Katarzyna Głowacka jest żoną, mamą piątki dzieci, a także babcią. Z wykształcenia jest doradcą rodzinnym i tłumaczem. Rozmawiamy o edukacji z perspektywy długoletniej mamy, wyborach edukacyjnych, roli rodzica w edukacji oraz o tym, dlaczego baśnie mogą uratować dzieci.
Nie było jednego modelu
Karolina Guzik: Jak wyglądała Pani droga przez lata styczności z systemem edukacji?
Katarzyna Głowacka: Należymy z mężem chyba do pierwszego pokolenia rodziców, dla którego edukacja dzieci była jednym z priorytetów wychowawczych. Zależało nam na edukacji na wysokim poziomie merytorycznym, a jednocześnie mieszczącej się w ramach wyznawanych przez nas wartości i światopoglądu, a przy tym bezpiecznej.
Bardzo starannie wybieraliśmy przedszkole, a następnie szkoły. Byliśmy w ścisłej grupie kilkunastu rodzin, które stały u początku szkół Stowarzyszenia Sternik. Poznaliśmy chyba wszystkie bolączki, zarówno szkolnictwa państwowego, jak i prywatnego – w tym szkół katolickich. Chciałabym przy okazji zaznaczyć, że nie zmienialiśmy szkół jak rękawiczek, ale nasze dzieci na różnych etapach edukacji chodziły do placówek różnego typu.
Np. nasz jedenastoletni obecnie Tomek, zanim wylądował na edukacji domowej, zaliczył zarówno przedszkole państwowe, które okazało się porażką, przedszkole Sternika, które okazało się cudowne, zerówkę w szkole Sternika, która okazała się w jego przypadku pomyłką i dwa lata w kameralnej szkole katolickiej, w której pewnie byśmy zostali, gdyby nie pewne dysfunkcje Tomka, dyskwalifikujące go jako ucznia systemowego.
„Szkoła sobie nie radzi”
Jak z perspektywy czasu, ocenia Pani edukację swoich dzieci? Co było dobre, a co by Pani zmieniła?
Kiedy patrzę wstecz, widzę jedną rzecz – jak bardzo dzisiejsza polska szkoła (są oczywiście wyjątki) nie radzi sobie ze współczesnymi dziećmi. Z ich ogromnymi brakami w rozwoju emocjonalnym. Te braki są związane z wychowaniem, które stosuje wyłącznie motywację pozytywną i uwalnia dzieci od skutków ich działań. Myślę, że polska szkoła współcześnie nie radzi sobie także z brakami dzieci w rozwoju społecznym. Chodzi tu o czas przed ekranem, uzależnienie od wirtualnej rzeczywistości. Wszystko to połączone jest z niewspółmiernie wysoką inteligencją dzieci, nieuporządkowanym nagromadzeniem informacji, które przyjmują, nadpobudliwością i kłopotami ze skupieniem, oraz bardzo często ogromnymi dysfunkcjami motoryki małej. Tu kłania nam się uwiązanie dzieci w domu i brak podwórek.
Z moich obserwacji wynika, że nauczyciele często nie są przygotowywani do zindywidualizowanej pracy z uczniem. Nie uwzględniają ogromnych dysproporcji rozwojowych, co skutkuje niesprawiedliwym i krzywdzącym systemem oceniania.
Rozumiem, że doświadczyła Pani tych problemów osobiście jako matka?
Tak. Borykaliśmy się z większością tych problemów – dlatego uciekliśmy w stronę edukacji domowej, która jest najbardziej przyjazna, zarówno dziecku, jak i młodemu, kilkunastoletniemu człowiekowi. Co się sprawdziło? Jeśli idzie o szkoły systemowe, to oczywiście możliwość kontaktu z wybitnymi pedagogami, których – wbrew pozorom – jeszcze można spotkać w większości szkół, a już na pewno w tych z dużymi tradycjami. Konieczność szukania takich nauczycieli jest obowiązkiem i dużym obciążeniem w edukacji domowej, aczkolwiek da się to zrobić.
Jeśli idzie o edukację domową, to przy wszystkich logistycznych niedostatkach (trzeba wszystko „wychodzić” samemu) przynosi ona wspaniałe owoce w postaci ugruntowanej wiedzy, nieustającej ciekawości świata, rozwijania zainteresowań – a także przyswojenia świadomości, że moja edukacja zależy ode mnie. Dziecko ma większą możliwość stania się ekspertem w pracy samodzielnej, kwerendzie naukowej, ustalaniu priorytetów w nauce oraz terminowości. Ja mogę się tego uczyć od swoich dzieci.
