Przejdź do treści

Nieidealna matka: Zmiana w dziecku? Zaczynam od siebie!

← Wróć do artykułów

Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów

„Często wyolbrzymiamy problemy i wady naszych nastolatków i bardzo chcemy ich zmieniać, co nam się oczywiście nie udaje, bo zmieniać możemy tylko siebie”.

Trudno pomyśleć o sobie

Od czternastu lat oboje z mężem należymy do Wspólnoty Chrystusa Zmartwychwstałego Galilea, będącej dziełem prowincjalnym ojców zmartwychwstańców. Uczestniczymy w życiu wspólnoty, formujemy się i prowadzimy Dom Zmartwychwstania. Co tydzień spotykają się u nas ludzie, by wspólnie się modlić i rozważać Słowo Boże. Czasem zdarza nam się służyć modlitwą wstawienniczą. Zauważyłam przy tej okazji jedną prawidłowość: otóż przychodzące do nas na modlitwę kobiety rzadko proszą za siebie i mówią o sobie, a chcą, żeby się modlić tylko za dzieci i męża…

Sama zresztą mam skłonność do podobnych zachowań. Taka już jest nasza kobieca natura, że zależy nam głównie na szczęściu najbliższych. Martwimy się o nich, czasem za bardzo żyjemy ich życiem… I właściwie nikomu to na dobre nie wychodzi.

Tymczasem, niestety, często tracimy wgląd w nasze serce, w to, co Bóg mówi do nas bezpośrednio. Zapominamy o słuchaniu Go, wygospodarowaniu sobie czasu na skupienie, wyciszenie i porządkowanie swojego wnętrza. A być może Pan wzywa nas do nawrócenia, może chce nas nauczyć oddania Jemu najbliższych i niezamartwiania się o nich. Może chce nas nauczyć dawania im wolności.

Kochać dziecko „mniej”

Dzieci, zwłaszcza te dorastające, bardzo nie lubią, gdy martwimy się o nie, kontrolujemy, niepokoimy…Sama jako nastolatka przed tym uciekałam. Kiedyś przeczytałam wypowiedź księżnej Sapieżyny, która dobrze oddaje to, o czym piszę: „Trzeba mieć dystans, by nie narzucać się tym, których się kocha, ze swym mocnym i zaborczym zatroskaniem. Dzieci nie chcą cały czas słuchać, że się nimi zajmujemy, że dokładają nam zmartwień, a przede wszystkim, że cierpimy przez nie. Wolą, gdy się je kocha mniej i gdy nie robi się dla nich poświęceń, byleby się tylko nie mieszać do ich spraw”.

Napisała to około stu lat temu, a brzmi znajomo, prawda? Kolejne pokolenia dorastających dzieci potwierdzają tę prawdę.

Praca nad sobą, nie nad dzieckiem

Poza tym zauważyłam, że często wyolbrzymiamy problemy i wady naszych nastolatków i bardzo chcemy ich zmieniać, co nam się oczywiście nie udaje, bo zmieniać możemy tylko siebie, a i to często przychodzi z wielkim trudem. Odmawiałam kiedyś nowennę pompejańską w intencji naszego dziecka i w jej trakcie zostałam nagle zaskoczona. Otóż zobaczyłam, co mam naprawić w sobie. W sobie zauważyłam problem wpływający na naszą relację. „Wyjmij najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, by wyjąć drzazgę z oka swego brata” – mówi Pan Jezus w Ewangelii wg św. Łukasza.

Wyciąganie belki z własnego oka sprawia, że lepiej widzimy, czyli stajemy się bardziej wyrozumiali, łagodni, akceptujący… No i pochłania nas praca nad sobą, nie nad dzieckiem. Dlatego od czasu tej ważnej dla mnie „pompejanki”, w trudnych i konfliktowych sytuacjach staram się pytać, co ja mam zrobić, co ja mam w sobie zmienić. O dziwo, moja, nawet niewielka, przemiana wpływa na całą rodzinę.

Zobacz także