„Misja Jonatan” polega na tworzeniu w Kościele atrakcyjnej przestrzeni dla młodych. Projekt czerpie z doświadczenia wrocławskiej wspólnoty Kompania Jonatana, którą dziesięć lat temu założył Artur Skowron, teolog, ewangelizator i katecheta. “Ta formacja nie jest po to, żeby młodzi stali w kącie. Chcemy, by w przyszłości mieli wpływ na swoje środowiska w imię miłości Bożej. By byli liderami, którzy służą” – mówi w rozmowie z Siewcą.
Kompania Jonatana – początki były niepozorne
Małgorzata Trawka: Skąd bierzesz młodych, którzy chcą się zaangażować w życie wspólnotowe?
Artur Skowron: Podstawą Kompanii Jonatana były trzy dziewczynki – dzieci pań, które były zaangażowane w parafii. Te panie pragnęły, żeby ich córki miały swoją kościelną przestrzeń. Pod wpływem wzajemnego informowania się, rozmów z dorosłymi, pomału zaczęło się zbierać więcej dzieci. Trwało to około czterech lat. Tyle zajęło zebranie grupy 20-30-osobowej. Jak się ta grupa zebrała, to wytworzyło się coś, co nazywam „twardym jądrem”, czyli bardzo atrakcyjna przestrzeń dla dzieci w wieku 13-14 lat. Oni poczuli, że mają coś naprawdę wartościowego i stali się motorem napędowym do „zasysania” młodych ludzi.
Jaki wiek jest najlepszy dla dzieci, żeby wejść do wspólnoty?
Jeżdżąc i prowadząc różnego rodzaju kursy, spotykam się w parafiach z rodzicami i mówię im, że im dziecko mniejsze, tym łatwiej zacząć. Dziecko małe – do 3 klasy szkoły podstawowej – w sposób naturalny przyjmuje autorytet osoby dorosłej, kogoś, kto im w życiu towarzyszy, kto ich uczy, opiekuje się nimi. I ten okres – tak uważam – jest najbardziej płodny, jeśli chodzi o zakładanie wspólnot dziecięco-młodzieżowych. Czyli przedział 4-10 lat.
Wiem, że ta perspektywa może przerażać, ale dzieci szybko się „spłacają”, w tym sensie, że jeśli już się czegoś nauczą z przestrzeni wiary, to automatycznie to oddają. To jest ich naturalne zachowanie. Jeśli chodzi o Kompanię, było zauważalne, że dzieci są około pięć lat do przodu w rozwoju względem swoich rówieśników.
A ta grupa 30 osób w Kompanii Jonatana w ciągu roku, dwóch, rozrosła się do stu pięćdziesięciu. To się odpowiednio nakręciło. Dzieci przyprowadzały swoich najbliższych, a ci najbliżsi kolejnych.
Kompania Jonatana wychowuje liderów
Czyli te dzieci były apostołami w swoim środowisku? To jest tak: dajcie dzieci do Kompanii, a zrobię z nich liderów? To jest Twoja ambicja?
Tak. Budując Kompanię, chciałem, żeby to była formacja przyszłych liderów, najlepiej w duchu apostolskim. Natomiast każda forma liderstwa w społeczeństwie – prospołeczna, proreligijna, prokościelna – jest przestrzenią bardzo dla mnie satysfakcjonującą.
Wystartowaliśmy w zawodach o Bożą miłość na tym świecie i teraz wszyscy młodzi ludzie, którzy pójdą z tym przesłaniem w świat, uczynią go lepszym. To, że mają być liderami w swoich środowiskach, to maksimum, które jednocześnie jest minimum. Jeśli zakładam formację, to nie po to, żeby stali w kącie. Jeśli stawiamy pułap, by byli w przyszłości kimś, kto będzie miał wpływ na swoje środowisko w imię miłości Bożej, to jest to poprzeczka, do której trzeba dzieci prowadzić.
Nawrócenie dziecka może być kłopotliwe dla rodziny
Przyjmujesz reklamacje od rodziców, którzy mówią, że ich dziecko jest za często w kościele, ewangelizuje i jeszcze mówi rodzicom, żeby się modlili przed jedzeniem?
Zdarzały się sytuacje, że dzieci ulegały szybkim nawróceniom, takim niestandardowym, nagłym, gwałtownym. To było zaskoczenie dla rodziców. Nawrócenia dzieci są trudne dla rodzin, nawet tych, które określają się jako religijne. Zmiana jest wtedy gwałtowna i bywa, że rodzice nie są w stanie tego przyjąć. Część dzieci po takich doświadczeniach przestawała przychodzić, a część ponawracała swoich rodziców. Część rodziców mądrze, cierpliwie podeszła do sprawy i czekała, obserwując przyszłość, która zawsze kończyła się dobrze.
