Przejdź do treści

Modlitwa z dziećmi – nasz wieczorny rytuał

← Wróć do artykułów

Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów

Siadamy co wieczór przy stole przed obrazem Świętej Rodziny. Ktoś przysypia, kogoś trzeba uspokoić, komuś się nie chce. Modlimy się z dziećmi. Nie jest idealnie, ale jest regularnie. 

Rodzinna wieczorna modlitwa 

Za dnia różnie bywa. Raz jest milej, raz mniej miło – jak to w rodzinie. Wszędzie, gdzie kręcą się ludzie, ktoś może komuś wejść w drogę, ktoś inny ma zły dzień (albo złe lata…), a ktoś jest natrętny i domaga się uwagi. Jeśli tych ludzi jest nieco więcej niż przeciętnie, takie sytuacje mnożą się w postępie geometrycznym. Na szczęście przybywa też okazji do dobrego. Łatwiej usłyszeć miłe słowo albo wspólnie posiedzieć na tarasie. Jest z kim. 

Tak czy inaczej, każdy dzień się kiedyś kończy i nadchodzi wieczór. Siadamy wspólnie, wyciszamy się. Na jednych trzeba poczekać, innym przerwać w pół zdania, kogoś uspokoić, kogoś przywołać. Wreszcie jednak siadamy przy stole, przed obrazem Świętej Rodziny.

Nie idealnie, ale wiernie 

To jest trudne, bo patrząc przez kolejne lata na ten obraz, widzimy coraz dokładniej, jak bardzo my sami jesteśmy nie-święci. I nawet teraz, czyniąc znak krzyża i spotykając się w Jego Imię, trudno uciszyć te różne przepychanki, niesnaski, a niekiedy i otwarte konflikty. 

Wiem, że tak musi być. Trudno oczekiwać, żebyśmy nagle w ciągu minuty stali się święci. Wiem, że to jest droga. Czasem pod górkę, czasem mniej, ale ostatecznie wciąż ku niebu. Spotyka się na niej wszystko: nasze wzniosłe pragnienia i nasze ludzkie słabości. Ograniczenia ciała i jeszcze większe ograniczenia ducha. Im dłużej trwa ta nasza wspólna modlitwa, im więcej lat mija, tym bardziej widzę, jak jesteśmy w niej słabi. Jednocześnie jednak wiem, że na tej drodze najważniejsza jest wierność. Czasem najtrudniej jest nie zniechęcić się własną słabością właśnie, brakiem jakichkolwiek widocznych efektów.

Nasza wieczorna modlitwa w praktyce 

Siedzimy więc przed obrazem i modlimy się o pokój. Najmłodsze dziecko zwykle przysypia na moich kolanach, starsze czasem się wiercą, czasem poziewują. Jednak im trudniej na świecie, tym zaangażowanie jest większe. Wtedy nawet nastolatka wyjrzy czasem ze swojej skorupki i powie głośno to, czego zwykle mówić nie chce.  

Potem wymieniamy różne osoby, którym obiecaliśmy modlitwę, ale również takie, które nawet o niej nie wiedzą. Każdą intencję ozdabiamy wezwaniem do jednego ze świętych. Albo do kilku. Przecież każdy ma tam w niebie swoje zadania i czeka, żeby móc je wypełnić. Dziękujemy za to, co zwyczajne, przepraszamy w myślach za to, co przyziemne. Na koniec jeszcze jedno z dzieci czyta kolejny fragment Pisma Świętego.

„Dom trwa”

W sumie nic nadzwyczajnego. Ale kiedy najstarsza zjechała z drugiego końca Polski na święta, ucieszyła się, że u nas wszystko bez zmian. Że dom trwa i że widać to właśnie we wspólnej modlitwie. 

Czy chciałabym, żeby było lepiej? Pewnie. Chciałabym, żeby było pobożniej, głębiej, bardziej autentycznie. Z większym skupieniem i radością. Ale wiem, że to nie przyjdzie samo. Że lata trwania każą nam codziennie podejmować ten wysiłek. Choć z jednej strony stał się on zupełnie naturalny, z drugiej – spowszedniał nieco i zszarzał.

Początek i koniec przekazu wiary 

Jednak to od wspólnej modlitwy właśnie zaczyna się przekazywanie wiary dzieciom. Czasem myślę, że nawet na niej się kończy, skoro moje słowa nie są w stanie wytłumaczyć tajemnic, w które wierzę. Zostaje więc ta modlitwa: niedoskonała, ale codzienna, wierna od lat. I – mam nadzieję – na zawsze. Bez niej wszystkie inne sposoby przekazywania wiary nie miałyby sensu. 

Czy wiedziałeś, że…

Zobacz także