Supermoce rodziców
A jak postrzega Pani rolę rodzica w edukacji? Czy jest on nie do zastąpienia?
Jeśli za edukację uznamy wyłącznie rozwój intelektualny, to jak najbardziej da się zastąpić rodzica. Jeśli jednak uznamy, że edukacja obejmuje nie tylko intelekt, ale także kształtowanie osobowości dziecka, wpajanie dobrych nawyków, wprowadzanie dyscypliny wewnętrznej i zewnętrznej, formację religijną czy moralną, modelowanie gustu artystycznego, naukę dobrych manier – to w naszych czasach, w których nie zatrudnia się metrów i guwernantek, rodzice są nie do zastąpienia. Rodzic wychowuje i edukuje – wychowując się sam. Innej drogi nie ma, a w każdym razie żadna inna nie przynosi dobrych owoców.
Czym zatem się kierować, wybierając ścieżkę edukacyjną dla dziecka? Każdy z nas, rodziców, chce to zrobić jak najlepiej… Tymczasem mam wrażenie, że mamy coraz więcej pytań, zamiast odpowiedzi.
Z mojego doświadczenia wynikają dwie najważniejsze zasady:
- Nigdy nie kierować się lękiem („szkoła jest opresyjna, zdemoralizuje mi dziecko, wpędzi w depresję” itp.).
- Jeśli jakiś wybór się nie sprawdza, nie bójmy się przyznać do błędu i zmienić placówkę (aczkolwiek nie namawiam do nieustannej zmiany, a zdarzają się rodzice, którzy ciągle szukają rozwiązania idealnego). Nie demonizujmy ani nie idealizujmy żadnego rozwiązania.
Rodzice i tylko rodzice są wyposażeni w supermoce, które muszą zastosować, rozeznając, co zrobić. Można oczywiście podpytać dziadków czy jakąś bliską rodzinę o ich obserwacje, ale nie podporządkowywać się im. Zadajcie sobie pytanie, czego chcecie dla tego konkretnego dziecka. Czy ma jakieś szczególne potrzeby? Czy w danej wizji edukacji nie kryją się jakieś wasze niespełnione marzenia lub scenariusze? I w końcu weźcie to wszystko na modlitwę.
Literatura – skarb w edukacji
Poleca Pani często, aby czytać dzieciom baśnie. Dlaczego akurat ten gatunek? Jak baśnie wpływają na nasze dzieci?
Baśnie opowiadają ponadczasowe historie, w których każdy się odnajduje. Odbijam się w nich jak w lustrze – moje lęki, moje tęsknoty, moja nadzieja. Opowiadają o świecie, który jest prawdziwszy niż nasz. Dobro i zło są tam ewidentne. Cudowne interwencje są na porządku dziennym. Zawierają klucze do zrozumienia wszystkich procesów, jakie zachodzą w człowieku, jakie zachodzą w świecie i zapowiadają to, co najważniejsze: happy end na końcu dziejów, zwycięstwo dobra nad złem, słabości nad brutalną siłą, mądrości nad wiedzą, która demoralizuje. Pokazują, że każde życie ma sens. Przekonują, że dam radę, chociaż jestem najmłodszym i najgłupszym synem wdowy. Bo w końcu to są piękne historie, a nie ma nic lepszego nad słuchanie pięknych opowieści. Baśnie nie są polukrowaną kolorowanką Disneya, ale żywiołem, który przygotowuje nasze dzieci na różne zakręty losu.
Dobre książki są formatorami i współwychowawcami naszych dzieci. Odwalają za nas ogromną robotę pokazując im wzorce, które nam czasem trudno jest wpoić. Dziecko wychowane pośród książek jest mądrzejsze niż to, które czerpie całą mądrość z internetu i szkolnych podręczników. Ładniej się wysławia, ma większy zasób słów, jego wypowiedzi są ciekawsze i bardziej urozmaicone. Jego wyobraźnia rozkwita. Ma wyrobione poczucie humoru i rozumie literackie żarty oraz wie, skąd wzięła się kultura, która nas otacza. Nie wyobrażam sobie wychowania dzieci bez książek i opowieści.
Foto: YouTube – Fundacja Mamy i Taty