Przejdź do treści

Msza w grze komputerowej zorganizowana przez dzieci… O co chodzi i jak to ocenić?

← Wróć do artykułów

Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów

Podejrzewam, że większość z was, podobnie jak ja, nie słyszała nigdy o żadnym Robloksie, zanim nie stało się o nim głośno w ostatnich tygodniach. Cóż takiego się wydarzyło? Otóż nagłówki gazet i portali zaczęły na wyścigi informować o fenomenie „zabawy w mszę” w grze komputerowej. Też pewnie o niczym bym nie wiedział, gdyby nie krzyczące tytuły: „Msze święte w wirtualnej przestrzeni hitem internetu”, „Msze z Robloxa robią furorę na Tik-Toku”, „Jak się dostać na msze w Roblox? Kolejki na serwer po kilka tysięcy osób”.  Równocześnie mnożą się komentarze, opinie, głosy zainteresowania, ale też krytyki. Fascynujące jest z pewnością już to, że dzieciaki i młodzież najwyraźniej przyciąga to, co w świecie rzeczywistym podlega trendowi przeciwnemu – w naszych kościołach młodzieży jest coraz mniej, na co dzień i od święta.

O co w tym chodzi?

Msze w serwisie Roblox nie są grą w ścisłym sensie – niczego się tu nie wygrywa, nie ma współzawodnictwa. Młodzieży nie trzeba tego tłumaczyć, ale rozumiem, że sporo czytelników może mieć pojęcie o grach komputerowych takie samo, jak najmłodsze pokolenie o zabawie fajerką, podchodach czy grze w zbijaka.

Gry komputerowe stały się olbrzymią gałęzią kultury, niezwykle wewnętrznie zróżnicowaną. I czy nam się to podoba, czy nie, dla większości dzieciaków są nie tylko codzienną rozrywką, ale częścią pokoleniowego kodu. Ktoś, kto nie interesuje się grami, często staje się outsiderem we własnym środowisku, co może być wyzwaniem wychowawczym dla rodziców.

Świat cyfrowy jako podstawowy?

Wracając do „komputerowych mszy”: jest to rodzaj symulacji przeniesionej z życia do środowiska komputerowego. Bardzo popularną grą tego rodzaju jest na przykład Minecraft, gdzie buduje się własny świat (w dużym uproszczeniu). Pozostaje oczywiście pytanie: dlaczego młodzi ludzie z taką chęcią uczestniczą w wirtualnym życiu w czymś, czego wartość negują w życiu realnym? To jest oczywiście pytanie z serii „studnia bez dna”, które nadaje się na długie dyskusje, ale najprościej: najmłodsze pokolenie określamy mianem „cyfrowych tubylców”. Ich pierwszym światem tak naprawdę jest świat cyfrowy. To tam lokują się ich emocje i pragnienia.

Jak to ocenić?

Nie jestem oczywiście zwolennikiem podsuwania gotowych ocen i zwalniania czytelników z własnego osądu. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na kilka aspektów.

Po pierwsze, cyfrowy świat zagarnia kolejne połacie naszej rzeczywistości, nie pytając nas o nasze oceny. Tak samo, jak w pewnym momencie w świat kultury wtargnął żywioł druku, całkowicie zmieniając oblicze społeczeństwa, tak samo teraz stajemy się – błyskawicznie – społeczeństwem cyfrowym. Nasze utyskiwania (nasze: czyli tych starszych) biorą się stąd, że pamiętamy jeszcze inny świat, który chcielibyśmy zachować, bo go znaliśmy i czuliśmy się w nim bezpiecznie.

Po drugie: może warto zapytać samych grających o intencje? Z opisów zjawiska, na które się natknąłem, wynika, że są bardzo różne. Są tacy, dla których jest o forma wygłupu, ale spora grupa mówi o tym, że potrzebuje uczestnictwa i celebracji. Może warto z takimi ludźmi podjąć dyskusję i pokazać wartość Eucharystii. Mocno wierzę w to, że tak zwane potępianie w czambuł i obrażanie się na rzeczywistość przynosi więcej szkody, niż pożytku.

No i po trzecie: „zabawa w księdza” przewija się jako stały motyw naszych wspomnień z dzieciństwa. Wielu obecnych księży przyznaje, że tak zaczynało w nich kiełkować powołanie, gdy po cichu w domu naśladowali gesty celebransa.

Fot. YouTube

Czy wiedziałeś, że…

Zobacz także