Przejdź do treści

Ksiądz i pytania dzieci. „Pokazują mi, czego nie wiem i zachęcają do poszukiwań”

← Wróć do artykułów

Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów

Ks. Tomasz Jaklewicz jest teologiem, dziennikarzem i proboszczem jednej z katowickich parafii. Od 5 lat regularnie odpowiada na pytania nadsyłane przez czytelników do redakcji Małego Gościa Niedzielnego. Pytania są bardzo różne. Dotyczą wątpliwości w wierze, codziennych wyborów, rozróżniania dobra i zła. I jak się okazuje, wciąż źródłem odpowiedzi może być ksiądz, który publikuje je w katolickim czasopiśmie.

Ksiądz nadal autorytetem? 

Justyna Jarosińska: Dzieci zadają pytania księdzu. Dlaczego nie szukają odpowiedzi na nurtujące ich problemy gdzie indziej? 

Ks. Tomasz Jaklewicz: Ksiądz z definicji powinien być pasterzem owiec, więc owce powinny go pytać o drogę. Brzmi to bardzo paternalistycznie, wiem, ale taka jest prawda. Oczywiście to nie znaczy, że ksiądz pozjadał wszystkie rozumy i nie ma wątpliwości. Ale autorytet tak powinien działać, że szuka się u niego światła dla swoich problemów. Dziś autorytet księdza został wręcz zmasakrowany w mediach. Oczywiście paliwo do tego dostarczyliśmy najczęściej sami, tzn. duchowni, którzy dopuścili się haniebnych czynów. Skoro jednak są jeszcze dzieci i nastolatki, które mają odwagę pisać do gazety i prosić księdza o odpowiedź, to znaczy, że nie wszystko jest jeszcze stracone.  

O co najczęściej pytają? Co jest dla nich ważne? 

O wszystko. Oczywiście czytelnicy wiedzą, że pytają księdza, więc chodzi zasadniczo o sprawy dotyczące wiary. Część z tych pytań dotyczy spraw, nazwijmy je, doktrynalnych. Czyli np. odwieczne pytania, jak pogodzić zło i dobrego Boga. Sporo razy pytano o anioła stróża. Dużo było też pytań bardziej praktycznych np. czy można modlić się o piątkę z matmy lub jak sobie radzić w trudnej życiowej sytuacji.  

A jak ksiądz się czuje, odpowiadając na często bardzo osobiste pytania młodych ludzi? 

Przyznam, że kiedy dostawałem takie pytania od redakcji, zawsze w pierwszym odruchu miałem niepokój. Wydawało mi się, że nie wiem, co odpowiedzieć. A nawet, jak mi się wydawało, że wiem, to nie potrafiłem wyjaśnić tematu w miarę prosto. Kiedy jednak zaczynałem się zastanawiać nad odpowiedzią, zawsze sam odkrywałem coś nowego albo głębiej zaczynałem rozumieć jakąś kwestię z pozoru oczywistą.  

Zasadniczo lubię odpowiadać na pytania. Wiara to jest ta dziedzina, na której jakoś się znam. Pytania zawsze zmuszają do myślenia. Ukazują luki w mojej wiedzy. I to jest świetne. Pytania są ważne. One zachęcają do poszukiwań. Dopóki stawiamy je Bogu, Kościołowi, innym i sobie, nie jest z nami najgorzej. A ogrom tych pytań skłonił mnie ostatnio do zebrania ich – wraz z odpowiedziami oczywiście – w książce pt. „Jak to jest?”.

Miłość i zasady muszą iść w parze 

W jaki sposób, księdza zdaniem, rodzice mogą dziś pomóc dorastającym dzieciom w odróżnianiu dobra od zła? 

Kiedyś matka dziecka komunijnego podziękowała mi za to, że Kościół uczy dzieci 10 przykazań w ramach przygotowania do spowiedzi. Liberalne media rozwijają ostatnio kampanię przeciwko spowiedzi dzieci. Jak to skomentować? To jest bardzo smutne. Sumienie człowieka jest oczywiście czymś wpisanym naturalnie w ludzki rozum, to typowo ludzka zdolność – odróżnianie dobra od zła. Ale sumienie podlega wychowaniu, musi być formowane. Zmysł moralny wymaga treningu, tak samo jak inne ludzkie talenty. Rodzice są zawsze pierwszym obrazem Boga dla dziecka. Są tymi, którzy dali mu życie i muszą przekazać mu Dekalog. Oczywiście nie dokona się tego bez miłości. Bóg przekazał Dekalog w ramach przymierza. Możemy je sparafrazować następująco: „Jesteś mój, ludu mój, a Ja jestem twój i będę z tobą, nawet jak pobłądzisz”. Rodzice muszą nadawać podobny komunikat: „Jesteś moim kochanym dzieckiem, i ponieważ cię kocham, stawiam wymagania, daję zasady. Ale będę cię kochać, nawet jak pobłądzisz”. Miłość i zasady muszą iść w parze. Zasady bez miłości, bez relacji, prowadzą do buntu.

