Przejdź do treści

Rodzinny Różaniec z Siewcą: rozważania tajemnic chwalebnych

← Wróć do artykułów

Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów

Bombardowana zewsząd wizerunkami idealnych sylwetek, w większości wspomaganych skalpelem, niejednokrotnie daję się wpędzić w poczucie winy, że nie wyglądam równie estetycznie. I gdy tak siebie nie akceptuję, wkracza Bóg i mówi: „dla mnie jesteś doskonała, kompletna”.

1. Zmartwychwstanie Pana Jezusa

Moje codzienne życie przy piątce dzieci jest nie lada wyzwaniem. Cały czas się coś dzieje. Cały czas muszę podejmować jakieś decyzje. Wyznaczam sobie kolejne cele, wzbudzam w sobie kolejne pragnienia, rozwiązuję problemy wszystkich domowników. Moja doba jest zbyt krótka. Dość często mam wrażenie, że cały czas biegnę, ale niekoniecznie do przodu – tak raczej w miejscu. Tylko otoczenie wiruje wokół mnie. Czuję się jak jakiś chomik w kołowrotku. A gdy już staję na chwilę, pojawia mi się myśl: „Dokąd tak biegnę? Gdzie jest meta?”.

Jeśli biegniemy zbyt szybko, możemy ją przebiec, nie zauważyć. A naszą metą jest śmierć. Śmierć tu na ziemi, a tym samym narodziny w niebie. Jezus, zmartwychwstając, otworzył nam niebo. Sprawił, że nasz bieg ma cel i sens, jeśli obierzemy dobry kierunek. Wyznaczył życie wieczne jako naszą metę.

Jeśli pracujemy i zarabiamy, by dzielić się z innymi, to bierzemy udział w zmartwychwstaniu. Jeśli gromadzimy jedzenie, by nakarmić innych, to bierzemy udział w zmartwychwstaniu. Jeśli kształcimy się, by móc pomagać innym, to zmartwychwstanie jest naszym udziałem. Ale jeśli stracimy cel sprzed naszych oczu, to nasz bieg okaże się jałowy, „chomiczy”, „kołowrotkowy”.

Ksiądz Pawlukiewicz kiedyś powiedział mądrze: Jeśli umrzesz zanim umrzesz, to nie umrzesz kiedy umrzesz. Czyli, jeśli umrzesz dla świata doczesnego przed swoją cielesną śmiercią, to doświadczysz życia wiecznego. I niech to będzie naszym celem.

2. Wniebowstąpienie

Wychowując dzieci kładziemy z mężem duży nacisk na budowanie relacji między nimi a bliskimi. Sama stosuję macierzyństwo bliskości. Każdą troskę osładzam przytulaniem i buziakami. Dbamy, by dzieci miały stały kontakt z całą rodziną, uczyły się szacunku do starszych poprzez obcowanie z babciami i dziadkami, ciociami i wujkami. Dzięki temu czują bardzo dużą więź z nimi i poczucie bezpieczeństwa, bo są otoczeni ogromnymi pokładami miłości. Jednak gdy ktoś z krewnych odchodzi, ich świat zaczyna się kruszyć.

Trudno im pogodzić się ze stratą, bo i nam – dorosłym – przychodzi to niełatwo. Sami musimy sobie wszystko od nowa poukładać, przejść żałobę i pogodzić się z odejściem bliskiej osoby do naszego Ojca. Tylko czy naprawdę wierzymy w życie wieczne?

Każdy rodzic setki razy odpowiadał na pytania: Czy nasz piesek poszedł do nieba? Czy dziadziuś jest w niebie? A gdzie teraz jest ciocia Krysia? Szybko i pewnie odpowiadamy: „No jak gdzie? W Niebie”. Ale czy na pewno głowa i serce mówią to samo, co usta?

Czasem zastanawiam się, czy uczniowie Chrystusa tak lekko przyjmowali wszystko, co Jezus im serwował. Dopiero co zmartwychwstał, objawił im tajemnicę życia wiecznego, a już idzie do nieba. Czy po ludzku nie było im żal? Czy nie tęsknili? Nie mieli wątpliwości, czy to życie wieczne to na 100% wieczne? Mam nadzieję, że trochę tak było. Wtedy łatwiej mi usprawiedliwić własne wątpliwości, własne tęsknoty za bliskimi.

Bardzo bym chciała, abyśmy potrafili – mimo smutku i żalu – tak zaufać Panu, by z uśmiechem i spokojem oddawać Mu naszych kochanych rodziców, dziadków, dzieci lub przyjaciół.

