Jak to się stało, że naszej najstarszej córce łatwiej dziś przyznać się do czegoś, co zrobiła źle? W jaki sposób dotarło do nas, że w codzienności częściej ganimy dzieci, prawie nie zwracając na to uwagi, niż je doceniamy, a zadanie o przyłapaniu dzieci na czymś dobrym stało się dla nas ciekawym, codziennym wyzwaniem? To ważne dla mnie pytania, bo nie chciałabym, żeby moje dziecko musiało ukrywać kiedyś przede mną ulubiony t-shirt, czy skarpetki lub szukało innych, nie zawsze dobrych dróg do samoakceptacji i poczucia własnej wartości.
Dobra relacja z rodzicami i to w tym wieku?
Kiedy po raz piąty na Facebooku wyskoczyła mi reklama kursu rodzicielskiego i po raz piąty zatrzymała mnie tak, że obejrzałam ją od początku do końca – wiedziałam, że coś jest na rzeczy. Ale moment! Dopiero co zarzekałam się, że żadnych kursów nie potrzebuję, a jednak pojawiło się coś co przykuło moją uwagę – i razem z Emilem wzięliśmy udział.
Widzę na ekranie mojego telefonu nastoletnią dziewczynę, która opowiada o swoich koleżankach. Martwi się, że dziewczyny muszą oszukiwać rodziców, by móc rozwijać swoje zainteresowania lub ubierać się według swego gustu. Nieraz ulubiony t-shirt chowają pod bluzą wychodząc rano z domu, by w szkole móc ją zdjąć. Dziewczyna mówi, że ona czuje się akceptowana przez swoich rodziców, dlatego nie boi się ubierać tak jak jej się podoba. W dalszej części reklamy rodzice tej nastolatki, a zarazem organizatorzy, mówią o wzrastaniu dzieci w domach pełnych miłości i akceptacji i zachęcają do wzięcia udziału.
Za każdym razem z uwagą słucham i podziwiam tę młodą dziewczynę, która chętnie dzieli się swoimi spostrzeżeniami. Coś mi tu nie gra… W tym wieku tak otwarcie mówić o swoich dobrych relacjach z rodzicami? Czy to nie jest przypadkiem naciągane? Jednocześnie myślę o swoich jeszcze małych dzieciach, z którymi bardzo chciałabym budować relacje oparte na zaufaniu i akceptacji. Około piątego razu pojawienia się zachęty do kursu Dom Mocnych Więzi wyszukuję więcej informacji. Okazuje się, że szkolenie prowadzą państwo Anna i Piotr Werwińscy i jest nie tylko dla rodziców nastolatków, ale dla wszystkich, którzy chcą zbudować trwałe relacje i więzi z dziećmi. Czytam też wzmiankę o wierze jako fundamencie budowania rodziny.
Myślę sobie: „ekstra” – to coś dla nas, jednak szukam informacji o kosztach. Po chwili miło się zaskakuje. Kurs jest całkowicie darmowy, a do tego wcale nie jest to jednorazowy webinar. Są to kilkutygodniowe spotkania online z podziałem na małe grupy. Wow! Już bez zastanowienia pokazuję to Emilowi i niemal natychmiast słyszę jego aprobatę do wzięcia udziału.
Jak to wyglądało od kuchni?
Kurs odbywał się raz na 2 tygodnie o dogodnej dla nas wieczorowej porze i trwał zawsze 1,5 godziny. Przepracowaliśmy sześć potrzebnych fundamentów i filarów do zbudowania domu mocnych więzi. W krótkich filmikach słuchaliśmy o tym, jak działać, co robić, by pomóc sobie i dzieciom w budowaniu relacji, a potem byliśmy odsyłani do małych grup prowadzonych przez parę animatorów.
Pierwszym zaskoczeniem było doskonałe przygotowanie techniczne – początkowo łączyło się aż 200 rodzin więc spodziewaliśmy się, że system może się zawieszać, a jednak wszystko okazało się dobrze przygotowane.
