Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
Trzej królowie przybyli według tradycji z różnych kontynentów, by uznać w małym Jezusie jedynego Króla. Przynieśli ze sobą symboliczne, a jednocześnie cenne, dary. W Uroczystość Objawienia Pańskiego Kościół zachęca nas do spojrzenia i zwrócenia serca w kierunku krajów misyjnych, by zastanowić się, jakie dary my możemy im złożyć. Magdalena Soboka, świecka misjonarka z diecezji gliwickiej, nie wahała się dać małym Etiopczykom samej siebie.
Bóg tego chce!
Dziś wieczorem (6 stycznia) Magda ze swoją rodziną i podopiecznymi zacznie świętować Boże Narodzenie, ponieważ w Etiopii obchodzi się je zgodnie z kalendarzem juliańskim. Tesfa, mąż Magdy, już nauczył dzieci z ośrodka polskich kolęd. Magda zrobiła z podopiecznymi świąteczne dekoracje. Jeśli nie zabraknie funduszy, wspólne świętowanie obejmie 110 dzieci i ich rodziny.
Gdy Magda kilka lat temu wyjechała do Etiopii, nie mogła pozostać obojętna na widok żebrzących dzieci bez dachu nad głową. Od samego początku czuła, że powinna coś dla nich zrobić. Poznała tam Tesfę, który okazał entuzjazm dla jej pomysłów. „Ja jestem ostrożna” – mówi Magda. „Myślałam sobie: Może mi się wydaje. Ale Tesfa dodawał motywacji, że na pewno Pan Bóg tego chce i że zorganizowanie pomocy dzieciom jest możliwe. Wspierał mnie od samego początku” – dodaje Magda.
„Barkot” czyli „On temu błogosławi”
Gdy przyjechali do Polski, aby zawrzeć sakrament małżeństwa, mieli już w głowie gotowy plan założenia fundacji i jednocześnie zajęli się zbieraniem na nią środków i rejestracją jej działalności. Fundacja została nazwana „Barkot”, czyli „On temu błogosławi”. Czy rzeczywiście błogosławi?
Czułam, że to nie mój pomysł, że Pan Bóg chce tego ode mnie. Mimo że zaczynałam wszystko od zera, bez zaplecza i wsparcia finansowego, On temu błogosławił i dał wszystko, co jest potrzebne do prowadzenia fundacji. To jest Jego dzieło i dlatego cały czas działa i funkcjonuje
– mówi Magda.
Te historie mrożą krew!
Obecnie w ośrodku prowadzonym przez fundację dzieci mają zapewnioną całodobową opiekę. Znajduje się tu 24 dziewczynek i chłopców, ale pomocą Barkotu objęta jest ponad setka podopiecznych. Dzięki Magdzie i zatrudnionym pracownikom ubodzy Etiopczycy mogą rozpocząć edukację i przygotować się do pójścia do szkoły. W przeciwnym razie dalej spędzaliby cały dzień na żebraniu i błąkaniu się po dużym mieście, jakim jest Auasa, narażeni na niebezpieczeństwa, jakie niesie ze sobą życie na ulicy.
Tak było w przypadku 6-letniego, zdanego na siebie Atenafu. Warunki w jego domu są bardzo ciężkie. Ojca nie ma, mama nie pracuje, więc chłopczyk był zmuszony do żebrania. Porzuconego przez rodzinę Nahoma Magda wzięła do ośrodka z komisariatu policji. Ojczym nie był w stanie go zaakceptować, więc rodzina przeprowadziła się do innego miasta, pozostawiając chłopca samego. Nahom bardzo tęskni za mamą. Ma z nią kontakt telefoniczny. 8-letnia Ayelech przez dwa lata żebrała na ulicy. „Zarobione” pieniądze oddawała mamie, która w ten sposób wykorzystywała swoje dziecko.
Pomoc dzieciom i całym rodzinom
Niektórym dzieciom opłacana jest szkoła prywatna, która w Etiopii ma dużo lepszą renomę niż szkoły publiczne. W kraju brakuje środków na wynagrodzenia dla nauczycieli, co przekłada się na jakość nauczania. Zdarza się, że nauczyciele każą dzieciom powtarzać alfabet, a sami idą pić kawę. Mimo różnych przeciwności, dzieci chcą się uczyć, ale niejednokrotnie sytuacja finansowa ich rodzin na to nie pozwala. Dlatego bywa, że najpierw trzeba udzielić wsparcia żywnościowego rodzinie, żeby tylko dzieci nie musiały zdobywać środków do życia na ulicy i mogły korzystać z edukacji.
Istotne jest też zapewnienie możliwości zarobkowania dla rodziców. Dlatego fundacja organizuje kursy krawieckie i fryzjersko-kosmetyczne, z których mogą skorzystać mamy podopiecznych. Dorośli mogą też otrzymać materiały do rozpoczęcia własnej działalności: wypieku tradycyjnego chleba lub parzenia kawy, która w Etiopii jest bardzo popularna i sprzedawana wręcz na ulicy.
