Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
W wieku sześciu lat stracił rodziców. Kiedy się nawrócił, kobiety lekkich obyczajów i żołnierski mundur zamienił na wspólnotę i habit trapistów. Swoim radykalnym życiem położył podwaliny pod ogromną dziś rodzinę, żyjącą w wielu miejscach, w ukryciu, i kochającą drugiego człowieka nie tyle słowem, co przede wszystkim czynem. Taki właśnie był św. Karol de Foucauld.
Co to są za ludzie?
Zasłuchani w to, o czym mówisz, kładą na blat drewnianego stołu koszyk z własnoręcznie wypieczonym chlebem, sery, warzywa z przydomowego ogródka oraz odwirowany przed dwoma dniami miód. Zachęcają, abyś się posilił. Zastanawiasz się, jak to jest, że twoje nieśmiałe, wręcz płochliwe dzieci z ufnością wspinają się im na kolana (choć nie pamiętają poprzedniego spotkania z nimi, bo były zbyt małe). Pewnie dostrzegają w ich spojrzeniach tę bezwarunkową miłość i wyczuwają niezwykłą serdeczność – cechy każdego z Małych Braci Jezusa.
Bracia mają skromne mieszkanie. Żyją w przyjaźni z sąsiadami. Nie od razu ludzie zamieszkujący kamienicę wiedzieli, że są częścią ogólnoświatowej wspólnoty. I nic w tym dziwnego, skoro nie wyróżnia ich ani styl życia – z rana wychodzą każdy do swojej pracy – ani strój (uważny obserwator może jedynie dostrzec drobną przypinkę na koszuli, w kształcie serca, na którym osadzony jest krzyż). O kaplicy z Najświętszym Sakramentem dowiaduje się jedynie ten, kto zawita do nich na herbatę.
Na robotniczych osiedlach Szczecina, Warszawy, czy krakowskiej Nowej Huty podobne życie wiodą Małe Siostry Jezusa. Od rana pomagają w kuchni pobliskiej pizzerii, sprzątają klatki schodowe, taśmowo zawijają cukierki w fabryce słodyczy, czy też pracują w charakterze listonosza. Te proste zawody w rękach dobrze wykształconych kobiet mogą nieco dziwić… Po pracy siostry goszczą sąsiadów, towarzyszą w radościach i smutkach znajomym z pracy. Służą w drobnych sprawach, a to robiąc zakupy starszemu panu, a to doglądając dziecka kobiety, która musiała pilnie pójść do lekarza…
Ale w odróżnieniu od Małych Braci, siostry rzucają się w oczy, bo ubierają się na niebiesko, włącznie z niebieską chustką, która osłania ich głowy. Praktykę wpatrywania się w Pana Jezusa, oddawania Mu wszystkich napotkanych w codzienności ludzi, mogą czynić w jednym z niewielkich pokojów mieszkania – kapliczce.
Jest jeszcze kaplica na strychu jednego z wrocławskich domów. Przed Najświętszym Sakramentem klękają jego mieszkańcy, nierzadko całe rodziny, które starają się żyć prosto, gościnnie.
Na myśl nasuwa się pytanie: co łączy wymienione wspólnoty Kościoła katolickiego?
Św. Karol de Foucauld – osierocony hrabia
Urodził się w połowie XIX w. Rodziców stracił w wieku niespełna sześciu lat. Wówczas pieczę nad jego wychowaniem przejęli dziadkowie. Niełatwym to było zadaniem – nadążyć za chłopcem o nieposkromionym temperamencie, którego wyrzucono z niejednej szkoły. Na domiar złego, wywodzący się z szanowanej, katolickiej rodziny hrabiowskiej młodzieniec, traci wiarę. Odrzucenie wszelkich wartości doprowadza go na dno rozpaczy. Ani odziedziczony majątek, ani kobiety lekkich obyczajów, którymi się otacza, będąc podporucznikiem armii francuskiej stacjonującej w Algierii, nie wypełniają pustki w jego duszy. Czegóż może brakować sierocie?
Wołanie na pustyni
Zachwycony Afryką wybrał się w niebezpieczną podróż po niezbadanym dotąd Maroku. Przemierzał ów muzułmański ląd w przebraniu żydowskiego kupca. Owocem wyprawy badawczej była książka doceniona przez Francuskie Towarzystwo Geograficzne. Odtąd nazwisko de Foucauld stało się rozpoznawalne.
Ale i sława niewiele znaczyła wobec duchowej pustyni Karola, który – w chwilach rozpaczy nie do zniesienia – wołał:
Boże mój, jeśli istniejesz, spraw, abym Cię poznał.
„Po swoim nawróceniu Karol de Foucauld powiedział, że od chwili, gdy uwierzył i spotkał Boga, nie może żyć inaczej, niż tylko dla Niego. Całe jego dalsze życie było staraniem, by wypełniło się to pragnienie. Zakochany w Jezusie stale pogłębiał relację z Nim i równocześnie, w tym samym czasie, szukał wręcz ludzi, którym mógłby być potrzebny jako świadek Boga” – opowiada Ludka, która wraz z mężem Władkiem, założyła wrocławską wspólnotę Duży Dom.
