Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
Jedyne, czego nie warto mieć, pielgrzymując z dziećmi na Jasną Górę, to zbyt wygórowane oczekiwania i plany. By usłyszeć Boga, wystarczy otwarte serce. O dwukrotnym doświadczeniu rodzinnej drogi do Matki Bożej Częstochowskiej opowiadają nam Iwona i Maciej Jabłońscy, małżeństwo i rodzice trójki dzieci – Amelki, Tobiasza i Dawida. Wspólnie prowadzą bloga Powołani do świętości.
Pielgrzymka z dziećmi – działy się cuda
Joanna i Mirosław Haładyjowie: Wycieczka z dziećmi to niemała wyprawa, a co dopiero pielgrzymka. Wy, nie dość, że się na nią zdecydowaliście, to jeszcze wyruszyliście pieszo!
Iwona Jabłońska: Myślę, że każdy, kto choć raz zasmakował tych wyjątkowych rekolekcji w drodze, już na zawsze ma w sercu tę pamiątkę. Przed naszą rodzinną pielgrzymką, ja byłam w tej drodze już 5 razy i zawsze, kiedy ruszają pielgrzymki, moje serce rusza z nimi. Ale pomysł na rodzinną wyprawę zrodził się w bardzo trudnym momencie dla naszego małżeństwa.
Maciej Jabłoński: Ja z kolei nie byłem wcześniej na pieszej pielgrzymce, ale czułem, że tego nam właśnie potrzeba. Tak jak Iwonka powiedziała, byliśmy w kryzysowym momencie. Ja, po latach choroby hazardowej, wreszcie zdecydowałem się z nią zmierzyć. Byłem tuż przed leczeniem i wiedziałem, że potrzebujemy wzmocnić się duchowo. Iwonka zaproponowała. Ja po prostu się zgodziłem.
Iwona: Muszę dopowiedzieć, że tu działy się cuda. Bo kiedy Maciej zgodził się na mój pomysł, ja zaczęłam mieć wątpliwości. Znałam owoce, ale też trudy pielgrzymowania i zrodziło się we mnie pytanie, czy damy radę z małymi dziećmi. Zanim pojawiły się wątpliwości, wybraliśmy grupę – św. Kamila, bo już pielgrzymowałam z nią wcześniej. Podczas toczącej się we mnie walki pomiędzy pragnieniem a wątpliwościami, poprosiłam Boga o znak. Powiedziałam, że jeśli to zaproszenie jest od Niego, to żeby odpowiedział na moje wątpliwości. I pewnego dnia, przeglądając Internet, zobaczyłam tytuł artykułu: „Św. Kamil, patron hazardzistów – przegrał cały swój majątek”.
Przygotowania i fizyczny ból
Skąd wyruszaliście i ile kilometrów mieliście do przemierzenia?
Iwona: Wyruszyliśmy z parafii św. Józefa na warszawskiej Woli. Codziennie pokonywaliśmy od 20 do 40 km, a całość trasy to ok. 240 km.
Jak przygotowywaliście się do wędrówki?
Iwona: Moje doświadczenie wcześniejszego pielgrzymowania pomogło nam się spakować i zabrać niezbędne rzeczy. To z kwestii logistycznych. Natomiast duchowo też nieśliśmy poważną intencję, którą omadlaliśmy już wcześniej.
Maciej: Zebraliśmy też intencje od wszystkich, którzy prosili o modlitwę, od bliskich, a także czytelników naszego bloga. Moja żona skrupulatnie spisała wszystkie prośby na kartki i razem z intencjami innych pątników były one czytane przed modlitwą różańcową.
Jak wspominacie czas codziennej wędrówki z dziećmi? Jak znosiliście to fizycznie?
Iwona: Wspominamy cudownie! Choć momentami dopadało nas zmęczenie. Normalnie postoje, jak sama nazwa wskazuje, służą do odpoczynku, ale to nie dotyczy rodziców małych dzieci (śmiech). Oczywiście łapaliśmy momenty, żeby na chwilę usiąść, czy nawet położyć się. Ale ponieważ postoje często były w bardzo atrakcyjnych miejscach dla dzieci, to musieliśmy chodzić za ciekawymi świata małymi pielgrzymami.
Maciej: Pamiętam, że dla mnie najbardziej kryzysowy był pierwszy dzień. Dotarliśmy na nocleg do sali gimnastycznej, a ja byłem tak zmęczony, że pomyślałem sobie, że dalsza wędrówka nie ma sensu. Ale na szczęście doświadczeni pielgrzymi uprzedzali, że pierwszy dzień może być trudny, więc nie było załamania.
Dzieci dobrze się bawiły
A zdarzało się, że dzieci dopadała nuda?