Rodzicielstwo a praca misyjna
Magda z Tesfą zaangażowali się niedawno w katolicki ruch Couples for Christ (Pary dla Chrystusa) skupiony na formacji rodzin. To ich nowa służba, którą rozpoczęli po dwuletnim przygotowaniu. „Jest to działanie w jakimś stopniu związane z Barkotem – jeśli małżeństwa i rodziny będą silne, nie będzie dzieci ulicy” – podkreśla Magda.
„Każde święta: Boże Narodzenie, Wielkanoc czy też święta lokalne spędzamy razem z dziećmi z ośrodka, dlatego są one dla mnie jak rodzina” – dzieli się Magda. Ale moja rozmówczyni ma już teraz swoje własne dzieci – dwie piękne, czarnookie córeczki. Jak godzi macierzyństwo z pracą?
Dawniej było łatwiej, mogłam wiele rzeczy robić sama. Ale mam zatrudnionych pracowników, koordynatora. Nie jest tak, że spędzam całe dnie w ośrodku. Mam zajęcia, które prowadzę dla dzieci, ale na mnie spoczywa przede wszystkim nadzór nad wszystkim, podejmowanie decyzji i rozwiązywanie problemów
– opowiada Magda.
W Etiopii łatwiej jest znaleźć osobę do pomocy w domu niż w miejscu zatrudnienia. Jest to popularne i stosunkowo tanie rozwiązanie. Nawet niezamożne rodziny zatrudniają kogoś, kto sprząta, gotuje i częściowo zajmuje się dziećmi. „W tej chwili mieszka z nami siostra męża, która też pomaga przy dzieciach. W Polsce byłoby mi trudniej znaleźć czas na te wszystkie działania” – mówi moja rozmówczyni.
Wychowanie w Etiopii i w Polsce
Magda często zabiera do ośrodka swoje córeczki. Młodsza spokojnie siedzi w chuście, starsza bawi się wśród dzieci. Porównując wychowywanie w Polsce i Etiopii, Magda zauważa, że w naszym kraju jest dużo książek, poradników, gier, zabaw edukacyjnych, lepsza służba zdrowia, środki socjalne, urlop macierzyński, który trwa rok. W Etiopii są to tylko trzy miesiące.
Tutaj dzieci mają za to większą wolność. Bawią się wspólnie na podwórku. Starsze opiekują się młodszymi. Ja często bawię się jednocześnie ze swoimi dziećmi i z tymi z ośrodka. Dla tutejszych to jest bardzo dziwne. Oni uważają, że jak się bawię z dziećmi, to znaczy, że jestem dziecinna
– śmieje się misjonarka.
Wyznanie nie ma znaczenia
Magda zwraca uwagę, że w Etiopii nie ma ludzi niewierzących. Większość to chrześcijanie. Najwięcej jest prawosławnych z Etiopskiego Kościoła Ortodoksyjnego. Potem różne odłamy protestanckie. Katolików jest mniej niż jeden procent. Są też muzułmanie, ale wszyscy kierują się podobnymi wartościami, co upraszcza wspólne życie.
Niektóre organizacje naciskają, żeby podopieczni przeszli na ich wyznanie. Ale większość naszych dzieci ma rodziny i wróci do swoich domów, gdzie będą kontynuować religię rodziców. Nie naciskamy więc na to, by należały do konkretnego wyznania. Polecam jedynie dzieciom, żeby chodziły regularnie do tych kościołów, do których należą. My za to organizujemy lekcje dotyczące Pisma Świętego
– mówi Magda.
Misyjne marzenia
Ciągłym wyzwaniem polskiej misjonarki jest pozyskiwanie funduszy dla Barkotu. Jej marzeniem jest wybudowanie ośrodka dla fundacji, bo – jak mówi – z roku na rok opłaty czynszowe rosną. Magda chciałaby także, żeby pomoc wobec dzieci, jaką organizuje, była jak najbardziej sensowna – żeby były one w przyszłości samodzielne.
Innym marzeniem są osoby, które chciałyby się włączyć w misję fundacji w Polsce i m.in. pozyskiwać dla niej fundusze. „Na razie wszystko ogarniam sama – zarówno sprawy tutaj na miejscu, jak i pisanie projektów, raportów oraz szukanie indywidualnych darczyńców. Tylko w niektórych zadaniach pomagają mi pojedyncze osoby” – opowiada Magda.
Mimo różnych trudności moja rozmówczyni czuje, że jest we właściwym miejscu. „Mam coś, co mnie satysfakcjonuje i co ma duży sens, więc jest mi tu dobrze – mówi z przekonaniem.
A dzięki zaangażowaniu Magdy jest też lepiej ponad setce dzieci, którym Bóg przez jej pracę błogosławi.
Foto główne: Archiwum Magdy Soboki