Małżeńskim pragnieniem Ludmiły i Władysława Puzanowskich było zbudować dom z kaplicą, w której mieszkańcy mogliby, na wzór Karola de Foucauld, adorować Pana Jezusa. Marzenie spełnili. Trzydzieści lat temu pod dachem wielorodzinnego budynku zamieszkał Bóg w Najświętszym Sakramencie. A o patronie wspólnoty – Karolu – Ludka mówi tak: „Przeżywana przez niego wyjątkowa spójność życia dla Boga i życia wśród ludzi pomaga mi nie ograniczać pragnień i wierzyć, że miłość do Boga i miłość do ludzi wzajemnie się wzmacniają i nie konkurują ze sobą. W życiu małżeńskim i rodzinnym nie ma innej drogi do Boga jak przez postawę miłości wobec najbliższych. Karol de Foucauld mnie w tym utwierdza.
Świadomość tej zależności jest bardzo potrzebna pośród drobnych wydarzeń codzienności. Jeśli pamiętam, że miłość do Boga i miłość do ludzi przenikają się, to nawet w zawirowaniach rodzi to tęsknotę za Bogiem i prowadzi ku głębi relacji z Nim. A ta relacja przeżywana jest najczęściej w krótkich chwilach intymnej, pełnej wdzięczności modlitwy. Potem, najczęściej szybko, przychodzi czas na powrót do zadań, które wtedy, jakby same, zaczynają mówić o pięknie Bożego świata. Św. Karol de Foucauld pokazał mi, że miłość do Boga i miłość do ludzi może płynąć jednym niepodzielnym nurtem.”
W nazaretańskim ukryciu
Długa i pokrętna jest droga Karola do szczęścia. Mężczyzna odbył podróż do Ziemi Świętej. Wstąpił do trapistów (zakon o najbardziej surowej regule w Kościele katolickim – przyp. red.), zrzekając się ludzkich zaszczytów. Złożył dymisję w wojsku, poprosił o wypisanie go z Towarzystwa Geograficznego, a zatem zawiesił karierę naukową. Wśród trapistów brakowało mu jednak konkretnej, bezpośredniej służby bliźniemu. Zdecydował się na pełnienie jej w Nazarecie – mieście rodzinnym Jezusa. Pragnął naśladować Jego trzydziestoletnie życie w ukryciu, więc pracował w charakterze „złotej rączki”.
Co jakiś czas odzywała się w nim tęsknota za surową Saharą i ludźmi ją zamieszkującymi. W końcu wrócił i osiadł w algierskim Tamanrasset, wśród muzułmanów. Nikogo nie nawracał. Dzielił się tym, co ma, robił to, co potrafi: opatrywał rany, budował fortyfikacje, tłumaczył Pismo Święte na język tuareski. Jego otwartość i hojność, a jednocześnie nienarzucający się sposób bycia, okazały się zbawiennym w chwili choroby. Tym razem to jemu bracia muzułmanie przyszli z pomocą.
„Ujmują mnie zdjęcia Brata Karola. Na nich, wychudzony i bezzębny, uśmiecha się serdecznie, patrząc głęboko, jakby w duszę fotografa. Widać, że w końcu odnalazł szczęście” – zachwyca się Radek, członek wspólnoty Duży Dom.
Po ludzku zrobił niewiele, ale kochał
Karol napisał regułę życia Małych Braci Jezusa, która stała się także inspiracją do powołania zgromadzenia Małych Sióstr Jezusa oraz do życia świeckich wiernych wielu „karolowych” wspólnot na całym świecie.
Bóg wysłuchał również prośby świętego (kanonizowanego 15 maja 2022 r.) o męczeńskiej śmierci. Ale to perspektywa człowieka XXI wieku. Sam Karol mógł nawet czuć się „przegrywem”, a to dlatego, że z perspektywy jego ziemskiego życia niewiele się udało. Bardzo marzył o wspólnocie, ale niestety, nie dane mu było wdrażać w życie swojej reguły – nikt wtedy nie zdecydował się na „umiłowanie ostatniego miejsca”. Za to ekspertyza okoliczności śmierci Karola dowodzi, że jego zabójca oddał strzał… właściwie przez przypadek.
Miłość wymaga jednak powiedzenia, że się kocha, powtarzanego we wszystkich formach, potrzebuje wielbić tego, kogo się kocha, ciągle i bez miary. Modlitwa jest więc nieodłączna od naszej miłości do tego stopnia, że stanie się jej miarą
– zapisał Karol.
A swoim życiem, pełnym sprzeczności, poszukiwań, nieudanych prób i udanej miłości, pokazał o wiele więcej. I nie zostawił nas sierotami.
Foto: Claude Truong-Ngoc / Diocèse de Strasbourg