3. Zesłanie Ducha Świętego

Aktualnie w powszechnej praktyce występują wszelkiego rodzaju ubezpieczenia. Ubezpieczamy wszystko, co możliwe, od wszystkiego, co przyjdzie nam do głowy. Własne zdrowie, męża, żonę, dzieci. Mieszkanie, samochód, telefon, własność ruchomą oraz nieruchomą. Rower, psa i kurę. A od czego? Od kradzieży, zalania, czynników atmosferycznych. Od wypadków, upadków i przypadków. Ostatnio sama podpisałam umowę, według której zabezpieczyłam swój dobytek „przed szkodami, których nie potrafię nazwać”. Ot, taka pomoc w jakimś kryzysie.

Ale co, gdy zagrożenia nie da się oszacować? Gdy nie dotyczy ono sfery materialnej. Gdy zamiast nominałów potrzebujemy odwagi, spokoju, jasności umysłu. Nie musimy wtedy podpisywać żadnej umowy. Wystarczy cichutkie „proszę, przyjdź”, płynące z głębi naszego serca wprost do Ducha Świętego.

Proszę, przyjdź gdy czeka mnie ważny egzamin, bym umiała korzystać z mojej wiedzy. Proszę przyjdź, gdy mam problem w rodzinie, bym umiała wszystko oceniać przez pryzmat miłości. Proszę, przyjdź, gdy mój świat się wali, ale nie płacąc mi za to, co straciłam, tylko dając siłę do budowania jutra.

4. Wniebowzięcie Maryi

Jako typowa kobieta, codziennie zmagam się ze swoimi kompleksami. Patrząc w lustro, trudno mi skupić się na swoich zaletach, gdy wady są po prostu cięższe. Mojego charakteru nie widać na pierwszy rzut oka, bo kryje się wewnątrz mego niedoskonałego ciała.

Bombardowana zewsząd wizerunkami idealnych sylwetek, w większości wspomaganych skalpelem, niejednokrotnie daję się wpędzić w poczucie winy, że nie wyglądam równie estetycznie. A estetyka dzisiaj jest bezwzględna. Ona nie uznaje macierzyństwa, chorób, upływu czasu czy po prostu predyspozycji genetycznych. Toleruje tylko gładkość, jędrność i sprężystość w odpowiednich proporcjach, a jeśli takich nie posiadasz, musisz się wstydzić.

I gdy tak siebie nie akceptuję, wkracza Bóg i mówi: „dla Mnie jesteś doskonała, kompletna”. 

Przez wniebowzięcie Maryi ukazuje, że nasze ciało nie jest jedynie nośnikiem naszej duszy. Nie jest powierzchowną skorupą, nic nie wartą szatą, ale jest integralną i spójną częścią naszego bytu. Jesteśmy piękni cali, ale nie według współczesnych kanonów, tylko według norm Boskich, jakie wyznaczył sam Ojciec, tworząc nas.

5. Ukoronowanie Maryi na Królową Nieba i Ziemi

Mam takie dni, że już od rana jestem zmęczona i nic mi się nie chce. Gdzieś z wnętrza samej siebie próbuję wydobyć jakąś motywację, by dociągnąć ten dzień do końca. Zazwyczaj wtedy przychodzi refleksja: Po co to wszystko? Po co wkładam tyle wysiłku w macierzyństwo? Po co pomagam innym ludziom? Po co staram się pracować nad sobą i nad relacjami z innymi? Po co ogarniam ten dom, który moje dzieci próbują konsekwentnie zdemolować?

No właśnie – po co? Kiedy jesteśmy niedoceniani, źle lub niesprawiedliwie traktowani, kiedy cały czas mamy pod górkę. Jaki to ma w ogóle sens? Gdzieś podświadomie liczymy na nagrodę, jakieś dobre słowo, chcemy by ktoś nas docenił.

Problem w tym, że szukamy pochwały nie tam, gdzie powinniśmy. Chcemy być doceniani, ale nie przez tych, na których ocenie powinno nam najbardziej zależeć. Powinno nam zależeć jedynie na ocenie naszego Ojca Niebieskiego. A On, jak nikt inny, potrafi docenić nasze starania, tak jak to uczynił koronując Maryję za jej pokorę i posłuszeństwo. Za jej poświęcenie całego życia Bogu. I my doświadczamy „ukoronowania” w momentach spełnienia na każdej płaszczyźnie. W momentach wewnętrznego szczęścia i spokoju. Kiedy wiemy, że już zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, i mamy poczucie dobrze wykonanej pracy – poczucie wypełnienia naszego powołania.

Rozważania wszystkich części różańca w formie playlisty na YouTube

Czy wiedziałeś, że…

Zobacz także