Przejdź do treści

Brak dzieci na pogrzebach. Uważam to za błąd

← Wróć do artykułów

Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów

Uroczystość Wszystkich Świętych, zaduszki i tłumnie odwiedzane w tych dniach groby przywodzą mi na myśl refleksję. Jako organista gram na około 150-160 pogrzebach w ciągu roku. Różnią się wiekiem i imieniem zmarłego, liczbą uczestników, kwiatów, ale wszystkie łączy jedna cecha: od kilku lat stwierdzam niemal całkowity brak dzieci na tych uroczystościach.

Z dziećmi o śmierci – nie ma się czego bać!

Bywają na pogrzebach nastolatkowie, ale rzadko zdarza się obecność dzieci w wieku przedszkolnym czy wczesnoszkolnym (poniżej 10. roku życia). Nie rozumiem tego. Uważam to za błąd i za coś przynoszącego w gruncie rzeczy skutek odwrotny, niż przewidują to (w dobrej wierze) pragnący „ochronić” najmłodszych przed takimi „trudnymi” przeżyciami.

Patrzę na to z dwojakiej perspektywy: rodzica i nauczyciela. Uczę dzieci (moje, i te drugie moje), że śmierć jest naturalnym etapem ludzkiego życia. Każdego z nas to czeka. Jednych wcześniej, zdecydowaną większość znacznie później. Gdy rozmawiam na ten temat z dziećmi (już od pierwszej klasy) mam wrażenie, że większy problem z rozmową o śmierci mają dorośli, niż nasze pociechy. Dorośli traktują nieraz tę przestrzeń jako tabu. (Pomijam w tym momencie drugą skrajność, obecną w popkulturze, czyli dziwne próby oswajania śmierci przez epatowanie nią w filmach, grach itp.) Dzieci natomiast przyjmują tę sferę intuicyjnie – tak jak właśnie powinny – jako tajemnicę.

Przykład praktyczny

Niedawno zmarła babcia dwóch moich uczennic – z pierwszej i czwartej klasy. Dziewczynki powiedziały o tym bez chęci wzbudzania zainteresowania wszystkich dokoła. Traktowały to jako coś, co po prostu powinno się przekazać innym, bo przecież teraz żałoba w rodzinie, emocje po pogrzebie. A jeszcze wcześniej uczucia po pożegnaniu się z babcią, jeżdżeniu do niej pod koniec jej życia. Tym wszystkim chciały się ze mną podzielić. Dzięki temu mogliśmy się z obiema klasami pomodlić w intencji zmarłej. Tak powinno być.

Rozmowa o śmierci jest świadectwem

Mam osobiste, silne doświadczenie przeżywania śmierci moich najbliższych: najpierw mojej mamy (gdy miałem 7 lat), później dziadka i babci (gdy miałem odpowiednio 13 i 19 lat), z którymi też byłem silnie związany. Za każdym razem byłem obecny przy pożegnaniu zmarłego, leżącego w trumnie. Mogłem (jeśli chciałem) pogłaskać po ręce, złożyć pocałunek na czole… Dziś niektórym wydaje się to niewyobrażalne, wręcz makabryczne w życiu dziecka. Ale kiedyś, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach, gdzie ciało zmarłego przebywało przecież od chwili śmierci aż do pogrzebu w domu, wśród najbliższych, było to całkowicie normalne.

Dlaczego próbujemy uciekać przed śmiercią, przed rozmową o niej z najbliższymi? To jest silnie związane ze stanem naszej wiary. Jeśli wychowujemy nasze dzieci po chrześcijańsku, to powinniśmy przekazywać im zdrową naukę o eschatologii, czyli tzw. sprawach ostatecznych: Co się dzieje z ciałem i duszą człowieka po zgonie? Dlaczego zmarłym jest potrzebna nasza modlitwa? Jakie „opcje” czekają po drugiej stronie? (W końcu nie ma świętości bez przejścia przez śmierć.) Jak wygląda pogrzeb? Co dzieje się na cmentarzu?

Przecież to nie jest tak, że gdy odchodzi babcia lub dziadek, to nagle znika, był/była i nie ma. Teraz popatrzymy tylko na ich zdjęcia, czasem zapalimy znicz na grobie. W prefacji pogrzebowej słyszymy, że życie ludzkie „zmienia się, ale się nie kończy”. Nie możemy uciekać przed obecnością przy tej zmianie – na ile się da, również przed obecnością najmłodszych.

„Nasza siostra Śmierć”

Dobrze pamiętam wygląd trumny mojej mamy, dziadka i babci, dotyk tego drewna podczas przejazdu do kościoła (dziś to już niemożliwe, ale wtedy można było jechać karawanem siedząc z tyłu pojazdu, razem z ciałem), moment opuszczania trumny do grobu, łzy najbliższych i śpiew modlitw. Dzięki temu, gdy dziś odwiedzam cmentarz, jest on dla mnie pewną ciągłością, miejscem świętym, namacalnym, nie do pomylenia z jakimkolwiek innym. Gdy śmierć jest obecna w życiu człowieka – mam na myśli oczywiście jej naturalną odsłonę, nie tragiczną, brutalną czy w dramatycznych okolicznościach – jest bardziej „oswojona”. Człowiek nie musi się jej później bać jako czegoś nieznanego, ale może patrzeć na nią z respektem i szacunkiem. Może patrzeć – za św. Franciszkiem – na „naszą siostrę Śmierć”, a nie straszną, obcą panią. To jest dobry punkt wyjścia do tego, żeby nauczyć się modlitwy o dobrą śmierć, a nie przed nią uciekać.

Czy wiedziałeś, że…

Zobacz także