Nie dopuścić do “pustego miejsca” 

A jakiej relacji, jakiej komunikacji oczekują dzieci i młodzież od dorosłych. Co wynika z pytań nadsyłanych do redakcji? 

Widzę, że właśnie komunikacja między dziećmi a rodzicami szwankuje. Mamy dziś mnóstwo środków do komunikowania, ale nie umiemy zwyczajnie ze sobą rozmawiać. Każde dziecko czy nastolatek oczekuje poważnego potraktowania przez rodziców. Dzieci odbierają świat przez emocje, więc każde „nie mam czasu dla ciebie” ze strony dorosłych odbierają jako „twoje życie nie jest dla mnie ważne, nie kocham cię”.  

Każde odrzucenie buduje mur. Każda obojętność wpisuje się w pamięć emocjonalną. W to „puste miejsce” po rodzicach łatwo wchodzi Internet. I to jest dramat naszego pokolenia, bo zło lepiej funkcjonuje w Internecie, niż dobro. Zdaję sobie sprawę, że nie da się dzieci pozbawić dostępu do tych urządzeń, bo wtedy są skazane na odcięcie od świata rówieśników. Sytuacja wydaje bez wyjścia. Co robić? Kochać dzieci, dawać im czas, rozmawiać, zapisać ich na lekcje gry na instrumencie, do jakiegoś klubu sportowego. Ograniczać dostęp do Internetu, ale nie przez zakaz, tylko przez pokazanie, że prawdziwe życie jest ciekawsze niż to na TikToku.

Wiara słodzikiem zamiast solą 

No dobrze, a jak dziś przekazywać młodym ludziom wiarę, jak mówić o Kościele, by chcieli słuchać, a później w nim zostać? 

Wielkie pytanie. Nie wiem. Musimy chyba zacząć od tego, żeby to pytanie wciąż stawiać biskupom, księżom, katechetom. Świat jest dziś tak urządzony, że naturalny zmysł religijny dzieci jest stępiony przez mrugające ekrany. Obawiam się, że czeka nas wielka apostazja dorastającego pokolenia. Obawiam się, że w konsekwencji świat bez Boga będzie powodował wiele ludzkich dramatów. Może dopiero wtedy wrócimy.  

Wiem, to brzmi bardzo pesymistycznie. Ale mam dość naiwnego optymizmu, który płynie z wielu kościelnych przemówień. Trzeba jasno sobie uświadomić, że wychowanie w wierze dokonuje się dzisiaj pod nieustannym ostrzałem agresywnej kultury, która przez internetowe łącze próbuje wykradać dusze młodych ludzi.  

Trwa wojna kulturowa, a dzieci są jej pierwszymi ofiarami, bo są dość łatwym celem. Proszę pomyśleć np. o wytwórni Disney’a, która kiedyś promowała wartości rodzinne, szlachetne ideały, odróżnianie dobra od zła itd. To było jakby przygotowanie do Ewangelii. Dziś w moim odczuciu codziennością są wątki LBGT czy gender. Problem tkwi w tym, że my chcemy nieraz pogodzić wiarę i nasze wartości ze współczesnością. Ale tego nie da się pogodzić. A ponieważ trudno żyć w nieustającym konflikcie, wiara staje się słodzikiem zamiast być solą. 

W jaki zatem sposób chronić dzieci przed złym wpływem otoczenia, mediów? 

Nie ma cudownego lekarstwa. Ale po pierwsze nie wolno lekceważyć wpływu mediów. Po drugie: miłość, obecność, dostępność. Jak już wspomniałem, nie tyle samo zakazywanie, bo to zwiększa atrakcyjność owocu zakazanego, ile pokazywanie, że świat jest piękny, książki są fajne, że gotowanie jest super, jazda na rowerze, opiekowanie się psem itd. Idealnie byłoby, gdyby dzieci miały bezpieczne środowisko rówieśnicze, ale tworzenie takich środowisk jest dziś bardzo trudne. Warto pokazywać swoim przykładem, co w życiu jest ważne. Dzieci znakomicie czytają dorosłych. Naśladują w swój oryginalny jedyny sposób. Prawda i miłość – nie ma innej drogi. 

Czy wiedziałeś, że…

Zobacz także