Dzieci prorocy? “Oni znają głos Boga”
Przyjaźń, warsztaty, rekolekcje – ok. Ale na stronie „Misja Jonatan” macie jeszcze cytat: „Chciałbym, żebyście wszyscy prorokowali” (1 Kor 14,5). Czyli jedno – chcesz z nich zrobić liderów, drugie – chcesz z nich zrobić proroków. Dobrze mówię?
Tak. Służba prorocza to taki – można powiedzieć – mój „konik duchowy”. Moje nawrócenie wiązało się między innymi z tym, że usłyszałem głos: „Choćby cię ojciec i matka opuścili, Ja zawsze będę z tobą”. Interesuję się tym w zasadzie, odkąd się nawróciłem. Formacja charyzmatyczna cały czas podkreśla wagę wsłuchiwania się w perspektywy Boże przez każdego wierzącego, ale tę formację zaczynam dopiero z dorosłymi. Żeby dojść do służby charyzmatycznej, trzeba mieć podstawy: na pierwszym miejscu Bóg, życie chrześcijańskie, modlitwa osobista, czytanie Pisma Świętego, życie sakramentalne. To musi się utrwalić.
A doświadczyłeś tego, że młodzi mówili proroctwa, może nawet do Ciebie, mimo że nie mieli 18 lat?
Tak, oczywiście. Oni żyją w przestrzeni Internetu, tam jest bardzo dużo materiałów związanych z doświadczeniem charyzmatycznym. Oni to siłą rzeczy oglądają. Zresztą rozmawiamy o przestrzeni Boga przemawiającego do człowieka, więc oni mają swoje wyczulenie, znają już głos Boga, wiedzą, że są doświadczenia, które nie są zwyczajną relacją, tylko mają proroczy charakter.
Czytaj także: „Mam w domu kosmitę…” Zaglądamy do mózgu nastolatka
Jako lider nie decyduję za młodych
A bywa, że przychodzą do ciebie i znając twoje charyzmaty, pytają: To na co mam pójść: na psychologię czy japonistykę?
Zawsze mówię młodym, że najbardziej interesującą pracą jest praca z drugim człowiekiem. To są moje osobiste przekonania. Druga rzecz, którą podkreślam: W życiu trzeba robić to, co się kocha. Tak ich ukierunkowuję. Natomiast nie wypowiadam się, co do ich decyzji, może poza pojedynczymi poradami. To nie jest zakres moich kompetencji.
Jakbym miał powiedzieć o tym świecie charyzmatycznym, to formacja, do której zachęcam młodych, główny nacisk kładzie na przyjaźń jako najważniejszy i pierwszy charyzmat, wokół którego powinno się budować życie. Przyjaźń, która określa potem relacje międzyludzkie. Jeśli ten młody człowiek będzie poukładany, również charyzmatycznie, będzie gotowy, by zacząć traktować swoje życie jako życie służby Chrystusowi.
Charyzmaty, jak wiemy, służą budowaniu Kościoła. Można otworzyć przestrzenie, ale chodzi o integralność wewnętrzną – kim oni są względem tego, co otrzymują.
Trzy cechy przyjaźni wg Jonatana
Mówisz o przyjaźni w ramach Kompanii?
Przyjaźń jako wartość nadrzędna ma być stosowana względem wszystkich ludzi. Nie może być tak, że w kościele jestem przyjacielem, a poza egoistą. Ten charyzmat czerpiemy od Jonatana i Dawida. Oni święcie sobie ślubowali dotrzymanie pewnych konkretnych zobowiązań.
Po pierwsze: to jest przyjaźń, która objawia się w tym, że dajemy drugiemu człowiekowi to, co jest najlepsze – to jest z motywu, kiedy Jonatan przekazał zbroję Dawidowi.
Po drugie: powierzanie swojego życia drugiemu człowiekowi w nadziei, że on będzie się o mnie troszczył – to jest motyw, w którym Jonatan przekazuje pod opiekę Dawida własnego syna.
I po trzecie: wyrzekanie się władzy nad drugim człowiekiem – to jest motyw, kiedy Jonatan wyrzeka się władzy królewskiej na rzecz przyszłego króla Dawida.
Kierując się tymi zasadami, Jonatan jest człowiekiem, który oddaje wszystko na rzecz królestwa Bożego, na rzecz Izraela czy w końcu na rzecz Dawida. Wszystko to jest wyrazem wartości przyjaźni, która układa relacje wewnątrz wspólnoty, wewnątrz Kościoła, wewnątrz misji, czy też później na zewnątrz nawet z osobami, niekierującymi się takimi wartościami.