Przez kolejne tygodnie spotykaliśmy się z innymi rodzicami, by opowiadać sobie, jak udawało nam się realizować kolejne punkty kursu. Wewnętrzna obawa przed dzieleniem się z innymi lub przed wyidealizowaniem szybko okazywała się niepotrzebna. Byliśmy przypisani do 12-osobowej grupki rodziców mających dzieci w wieku 4-6 lat. To był bardzo istotny i trafny podział.
Nie tylko my tak mamy – co za ulga!
Kiedy na spotkaniu w grupie słuchaliśmy wypowiedzi innych rodziców, nasze wewnętrzne troski, obawy o wychowywanie własnych dzieci, odpuszczały. Jako mama, szybko przekonałam się, że w innych rodzinach dzieci też raz się bawią i kochają, a raz kłócą i biją. Usłyszałam o chwilach bezradności i zmęczeniu mam po dniu w domu z maluchami oraz o wewnętrznych walkach rodziców podczas porannego wyjścia do przedszkola.
Przekonaliśmy się z mężem, że nie tylko nasze dzieci tak mają i że nie tylko my nie wiemy czasem jak działać. Potwierdziła to też duża liczba uczestników kursu, którzy z jakiegoś powodu także zainteresowali się nim i poszukali pomocy w zakresie relacji z własnym dziećmi. Innym zaskoczeniem był przedział wiekowy. Udział brali rodzice, którzy mieli i bardzo małe dzieci, niektórzy dopiero żłobkowe, ale również ci, których dzieci są już na studiach.
Przyłap dzieci na czymś dobrym
Treści, które do nas docierały, nie były nam obce. Wręcz wydawało się, że akceptacja, docenianie czy okazywanie czułości to stałe elementy wychowywania w naszym domu. Jednak dotarło do nas, że może czasami robimy to źle, z naciskiem na własne potrzeby i korzyści niż z rzeczywistego wejścia w świat naszych dzieci. Okazało się, że w codzienności częściej ganimy dzieci, prawie nie zwracając na to uwagi, niż je doceniamy. Stąd zadanie o przyłapaniu dzieci na czymś dobrym stało się ciekawym, codziennym wyzwaniem. Mało tego, po takim docenieniu od razu widać błysk w dziecięcych oczach, a nieraz również otwartą radość, podskoki i przytulenia.
W kwestii akceptacji dostrzegliśmy u siebie podstawowy błąd, czyli warunkowość. Łatwiej nam było okazywać miłość, kiedy dzieci robiły coś po naszej myśli. Gdy jednak występował konflikt, powiedzenie dzieciom, że ich kochamy i nic tego nie zmieni wykraczało często poza gotujący się w nas w danej chwili wrzątek. Od kiedy jednak słowa zapewnienia o bezwarunkowej miłości pojawiły się w naszym domu, zauważyliśmy, że najstarszej córce łatwiej przyznać się do czegoś, co zrobiła, młodsza natomiast częściej przychodzi się przytulać i dzielić trudnościami.
Największym motywatorem w tych spotkaniach był czas na zadanie domowe, czyli dwa tygodnie na przepracowanie treści w swojej rodzinie i wdrożenie ćwiczeń, które przygotowali prowadzący. Dzięki temu nie zostaliśmy sami ze zdobytą wiedzą, ale od razu mogliśmy wykorzystać ją w praktyce, a następnie wymienić się z innymi rodzicami spostrzeżeniami ze swojej pracy.
Kurs, który otula
Nie chciałabym, żeby moje dziecko musiało ukrywać przede mną ulubiony t-shirt, czy skarpetki lub szukało innych, nie zawsze dobrych dróg do samoakceptacji i poczucia własnej wartości. Spotkania nie sprawiły, że życie stało się idealne i bezkonfliktowe, ale uczuliły na ważne filary w budowaniu mocnych więzi i dobrych relacji.
Przede wszystkim dzięki tym spotkaniom poczułam się otulona. Cieszę się, że mogliśmy produktywnie spędzić czas, pokrzepić się, że w różnych trudnych codziennych sytuacjach nie jesteśmy jedyni, oraz dostać zastrzyk praktycznej wiedzy i od razu z niej korzystać. A patrząc na wiek uczestników, Emil podsumował, że nigdy nie jest za późno, żeby poprawić relacje ze swymi pociechami.