Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
3 listopada to Dzień Gospodyni Domowej. Wprawdzie – z punktu widzenia katolika – idealnie by było, gdyby taki dzień ustanowić we wspomnienie patronki gospodyń domowych – św. Marty. Mimo wszystko jednak dzisiejsza okoliczność to świetna okazja do rozmowy z zapracowaną żoną i mamą i pełnoetatową gospodynią domową. Wszystkie te warunki – o czym za chwilę się przekonacie – spełnia Justyna Mianowska, z którą rozmawia Wanda Mokrzycka.
Zwykły dzień gospodyni domowej
Wanda Mokrzycka: Umówić się z tobą to nie lada wyzwanie. Jak wygląda twój przeciętny dzień?
Justyna Mianowska: Kiedy przywołuję w pamięci moje ostatnie dni, to trudno je nazwać przeciętnymi. Choć rzeczywiście wiele rutynowych elementów trzeba wymienić:
pobudka, czyli maraton po pokojach dzieci z motywowaniem do wstania i pomocą młodszym dzieciom w ubieraniu się. Szykowanie śniadań do szkoły, karmienie najmłodszego i dyskretna kontrola plecaków, czy aby znajduje się w nich wszystko co potrzebne. Potem żegnam dzieci, a mąż zawozi je do szkoły i przedszkola.
Zostaję z małym Witkiem. Podczas gdy on kończy jeść, ja ubieram się, sprzątam stół (czasem zalegają na nim jeszcze naczynia po kolacji!) i przygotowuję śniadanie dla mnie i męża. Grześ pracuje w domu, więc możemy zacząć dzień od wspólnego posiłku i rozmowy.
Czas mojej aktywności wyznacza drzemka Witka. Przed jego odpoczynkiem udaje mi się zrobić pranie, ugotować zupę i ogarnąć bieżący bałagan, który w siedmioosobowej rodzinie robi się właściwie sam. Kiedy Witek śpi, przygotowuję obiad. Lubię gotować i żałuję, że mój mąż nie jest smakoszem.
Może i dobrze – oddałabyś się pichceniu bez reszty!
Pewnie tak! Ta część dnia płynie mi zdecydowanie najszybciej. Nieraz drzemki wydłużają się i wykorzystuję ten czas na modlitwę lub kawę w ciszy.
Około 14.00 znów porywa nas wir zadań. Odbieram dzieci ze szkoły, przedszkola i jedziemy na gimnastykę korekcyjną albo na plac zabaw. Nierzadko w tym czasie trzeba odwiedzić stomatologa czy innego specjalistę, którego pomocy ktoś z rodziny aktualnie potrzebuje. A naszą ulubioną popołudniową aktywnością są odwiedziny u babci i dziadka.
Staramy się, by o 20.00 wszyscy byli w piżamach. Wieczorny rytuał to rodzinna modlitwa i wspólne czytanie.
Dom ważniejszy niż praca
Zanim wyszłaś za mąż byłaś cenioną pracownicą. Co wpłynęło na waszą małżeńską decyzję o „pełnoetatowym” zajęciu się rodziną?
W mojej hierarchii wartości nigdy pieniądze ani kariera zawodowa nie były wysoko. Od dziecka chciałam być żoną i mamą. Nigdy nie marzyłam, by zostać pracownikiem roku. Pochodzę z domu wielodzietnego, skromnego i stawiającego na zupełnie inne wartości. Dla mnie naturalną koleją rzeczy jest opieka nad rodziną, którą założyliśmy. Mam przekonanie, że dla piątki małych dzieci mama w domu to największy skarb.
Brakuje ci czasem zadań od dorosłego szefa?
Ani trochę! To, czego mi brakuje, a co praca zawodowa mi dawała, to wysiłek intelektualny, cisza i uporządkowanie, oraz czas i wartościowe rozmowy z dorosłymi. No i jeszcze wyjście z domu. „Zasiedzenie” jest trudem niejednej gospodyni domowej.
Poczucie bezpieczeństwa daje mi fakt, że do pracy zawodowej w każdej chwili mogę wrócić. Mój szef zapewnia, że czeka na mnie i mam świadomość, jak wielki to skarb.
