Przejdź do treści

Brat Kalikst Kłoczko i jego cuda – znaliśmy tego “Skrobidechę”

← Wróć do artykułów

Zwykły stolarz, prosty zakonnik, który odszedł zaledwie 9 lat temu. Dziś za jego wstawiennictwem rodzą się dzieci, znikają nowotwory, ludzie odzyskują wiarę. Ci, którzy go znali, nie mają wątpliwości – był i jest święty.

A był tylko prostym stolarzem

Brat Kalikst Kłoczko z kapucyńskiej Parafii Niepokalanego Serca Maryi i św. Franciszka w Lublinie, tzw. Poczekajki, to człowiek, który skończył zaledwie trzy klasy szkoły podstawowej i całe swoje dorosłe życie zajmował się stolarstwem. Dziś czeka na rozpoczęcie swojego procesu beatyfikacyjnego.

Zostało po nim zaledwie kilka tekstów – odręcznie napisanych kartek pocztowych, które wysyłał do swojej siostry oraz rozważania Drogi Krzyżowej. Już za życia mówiono o nim „święty”. Przyrównywano nawet do św. Józefa. Zmarł 6 kwietnia 2013 r. w wigilię Niedzieli Bożego Miłosierdzia po kilkumiesięcznej ciężkiej chorobie.

Rok temu Konferencja Episkopatu Polski zaakceptowała wniosek lubelskiego metropolity dotyczący wszczęcia procesu o stwierdzenie heroiczności cnót lubelskiego kapucyna.

Ludzie często przychodzili do niego po radę w sprawach rodziny oraz z prośbą o modlitwę wstawienniczą. Dla wielu tradycją były niedzielne spotkania z zakonnikiem o godz. 10 na tzw. „Kalikstówce” – pracowni stolarskiej w kapucyńskim ogrodzie. Przychodziły do niego całe rodziny, przychodziły dzieci, ludzie samotni.

Brat zawsze ze spokojem nas słuchał. Nigdy nie oceniał. Pamiętam, jak mówił: „Wiesz, Elżbietko, gdy służymy ludziom w potrzebie, to nasze problemy są małe, bo to Bóg nam pomaga”, „Dzieląc się tym, co mamy z innymi, otrzymujemy dwa razy więcej”

– wspomina Elżbieta Misztal, która przez wiele lat razem z rodziną odwiedzała zakonnika.

Br. Kalikst i dzieci

Do tego – zdawałoby się – surowego kapucyna bardzo lgnęły dzieci. „Wyczuwały w nim dobroć i życzliwość, która pozwalała im czuć się bezpieczenie” – wspomina s. Honorata Jaworska.

W czasie procesji często widziałam podbiegające do niego maluchy, a on, trzymając je za ręce, nadal podążał skupiony w procesyjnym orszaku

– dodaje s. Honorata.

Siostry kapucynki, które prowadzą w Lublinie dom dziecka lubiły przychodzić do “Kalikstówki” z wychowankami.

Brat Kalikst urządzał dla dzieci specjalną loterię. Robił drewniane losy, które kręciły się na okrągłym stole. Na chybił-trafił dziecko losowało jakiś numerek. Za nim kryły się słodkości, drewniane ozdoby, a czasami jakiś psikus

– wspominają kapucynki.

Ogromną atrakcją dla wszystkich dzieci, które trafiały do br. Kaliksta były jego psy – dobrze wytresowane, potrafiące dla swojego pana robić niesamowite sztuczki, które ten prezentował ku powszechnej uciesze dzieciaków.

„Jestem zwykłym skrobidechą”

Gdy leżał umierający w szpitalu obok swojego klasztoru, odwiedzały go tłumy.

Kiedyś do jednego ze współbraci powiedział: „Niektórzy pacjenci myślą, że jestem kimś ważnym, bo tylu ludzi przychodzi, a ja jestem zwykłym skrobidechą”

– wspomina kapucyn, wicepostulator procesu beatyfikacyjnego br. Kaliskta o. Andrzej Derdziuk.

Na jego pogrzeb przyszły tysiące ludzi. Wielu uważało, że żegna świętego. Do dziś odwiedzają jego grób, zapalając świece, przynosząc kwiaty i prosząc o wstawiennictwo.

A brat Kalikst nie odmawia

Był luty 2017 r. Do kapucyna br. Dawida Napiwodzkiego późnym wieczorem zadzwoniła siostra z prośbą o modlitwę za dziecko koleżanki. Medycyna była bezradna. 8-letni Sebastian umierał. Chorował na białaczkę i lekarze nie dawali mu już żadnych szans. To miała być jego ostatnia noc.

