Przejdź do treści

Co powiedział Watykan ws. par jednopłciowych? “Dodaję 2 do 2 i nie wychodzi mi 4”

← Wróć do artykułów

Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów

Najnowszy watykański dokument „Fiducia supplicans” wzbudził sporo emocji i kontrowersji – nie tylko wewnątrz Kościoła, ale również poza nim. Wydaje mi się, że obok teologicznych rozważań i argumentacji – które, jeśli mam się podzielić moim subiektywnym osądem, przypominają bardziej gimnastykę słowną i takie naginanie słów i rzeczywistości, żeby pasowały pod tezę – w pewnym sensie ważniejsze i bardziej symptomatyczne jest to, co napisała w jednym z portali społecznościowych pewna znajoma, wierząca i praktykująca katoliczka: „Jako katolik z małej wiejskiej parafii, nie rozumiem tego, co się (…) wydarzyło w Watykanie. Nie rozumiem. Dodaję 2 do 2, ale nie wychodzi mi 4.”

„Fiducia supplicans” jest wg mnie niejednoznaczna

To jest w mojej ocenie największy problem dokumentów, ale też szerzej – przesłania, kontekstu, różnych treści, które słyszymy dziś „z góry Kościoła” – że tworzą niepokój, wątpliwości, niejednoznaczne interpretacje (tam, gdzie ten sam Kościół wciąż naucza o bezdyskusyjnej ocenie moralnej pewnych czynów). Jeśli w dokumencie, takim jak „Fiducia supplicans” (oraz w komentarzach jego apologetów), pojawiają się zastrzeżenia w stylu „to nie tak, jak myślicie, i tylko nie róbcie tego tak, jak przekazuje to większość nagłówków” – nie świadczy to dobrze o samym dokumencie. Nie można obrażać się na rzeczywistość dzisiejszych mediów i kultury internetu oraz pomstować na „clickbaitowe tytuły”. Trzeba umieć tak przedstawiać swoje stanowisko, żeby nie dawać pożywki manipulatorom. 

Nie można też z poczuciem wyższości albo politowaniem patrzeć na biednych, nierozumiejących „głębi”, która wyłania się ze „świeżego” spojrzenia na Ewangelię. W dalszym ciągu istnieje coś takiego, jak „sensus fidei”, zmysł wiary Ludu Bożego, który objawia się także w poczuciu obawy przed zamieszaniem, jakie widzimy. O to już pytają wierni – sam byłem już pytany, jako katecheta, jak się w tym wszystkim odnajdować.

Na zdrowy rozum zwykłego katolika…

Podstawową regułą dla katolika jest oczywiście patrzenie na dokumenty nauczycielskie Kościoła od strony pozytywnej – próba przyjęcia ich jako wyrazu rodzicielskiej troski, dla pożytku dusz i ich zbawienia, oraz obrona ich przed manipulacjami, fałszami, interpretacjami wrogimi wierze lub z góry konfrontacyjnymi. Jednak oprócz tego są widoczne znaki – można powiedzieć – towarzyszące. Cóż z tego, że deklaracja rzeczywiście pięknie wyjaśnia sens błogosławieństwa i pokazuje, że tak jak słońce świeci nad złymi i dobrymi, tak samo Bóg błogosławi każdemu człowiekowi, bo każdy w gruncie rzeczy tego potrzebuje? Przecież na koniec Mszy wszyscy obecni w świątyni przyjmują błogosławieństwo Boże, niezależnie od tego, co mają na sumieniu. W czym ma się przejawiać jakaś nowość, świeżość wydanego dokumentu?

Ile by nie wyprodukować stron wyjaśnień, to w zwyczajnym ludzkim odbiorze błogosławieństwo pary żyjącej w sposób nieregularny (na dodatek nie ujęte konkretnie i jednoznacznie) wiąże się z jej uznaniem, jakąś formą akceptacji np. homoseksualnego współżycia. „Błogosławiony” oznacza przecież „szczęśliwy” – tak się uczymy na lekcjach religii. Zwykły katolik pomyśli: “Nie można przecież błogosławić widocznemu złu”.

Akcenty są tak rozkładane, że często zwyczajny wierny, nieorientujący się w subtelnościach teologii, może odnieść wrażenie, że coś się w dogmatach lub ocenie moralnej pewnych czynów zmieniło. A skoro jednak nic się w fundamentach nie zmieniło, to może warto by – na równi z „nowym podejściem do ludzi” – przypomnieć także i te fundamenty?

Jak się w tym odnaleźć?

Już w internecie dużą karierę robią zdjęcia pewnego jezuity, propagatora zmian w Kościele w kierunku postulatów środowisk LGBT, który wykonuje znak krzyża nad parą mężczyzn, trzymających się za ręce. Na szczęście w deklaracji wyraźnie zaznaczono, że trzeba unikać podobieństwa do błogosławieństwa małżeńskiego – no to skoro tak zaznaczono, to zaznaczono. A z drugiej strony – kolejni biskupi i diecezje wydają komunikaty o niestosowaniu u siebie wskazań z deklaracji „Fiducia supplicans”.

Jak ma się w tym odnaleźć „zwykły katolik”? Tym bardziej ojciec, katecheta? Musi być wierny Ewangelii, lojalny wobec pasterzy, uczciwy przy lekturze Katechizmu. Głoszący w porę i w nie porę. Niby proste, a jednak wymagające nieraz pewnej… zręczności.

Czy wiedziałeś, że…

Zobacz także