Sposoby na dobry odpoczynek
Na moje oko twoje „siedzenie w domu” to przynajmniej dwa etaty. Jak sobie radzisz ze zmęczeniem?
Oj, często sobie nie radzę. Jestem zmęczona i dopuszczam ten stan. Umiem też powiedzieć o tym dzieciom, że nie mam siły na różne aktywności lub – z powodu zmęczenia – ograniczam je. Ale mam kilka sposobów na odpoczynek emocjonalny i psychiczny. Lubię do sprzątania włączyć muzykę, najchętniej chrześcijańską. Wtedy pracuję, uwielbiając Boga. Poza tym spaceruję, spotykam się z przyjaciółmi. Bardzo lubię napić się kawy w domu rodzinnym – mam tam bezpieczny azyl i czułe przyjęcie.
Bardzo lubię wyjazdy towarzyskie. Spotkania ruchu „Matki w Modlitwie”, rekolekcje, wyprawy w góry z koleżankami. Niedawno poszłam z trójką dzieci na pielgrzymkę. Choć intensywny fizycznie, był to dla mnie czas wielkiego wytchnienia. Chętnie też gram z dziećmi w „planszówki”. Aktywne życie i ludzie wokół dodają mi sił, sprawiają, że odpoczywam i czuję się szczęśliwa.
Trochę trudniej jest ze zmęczeniem fizycznym. Staram się je po prostu odsypiać w nocy. Niestety, zasypiam dość wcześnie i żal mi wieczorów, które mogłabym spędzać jak kiedyś, rozmawiając z mężem. Ale dzieci rosną – wiele się zmienia.
Wspomniałaś, że nie jesteś perfekcyjną panią domu i próżno szukać u was idealnego porządku. Traktuję to jako dobrą radę dla rodziny. Czy masz więcej patentów na życie blisko siebie?
Mój mąż ma dobrą pracę i nie musimy się martwić o byt, ale jesteśmy raczej oszczędni. Ubrania, meble i sprzęty AGD kupujemy okazyjnie. Znajomi nazwali mnie królową giełd internetowych, gdy dowiedzieli się, ile zapłaciliśmy za meble do salonu. Staram się również raz w tygodniu robić przemyślane zakupy. Zaopatrujemy się internetowo lub w pobliskich sklepach o konkurencyjnych cenach.
Lubię też wymyślać i wyszukiwać prezenty, które faktycznie dadzą radość. Tutaj również bazarki internetowe są niezastąpione. A oszczędzony czas oddaję bliskim.
„Bóg daje mi siłę”
Oddawanie komuś swojego życia nie jest dziś w modzie. Czy jako mama wielodzietna i gospodyni domowa spotykasz się z ostracyzmem społecznym?
Nie przypominam sobie negatywnych reakcji na mój wybór. Ale też muszę przyznać, że obracamy się wśród ludzi, którzy mają podobne wartości i są otwarci na życie. Czasem na ulicy ktoś zwróci na nas uwagę i z uznaniem gratuluje gromadki dzieci.
Dostrzegam też owoce mojego dawania. Dzieci są bardzo chwalone za postawę społeczną, umiejętność dzielenia się i pracy w grupie, ugodowość, pogodę ducha. We mnie też rozwijają się: cierpliwość, ofiarność, uważność na potrzeby innych.
W zeszłym roku remontowaliśmy dom. Potem przeprowadzka z piątką małych dzieci pod pachą, kłopoty syna w szkole – same trudy! Wybraliśmy się na rekolekcje wakacyjne pod hasłem „On Cię pocieszy”. Jechaliśmy oboje bardzo umęczeni. Bez oczekiwań. I właściwie już pierwszego dnia rekolekcji doznałam tak silnego wsparcia i przytulenia dobrego Boga. Przed Najświętszym Sakramentem opowiedziałam całą swoją biedę. Doznałam głębokiego uzdrowienia i pocieszenia. Wróciliśmy odmienieni. I choć trudów wcale nie ma mniej, a sił brakuje, to nauczyłam się tulić do Ojca, przebaczać i błogosławić. Chciałabym być gospodynią, która częstuje miłością.