Zaraz po rozmowie przesłałem im zdjęcie br. Kaliksta i prosiłem, by modlili się o życie dla chłopca za jego wstawiennictwem. Sam poszedłem z tym zdjęciem i krzyżykiem wykonanym przez br. Kaliksta do chóru zakonnego, by modlić się o cud

– opowiada zakonnik.

Rano br. Dawid otrzymał telefon, że chłopiec żyje. Lekarze nie wiedzieli, jak to możliwe. Tydzień później przyszła wiadomość, że narządy dziecka są w dobrym stanie. Dziś Sebastian ma 12 lat. Jest zdrowy.

„Tyś mi tu najbliższy”

Ewie Makaruk lekarze dawali tydzień życia. Kobieta 15 lat wcześniej chorowała na nowotwór. Nagle trafiła do szpitala z bardzo wysoką bilirubiną. Po dokładnych badaniach okazało się, że konieczna jest natychmiastowa operacja. W okolicach trzustki pojawił się guz.

Żółć dochodziła już do kory mózgowej. Lekarz stwierdził, że zoperuje ją, żeby nie umierała w męczarniach. Szanse, że w ogóle przeżyje operację, oceniał na 3 do 5 proc. Kazał mi się z żoną pożegnać

– wspomina mąż Ewy.

Nikt mi nic nie mówił, ale wiedziałam, że jest ze mną bardzo źle. Cały czas modliłam się do brata Kaliksta. Prosiłam go, by wstawiał się za mną. Chciałam jeszcze pożyć, zobaczyć, jak dorastają moje dzieci

– opowiada Ewa Makaruk.

Rodzina Ewy dobrze znała się z br. Kalikstem.

Wróciłem do domu. Wziąłem dwa znicze i pojechałem do kościoła. Jeden zapaliłem przed figurą o. Pio. Drugi postawiłem przy figurze, gdzie razem z br. Kalikstem robiliśmy dla Matki Bożej postument. Zapalając te świece, powiedziałem w myślach do brata Kaliksta: “Bracie, tyś mi tu najbliższy. Tylko do ciebie mogę się tak zwrócić. Ty zawsze mnie wysłuchiwałeś. Wstaw się do swoich i poproś o. Pio i św. Franciszka o cud uzdrowienia mojej żony. Przecież ty już jesteś tam z nimi w niebie”

– opowiada mąż Ewy.

„To dla nas cud”

Operacja była bardzo długa i trudna. Ewę operowało ośmiu lekarzy. Kobieta operację przeżyła. Po kilkunastu dniach wyszła ze szpitala.

Gdy poszłam do lekarza na zdjęcie szwów, ten powiedział: “Pani Ewo, myśmy nie wierzyli, że pani z tego szpitala wyjdzie. Nie wiemy, jak to się stało, że operacja się udała, a pani jest w takiej formie. To dla nas cud”. Wiem, że żyję tylko dzięki br. Kalikstowi

– stwierdza ze wzruszeniem Ewa.

Rodzinny święty

W rodzinie Pawła i Oli Dutkiewiczów br. Kalikst uznawany jest jako “rodzinny święty”, który wspiera ich w różnych potrzebach. Paweł prosi o podsunięcie pomysłu na rozwiązanie w pracy i zawsze go dostaje. Ola nieustannie zwraca się do br. Kaliksta w ciężkich sytuacjach zdrowotnych swojej rodziny jak i dalszych znajomych. „Brat Kalikst skutecznie wyprosił łaskę zdrowia zarówno dla mnie, jak i m.in. dla mojej małej bratanicy” – potwierdza Ola.

Takich świadectw w ciągu prawie 10 lat od śmierci br. Kaliksta Kłoczki na lubelską Poczekajkę napłynęło już wiele i ciągle ich przybywa. Łaski za wstawiennictwem kapucyna otrzymują zarówno ci, którzy znali go za życia, jak i ci, którzy spotkali go dopiero po jego śmierci.

Za przyczyną br. Kaliksta rodzą się dzieci w małżeństwach, które już straciły nadzieję na poczęcie. Ludzie odzyskują zdrowie, odzyskują też wiarę, wychodzą z nałogów. Ja się codziennie do niego modlę. Wierzę, że Kościół oficjalnie uzna go za błogosławionego

– podsumowuje o. Andrzej Derdziuk.

Zdjęcia (z wyj. ilustracji głównej): Parafia „Poczekajka” w Lublinie

Czy wiedziałeś, że…

Zobacz także