Przy okazji Dnia Nauczyciela (chociaż dzień 14 października jest Dniem Edukacji Narodowej, czyli świętem nie tylko nauczycieli) powtarza się wiele banałów, utartych powiedzeń i wciąż tych samych, niemal rytualnych zdań: że są nauczyciele z powołania i z przypadku, że od nich tak wiele zależy, a są niedocenieni, albo mają właśnie za dobrze, a tylko narzekają…
Nauczyciel nadal ma misję
Trochę w tym wszystkim umyka to, co jest sednem misji nauczyciela (tak, to cały czas jest zawód z misją, pewna rola w społeczeństwie, która jest nie do przecenienia i nie do zastąpienia). Nauczyciel to dla dziecka ktoś z zewnątrz, kto od najmłodszych lat wprowadza w świat, tłumaczy go i objaśnia – a jednocześnie wychowuje, doradza, pokazuje niezmienne normy moralne, kształtuje charakter i przygotowuje do wejścia w dorosłość.
Brzmi idealistycznie, górnolotnie? Musi trochę tak brzmieć, żebyśmy mieli jakiś punkt odniesienia.
Przedmiot wyjątkowy
Jestem nauczycielem religii – wielu twierdzi, że to taki „nie do końca” nauczyciel, nie nauczyciel tylko katecheta (co nie jest prawdą). Albo wręcz że nie uczę, tylko indoktrynuję (co tym bardziej nie jest prawdą). W każdym razie siłą rzeczy mój przedmiot jest w pewnym sensie wyjątkowy – tak jak moja rola w szkole. Istnieje pokusa pójścia w takim przypadku na łatwiznę, bo oczekiwania co do poziomu nauczania też bywają nie za wysokie. Nie chcę jednak być „fajnym” nauczycielem – chcę być dobrym nauczycielem, bo właśnie tego dzieci potrzebują przede wszystkim, nawet jeśli nazywają to trochę inaczej.
Twardy jak diament, czuły jak matka
Pamiętam moich nauczycieli ze szkoły, czy to podstawowej, czy z liceum – najlepiej wspominam nie tych, którzy byli „fajni” w potocznym, uczniowskim rozumieniu (luźne lekcje, mniejsze wymagania, bezproblemowe piątki w dzienniku), ale tych wymagających, nieraz surowych, po których było widać, że im zależy… Dobry nauczyciel wie, gdzie leży granica między dobrymi wymaganiami a wyższościową butą, między surowością a przemocą. Na szczęście moi belfrowie takich granic nie przekraczali, dlatego wielu z nich zawdzięczam naprawdę dużo.
Zapadło mi w pamięć określenie jednego z doświadczonych katechetów, gdy powiedział, że stara się być „twardy jak diament, czuły jak matka” – i to jest dla mnie motto prawdziwego nauczyciela. Twardy w wymaganiach i czuły w budowaniu więzi; wyrozumiały, stawający w obronie, ale i podnoszący głos, gdy już mu cierpliwości zabrakło – nawiasem mówiąc, taki właśnie jest obraz Jezusa w Ewangelii, a chyba lepszego wzorca, niż Nauczyciel z Nazaretu, nie ma.
Niezastąpiony
Zależy mi na tym, żeby moje dzieci w szkole czuły się ze mną bezpiecznie. Taka stałość, w ich wieku i w otaczającym je świecie, jest im bardzo potrzebna. Dlatego nauczyciel nie jest tylko od nauczenia różnych rzeczy. To mogłaby zrobić odpowiednia technologia, pewnie już dostępna. Ale technologia nie niesie ze sobą całej reszty, czyli pozycji autorytetu, roli wychowawcy, nieraz powiernika, doradcy. Osoba nauczyciela, żywego człowieka, stojącego tuż obok, jest naprawdę niezastąpiona.
Nauczyciel – jak każdy misjonarz – nie ma lekko. Misja pod przymusem nie ma żadnego sensu. Misja od niechcenia też nie przyniesie efektów. Trzeba się pogodzić z brakiem entuzjazmu ze strony odwiedzanych „nowych ludów”, nieraz z bólem głowy, nerwami, zmęczeniem i wątpliwościami. Ale warto!