Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
Przy drugim dziecku mąż poprosił, bym się nie wygłupiała. Nie było łatwo, ale zabobony odeszły w końcu w niepamięć. Ciekawym trafem zbiegło się to z ważnym czasem w moim życiu.
Moje dziecięce strachy
Jako dziecko, byłam bardzo bojaźliwa. W jakiejś części zawdzięczam taki stan rzeczy starszej siostrze, która uwielbiała mnie straszyć. Do końca życia będę pamiętała, jak kiedyś schowała się pod kołdrą, a gdy zapytałam: „Kinga, jesteś tam?”, odpowiedziała: „Nie ma jej, bo ją zjadłem!”. Ja wybuchłam płaczem, a moja zadowolona z siebie siostra niepohamowanym śmiechem. Czasami zastanawiam się, jak nasza przyjaźń przetrwała do dnia dzisiejszego.
Babcia Stasia i jej magia
Czasy były takie, że moja mama nie doszukiwała się problemu w moich lękach, ale moja babcia, weteranka czarnych mar i uroków, wiedziała, że trzeba te lęki wypędzić. Zastanawiacie się, jak? Oto szybki przepis: miotła (taka z gałązek) i solidna porcja rozgrzanego wosku. Wystarczy przelać przez miotłę nad głową śpiącego dziecka i wszystkie strachy zostają uwięzione w zastygłym wosku. Proste? Tylko błagam, nie próbujcie tego w domu! Gdy babcia pochylała już gorący garnuszek nad moją głową, obudziłam się, czym przerwałam rytuał. Moja babunia westchnęła i wyszła do kuchni, pozostawiając mnie zdezorientowaną z moimi „strachami”.
Moje dzieci też mają swoje lęki, mniej lub bardziej zasadne. Ale jakoś nie kusi mnie, aby skorzystać z patentu babci Stasi. Nie tylko dlatego, że trudno zdobyć odpowiednią miotełkę, ale dlatego, że pachną mi ludową magią. Raczej odsyłam je do Anioła Stróża, lub samego Boga, tłumacząc, że gorąca modlitwa zdziała więcej, niż gorący wosk.
Czerwona kokardka przy wózku i wisząca torebka
Gdy urodziłam moją pierwszą córkę, chciałam chronić ją przed całym złem tego świata. Ubierałam ją cieplutko w chłodne dni, dawałam „witaminkę c” na odporność i przewiązałam jej czerwoną kokardkę przy wózeczku, aby nikt nie rzucił na nią uroku. Mało to się słyszy o płaczących w nocy dzieciach?
Przy drugiej córce mąż poprosił, żebym przestała się wygłupiać. Ciężko mi się przyznać, ale miałam uczucie delikatnego niepokoju, że dziecko nie ma dodatkowej ochrony. Taki lekki dyskomfort. Niby wiedziałam, że to bujda, ale jednak.
Był to czas mojego świadomego budowania relacji z Bogiem, więc konsekwentnie rezygnowałam ze wszystkiego co od Boga mogło mnie oddalać. Zobaczyłam wtedy, jaką dużą częścią mojego życia była ezoteryka i zabobony. Przez pierwsze miesiące brakowało mi horoskopów – czytanych niby dla zabawy. Gdzieś z tyłu głowy miałam takie natrętne myśli, że nie powinnam kłaść torebki na podłodze, bo mi kasa „ucieknie”. Teraz mi łatwiej, bo jasne jest, że brak pieniędzy zawdzięczam inflacji. Ale wtedy teza z podłogą wydawała się bardziej logiczna.
A już gdy stłukłam lustro… stałam nad nim jak sparaliżowana. Nie wiedziałam, czy mam je sklejać czy uciekać. „Andrzej” – mówię. „Siedem lat nieszczęścia!” A mój mąż na to: „Gwarantuję ci, że ze mną nie będziesz nieszczęśliwa ani jednego dnia.” I jego słowa okazały się silniejsze, niż klątwa stłuczonego lustra.
Zaufanie Bogu wystarczy
Teraz nie mam już ciągot – nawet maleńkich – do przesądów i zabobonów. Nie wzbudzają we mnie żadnych emocji. Może jedynie uśmiecham się delikatnie, gdy widzę mamę, pchającą wózek z czerwoną kokardką. Jest to uśmiech sympatii i nadziei, że może i ona kiedyś – jak ja – alternatywę dla wstążeczki znajdzie w modlitwie.
Dzisiaj jestem tak mocno zakotwiczona w Chrystusie, że nie straszne mi klątwy czy inne mary. Nie muszę mieć już „kontroli” i „zabezpieczeń” przed strachami. Zaufanie do Boga w zupełności wystarczy.