tylko wybudził, poprosił mnie o skrzypce i cały czas miał je przy sobie. Najbardziej się cieszę z tego, że faktycznie u Antka i u pozostałych chłopaków to umuzykalnienie idzie automatycznie.
Kiedyś sobie powiedzieliśmy, że nigdy nie będziemy dzieci zmuszać do muzyki. Jak będą chciały iść w tę stronę, to będziemy wspierać, ale to jest ich życie i to oni mają spełniać swoje pasje, a nie realizować nasze ambicje. Antek wszedł w muzykę najpełniej i jak to mówił ks. Jan Kaczkowski – „na pełnej petardzie”. Ma genialne poczucie rytmu, potrafi nagle zaśpiewać idealnie jakąś melodię, którą usłyszał gdzieś, kiedyś, jeden tylko raz. Gra też na skrzypcach… Jest wielkim fanem Golec uOrkiestry (udało nam się nawet spełnić jego marzenie i być na ich koncercie, po którym pozostały wspólne zdjęcia z braćmi Golec).
Antoś zna większość utworów i potrafi je zaśpiewać praktycznie bezbłędnie melodycznie. Ma problem z tekstem, bo jest dzieckiem z niepełnosprawnością psychoruchową. Ma więc swoje problemy z mówieniem i ogólnie rozumianym funkcjonowaniem w społeczeństwie. Ale myślę, że swoim talentem muzycznym mógłby obdarować kilka zdrowych osób!
Antek, dzięki swojej pasji i ukochanemu dyrygentowi (tak – to cały czas ten sam dyrygent, od którego dostał też swoją pierwszą prawdziwą batutę), mógł spełnić swoje marzenie i prowadził już dwie orkiestry. Jedna to ta, w której gra Ania, a druga to nasza szkolna, w której kiedyś graliśmy jako licealiści. Można więc powiedzieć, że historia zatoczyła koło.
Cieszymy się sobą w zwykłych momentach
Macie czterech synów. Jak znajdujecie czas dla siebie?
Ania: Z tym jest najtrudniej, bo praktycznie nie mamy możliwości wyjścia, więc znajdujemy ten czas, kiedy położymy chłopaków spać. Ta intensywność codzienności z czterema synami – w tym jednym najstarszym z niepełnosprawnością – nauczyła nas cieszyć się sobą w takich normalnych i codziennych momentach.
Mikołaj: Jeżeli już przytrafi nam się okazja do wspólnego wyjścia, to wtedy bardzo mocno je celebrujemy. Kolacja, jakiś koncert – to są nasze małe święta. Czasem też, jak uda nam się zostawić chłopaków u dziadków i wyjść do sklepu, to idziemy przy okazji na kawę, by pobyć ze sobą z większą uważnością.
Foto główne: archiwum prywatne