Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
Kto ma w domu ministranta, ten wie, że jest to okoliczność dyscyplinująca całą rodzinę, choćby w kontekście punktualnego wyjścia na mszę świętą. Ministrantura to służba, zasady, określony rytm działania. Brzmi, jak przydatne w życiu postawy i cechy? Słusznie!
Ze służbą się nie dyskutuje
Nasi synowie są ministrantami. Jeden już od sześciu lat. Zaczynał jeszcze w poprzedniej parafii. Drugi startował dopiero w nowej, ale ma już za sobą trzy lata służby. Po drodze mieliśmy przeprowadzkę, pandemię i inne wątpliwe rozrywki, ale służba przetrwała. Oczywiście zdarza mi się usłyszeć: „nie chce mi się wstawać…”. Na takie narzekanie jest tylko jedna właściwa odpowiedź: „trudno, to jest służba”. Ze służbą się nie dyskutuje. Można oczywiście z niej zrezygnować, ale trzeba by było porozmawiać z proboszczem, co i tak wymaga… wstania z łóżka. Kiedy zaś już się wstanie, świat wygląda zupełnie inaczej i ministrantura okazuje się całkiem dobrym doświadczeniem.
Być ministrantem – dlaczego warto?
Zapytałam synów, dlaczego warto być ministrantem. Oto, co powiedzieli.
Jedenastolatek:
Ja lubię być ministrantem dlatego, że jest tam paru fajnych chłopaków i jest z kim pogadać. I moim zdaniem to dobrze, że ktoś stoi przy ołtarzu. Wtedy liturgia jest jakby pełniejsza.
Piętnastolatek:
Bóg jest naszym królem, a król potrzebuje służby. A ja dobrze się czuję w roli służącego. Dzięki temu robię to lepiej. Ta praca jest też ważna dla reszty chłopaków oraz proboszcza. Lepiej wygląda liturgia, w której widać, że wszystko jest zaplanowane, wszystko idzie płynnie i każdy ma swoje miejsce. Bez ministrantów, dzwonków i gongu nie widać, że liturgia jest aż tak ważnym wydarzeniem.
Niebagatelna rola proboszcza
Na pytanie, skąd się biorą ministranci, wielu odpowie, że z domu. To też jest prawda, choć tylko w połowie. Patrząc po okolicznych parafiach, nawet po znajomych rodzinach, mam pewność, że w drugiej połowie ministranci biorą się z kościoła.
Mamy takie szczęście, że nasz proboszcz, bardzo dbający o rozwój i życie duchowe parafii, ministrantami postanowił zająć się sam. Wynika z tego wiele dobra. W końcu proboszcz jest w parafii raczej na stałe, nie zmienia się co kilka lat. Zasady są więc jasne dla wszystkich, i to w dłuższej perspektywie. Dodatkowo ksiądz o tych chłopców dba, o każdym umie powiedzieć coś dobrego – i chętnie mówi.
Przed pandemią chłopcy zbierali punkty za obecność. Potem otrzymywali symboliczne nagrody. Kiedy jednak kwarantanny, lockdowny i choroby rozchwiały całą tę strukturę punktową, zrezygnowano z niej. Zamiast tego mieli wspólne wyjście na bitwy laserowe czy gokarty. A mimo braku punktów, chłopcy nie przestali się angażować.
Nie zmieniło się też podejście księdza do rodziców. Co roku, w dzień św. Tarsycjusza, męczennika Eucharystii, jest okazja, by zaprosić ich do stołu i podziękować za zaangażowanie na rzecz służby synów. Bo wszyscy wiedzą, że syn ministrant wpływa na organizację całej rodziny. Takie spotkanie to drobny gest, który sprawia, że i nasza rola zostaje doceniona.
Hierarchia i organizacja
Chłopcy uczą się zasad panujących w zorganizowanej grupie. Młodsi wzorują się na starszych, bo każda grupa ma swojego – kilka lat starszego – opiekuna. I nawet jeśli pół osiedla choruje (łącznie z proboszczem), animatorzy potrafią sami zorganizować zbiórkę i rozpisać dyżury na najbliższą niedzielę, z uwzględnieniem czytających, śpiewających i dzwoniących.
Oczywiście, są konkretne wymagania, którym należy sprostać, ale – jak już wspomniałam – to jest służba. Trzeba się dostosować, wejść w ten rytm i respektować zasady, pełnić wyznaczone dyżury. Dla naszych synów jest to doskonała szkoła odpowiedzialności.
Żeby służba była w nich
Co najważniejsze jednak, ministrantem jest się nie tylko w kościele. Szczególnie w okresie buntów młodzieńczych trzeba wciąż podejmować refleksję nad swoimi wyborami i postawą. Łatwo wtedy o pochopne życiowe decyzje, które wiązałyby się m.in. z rezygnacją z ministrantury. Wbrew pozorom, to budzi refleksję, czy warto.
Czekałam kiedyś z synem na wizytę u lekarza. Wyprostowany jak struna, ręce równo ułożone na kolanach. Postawa niezbyt pasująca do okoliczności.
– Wiesz mamo – tłumaczy mi. – Bo człowiek może wyjść ze służby liturgicznej, ale służba liturgiczna nigdy z człowieka nie wyjdzie…
I o to zasadniczo chodzi. Żeby ta służba była w nich. Nie tylko w postawie ciała, ale przede wszystkim w postawach życiowych.