Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
Piszę ten krótki felietonik po drugim meczu reprezentacji Polski na mundialu w Katarze. Wygrana z Arabią Saudyjską miała w sobie sporą dozę szczęścia, ale ciężko coś wygrać samym szczęściem. Chyba, że mówimy o innym szczęściu – tym, które zyskuję jako ojciec, oglądając mecz z moimi synami.
Tuż po meczu
Jeszcze wczoraj zakładałem, że albo umrę na zawał, albo na ból zdartego gardła, ale raczej to drugie. Oglądaliśmy oczywiście rodzinnie – moi chłopcy spleceni w jakimś nerwowym uścisku w jeden organizm poruszający się konwulsyjnie po całej wersalce i żona, nieustannie unikająca kolizji z nimi. Było wszystko: nerwy od początku, łzy w oczach, gdy Arabia Saudyjska dostała rzut karny, eksplozja radości po drugiej bramce i po zakończeniu meczu.
Zawsze w tle takich wydarzeń pozostaje pytanie „wiecznych maruderów”: „Ej, ale serio? Wy się interesujecie jakimiś tam meczami…?” Zawsze powtarzam, że wolałbym z moimi dziećmi chodzić do opery lub pasjonować się tasiemcowymi wywodami o polityce, no ale oni jakoś na razie do tych pasji się dystansują.
Krótki traktat o szczęściu
Dla mnie istotne jest to, co buduje w moich relacjach z synami międzypokoleniowe porozumienie, fundowane na pozytywnych emocjach. Moje chłopaki mają swój świat i swoje zainteresowania. No i dobrze, ale o piłce możemy dyskutować wspólnie – godzinami. Po meczu z Saudyjczykami jedna refleksja: nasi mieli furę szczęścia – mogli przegrać. Ale szczęścia w jakim znaczeniu? Otóż kilkakrotnie ślepy los nam sprzyjał. Ten sam, który odwrócił się od nas w meczu z Meksykiem. I tutaj właśnie chciałbym moich chłopaków zostawić z krótką lekcją życia – nasi wygrali nie dlatego, że mieli szczęście, ale dlatego, że zrobili wszystko, by suma ich umiejętności i darowanego im szczęścia dała wygraną.
To trochę jak w przypowieści o „pannach roztropnych” – tam akurat decydowała suma pecha i jednak oleju w głowie (i w lampach). Samo szczęście niczego nie załatwia. Trzeba być przygotowanym na moment, gdy los się do nas uśmiechnie.
Ale szczęście jest pojęciem szerszym. Gdyby chodziło o wydarzenia losowe, tego szczęścia w naszym życiu byłoby pewnie nie za wiele. Jest inne szczęście – zależne od nas. Wiele meczów w życiu obejrzałem sam. Niby zadowolony, ale markotny. Nie chce się krzyczeć na całe gardło, gdy siedzisz sam w chałupie, nawet z pełną miską chipsów. Wspólnie mogliśmy natomiast przekrzykiwać się do woli, skacząc po całym pokoju.
Ku ojcowskiej radości
Gdy emocje już opadły i zostaliśmy we dwóch z najmłodszym, usłyszałem:
Cieszę się, że mogłem z tobą obejrzeć mecz, tatusiu!
Ktoś usłyszałby: „cieszę się, że mogłem”, ktoś inny: „obejrzeć mecz”, dla mnie w pełni wybrzmiało: „z tobą, tatusiu”. Reszta tak naprawdę jest nieważna. Schodzi na drugi plan. Piłkarskie święto się skończy, wrócimy do codzienności, ale prawdziwe szczęście zostanie z nami – o ile o to zadbamy.
Myślę, że każda sytuacja, w której jesteśmy jako rodzina razem, jest cenna i pożyteczna, i z każdej możemy wynieść jakiś pożytek. Gdy moi synowie zwracają uwagę w trakcie meczu na piłkarskie fajerwerki i efektowne zagrania, ja staram się choć trochę zwrócić ich uwagę na drobiazgi, które składają się na końcowy sukces. Na żmudną „pracę u podstaw”, która małymi kroczkami przybliża nas do wygranej. To chyba dużo prostsze, niż zrzędzenie nad nieodrobionymi lekcjami czy nieumytymi naczyniami… Bądźmy dobrymi piłkarzami na murawie naszego życia!