To jest zupełnie niepopularne, bo mamy trend, żeby uczyć dzieci, by sobie w życiu radziły, a nie ofiarowywały się.
Z racji tego, że mają być liderami, to staram się, żeby ich życie było jasno określone od najmłodszych lat. Wybór Boga jest wyborem poświęcenia się Bogu na rzecz królestwa Bożego. Staram się, żeby oprócz wykształcenia, które zdobędą, pracowali i żyli w taki sposób, żeby dyspozycyjność do służby była na pierwszym miejscu.
Są rodziny, dla których Bóg jest pracodawcą
No, ale jak ktoś ma już tę pracę i rodzinę, to dyspozycyjność do służby schodzi na dalszy plan…
No tak, ale warto zauważyć, że jest wiele rodzin, które nawet przy dużej liczbie dzieci, żyją duchem apostolskim. To jest możliwe. Moi przyjaciele, Ela i Marcin, mają szóstkę dzieci i całe życie poświecili Bogu i dla niego żyją. Część tej służby jest ich pracą zawodową, więc są to rzeczy możliwe. Nie wszyscy się na to decydują – na takie ukierunkowanie swojego życia, gdzie Bóg jest pracodawcą.
Jeździmy, głosimy rekolekcje, pracujemy i za to zawsze dostaje się dobrowolną ofiarę, ale ta dobrowolna ofiara umożliwia podejmowanie kolejnych zadań, żeby tych rekolekcji było więcej, żeby były lepiej zrobione, żeby były nowe tematy.
Wiarę trzeba przekazywać atrakcyjnie. Czyli jak?
Dużo rodziców obawia się, że jak docisną dzieci tą służbą, to one się w końcu zbuntują i w wieku kilkunastu lat powiedzą: „Nie. Wysiadam”. Jak to wyczuć? Jak tego uniknąć?
Też się nad tym zastanawiałem dłuższy czas. To częste zjawisko. Moja własna obserwacja jest taka, że kluczem jest misyjne podejście do życia rodziny, budowanie rodziny jako przestrzeni realizacji woli Bożej. Gdy tym się żyje i to jest akcentowane, to uruchamia się wartość pasji i ta pasja sprawia, że dzieci się nie buntują, bo widzą, że w tym jest coś więcej niż nakaz i obowiązek. To jest świadectwo rodziców. Oczywiście to życie chrześcijańskie musi być atrakcyjnie zagospodarowane, żeby było pociągające dla dzieci.
Czyli jak jeździmy na spotkania wspólnotowe i widzimy, że dzieci się nudzą, to…
Moje zdanie jest takie, że to są źle poprowadzone rekolekcje, spotkania. Bo nie można rozwijać się kosztem dzieci. Więc jak robimy rekolekcje dla rodzin, to koniecznie trzeba uwzględnić jak najlepszy plan dla dzieci. One muszą dostać coś miłego i atrakcyjnego.
We wspólnocie otwierają się horyzonty inne niż w rodzinie. Grupa stworzona ze względu na dzieci musi dawać swobodną możliwość rozmowy z innymi, wyjazdu weekendowego, zabawy, obchodzenia urodzin, grania uwielbienia na wysokim poziomie, jedzenia – bo one po prostu rosną i są ciągle głodne. Więc w duszpasterstwie parafialnym konieczny jest dostęp do kuchni i do łazienki (śmiech). Poważnie!
Najpierw obowiązki w rodzinie
Wakacje będziesz miał pracowite?
Oprócz dwóch tygodni, które spędzę z żoną, będę cały czas na rekolekcjach. Trzy tygodnie na Ukrainie, trzy tygodnie w Polsce. To jest mój styl życia i pracy w delegacji.
Bycie liderem nie prowadzi do konfliktów małżeńskich i rodzinnych?
Na pewno trzeba spełnić wszystkie obowiązki wobec dzieci, żeby były czyste, zdrowe, wyedukowane, to jest trud rodzicielski, bardzo wymagający, tutaj czapki z głów. Natomiast przestrzeń, która zostaje, najlepiej, żeby była już przestrzenią atrakcyjnego podejścia do wiary.
I misyjnego.
W misji rozpala się wiara. To jest wypełnienie treścią własnego życia. Tak jak rodzina Marcina i Eli. Wychowali wszystkie dzieci i wszystkie są w Kościele. Ale przechodzili swój kryzys wychowawczy. I zdarzyło się, że dziecko powiedziało: Wolałbym, żeby mój tata nie był liderem (śmiech). Ale zaryzykowali i wygrali.