Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
Jako matka, nie robię jedynie obiadu, nie wychodzę tylko na spacer, nie przygotowuję po prostu Świąt – ja tworzę wspomnienia moich dzieci! Maluję w nich obraz rodziny. A to kształtuje ich osobowość i kręgosłup. Jednym z moich szczególnych wspomnień, które miały na mnie duży wpływ, była wizyta księdza po kolędzie. Bo to nie była zwykła wizyta, ale mega wydarzenie.
Kolęda lat 90-tych
Jako dziecko, mieszkałam z siostrą i mamą w kawalerce w 10-piętrowym bloku. Prawie na każdym piętrze miałam jakieś koleżanki oraz przyszywane ciocie i wujków. Klimat jak w wielkiej rodzinie. Czasy były takie, że każdy niewiele miał, ale wszyscy się ze sobą dzielili – jeśli nie samym produktem, to chociaż informacją, gdzie ów produkt zdobyć. Ludzie wtedy jakoś bardziej byli ze sobą. Wspólnie przeżywali różne wydarzenia. Jak choćby właśnie wizytę duszpasterską.
To był wielki dzień. Mama szybko odbierała nas z przedszkola i szkoły. W domu szybciutko zupka i hops – wystawiała nas na korytarz. Teraz, jako matka, wiem, że chodziło o zachowanie porządku w domu na przyjście gościa, ale wtedy byłam święcie przekonana, że mamy mega ważną misję zdawania relacji z tempa, w jakim ksiądz przemierzał piętra naszego bloku. Teorię tę potwierdzał fakt, iż z każdej rodziny dzieci były wysyłane na zwiady.
Dziecięca rzeczywistość w bloku
Lataliśmy więc po piętrach wymieniając się informacjami, kto gdzie widział gościa w sutannie. Czasem sprawy się komplikowały, gdy ksiądz rozpoczynał wędrówkę od piętra 10-ego. Dla nas, mieszkańców 4-ego, to oznaczało długie czekanie. Aby spożytkować czas, darłyśmy się z siostrą wniebogłosy, tzn. śpiewałyśmy jakieś pieśni – nie zawsze religijne.
Miałyśmy bardzo miłego sąsiada, który, z racji prowadzonej działalności handlowej, zawsze miał mnóstwo słodyczy. I gdy nasz koncert się przedłużał, wynosił nam na klatkę schodową garść gum do żucia. My traktowałyśmy to jako dowód uznania, on zapewne jako klucz do ciszy.
Dzieci podczas kolędy… warto zapiąć pasy
Sama wizyta była już tylko ukoronowaniem tego czasu spędzonego na oczekiwaniu. Jak już pisałam, wydarzenie to miało na mnie wpływ. Dzięki niemu wiem, że na ważne rzeczy warto czekać i nie trzeba się z nimi spieszyć. Wniosek poboczny, za który mogę być wdzięczna mojej mamie: pozbywając się dzieci z mieszkania zwiększa się szanse, iż gość zastanie porządek.
Dzisiaj wizyty po kolędzie już troszkę bardziej mnie stresują, bo muszę ładnie maskować entuzjastyczne wywody moich najmłodszych słodziaków. Lusia w wieku 3 lat powiedziała np. do księdza: „Księżycu, a ja mam zęby… ale ich nie umyłam”. Albo Eliza podczas modlitwy z księdzem szturchnęła mnie, mówiąc: „Mamo, zrób Jezusowi herbatę”.
Cegiełki wspomnień
Wizyta duszpasterska to dla mnie jedna z wielu okazji, by wypalać w dzieciach małe cegiełki wspomnień. Dzieje się to też kiedy np. pieczemy pierniczki, tworząc „smaki z dzieciństwa” czy szyjemy karnawałowe stroje. Mam nadzieję, że te cegiełki pozwolą im zbudować ich własny wartościowy świat oparty na wspomnieniach z dzieciństwa.