Iwona: Nie przypominam sobie takich momentów. Pielgrzymka najczęściej idzie przez małe miejscowości, więc podczas trasy mijaliśmy dużo pracujących w polu traktorów, czy zwierząt na łąkach. Dzieci też dużo spały podczas drogi, a na postojach, które były często przy remizach strażackich szalały na placach zabaw. Postoje na prywatnych podwórkach to też atrakcje – zwierzęta wiejskie, sprzęt rolniczy.
Maciej: Pamiętam takie momenty, że pod koniec dnia Tobiaszek był już zmęczony i nie chciał jeździć w wózku. Wtedy na zmianę nosiliśmy go w nosidle i jakoś udało się dotrzeć na nocleg. Kolejne dni wyglądały podobnie popołudniami, więc już byliśmy na to przygotowani.
Zarówno na pierwszą, jak i drugą pielgrzymkę z dziećmi, postanowiliśmy sobie, że jeśli zadzieje się coś niepokojącego, to po prostu wrócimy. Pierwszą pielgrzymkę przeszliśmy całą i dotarliśmy do Częstochowy, ale już kolejnego roku, dosłownie na półmetku, złapałem poważną kontuzję nogi. To było dla mnie najtrudniejsze – podjąć decyzję, że musimy wracać, wiedząc, że moja żona i dzieci bardzo chcą iść dalej. Sam też chciałem, ale nie było wyjścia – wróciliśmy.
Dostaliśmy dużo wsparcia
Czy podczas drogi pojawiały się jeszcze jakieś kryzysy u was i u dzieciaków? Co Was wtedy ratowało?
Iwona: Z perspektywy czasu tego się nie pamięta. Ale oczywiście najtrudniejsze były ostatnie odcinki trasy. My byliśmy zmęczeni, a Tobiaszek chciał, żeby nieść go na rękach. W sytuacjach kryzysowych ratowali nas też często inni pielgrzymi. Prowadzili wózki, zagadywali dzieci, rozbawiali. Bez wątpienia też treści rekolekcyjne odwracały uwagę od tego, co bolało.
Maciej: W naszej grupie mieliśmy wielu pielgrzymów na wózkach inwalidzkich. Oni bardzo chcieli doświadczyć pielgrzymowania o własnych siłach, bąbli na stopach, czy spuchniętych nóg. Ich serdeczny uśmiech i wdzięczność to były bardzo cenne elementy tych rekolekcji w drodze i dodawały sił.
Szliście z dwójką zupełnych maluchów. Opowiadaliście im dokąd idziecie?
Iwona: Za pierwszym razem Tobiaszek miał prawie rok, a Amelka nieco ponad 2 lata. Oczywiście mówiliśmy im, że idziemy na wyjątkową wyprawę – pielgrzymkę. Będziemy się dużo modlić, śpiewać i przebywać z innymi. Trudno w pełni wyjaśnić małym dzieciom cel i znaczenie pielgrzymowani. Aczkolwiek po drodze byliśmy obdarowywani posiłkami, dobrym słowem, czy przyjmowani pod dach. Te momenty staraliśmy się przekuwać w lekcje o tym, że jest dużo ludzi o dobrych sercach i nie za wszystko trzeba w życiu płacić.
Maciej: Przez pierwsze dni po powrocie Amelka często mówiła „chcę rzymkę”, co oznaczało chcę na pielgrzymkę. Dla nas to jasny sygnał, że czuła się tam dobrze.
Porzućmy oczekiwania!
Jak wyglądał Wasz czas na Jasnej Górze?
Iwona: Byliśmy bardzo wzruszeni, że dotarliśmy z dziećmi na miejsce. Ja się popłakałam przed obrazem Matki Bożej – z wdzięczności. Sam pobyt nie był łatwy. Było dużo ludzi, więc nasza uwaga na dzieci była jeszcze bardziej wzmożona.
Maciej: Dla mnie sama droga była celem i spotkaniem z Bogiem.
Co z perspektywy czasu było najtrudniejsze, a co najpiękniejsze?
Iwona: Dla mnie zdecydowanie najtrudniejsze były pobudki i wieczory, kiedy docieraliśmy na nocleg np. w szkole lub w remizie, kiedy trzeba było zorganizować wodę do mycia i przygotować wszystko na kolejny dzień. Ja nie lubię pakowania, a w zasadzie każdego dnia była konieczność przepakowywania toreb. Ulewy też nie były łatwe. Pamiętam taką jedną – dosłownie ściana deszczu. Poza tym wszystko było dla mnie piękne! Ale nawet te trudy, kiedy je ofiarowywałam w jakichś intencjach, stawały się lżejsze.
Gdybyście mieli poradzić komuś, kto zamierza wyruszyć w podróż na Jasną Górę – czy to pieszo, czy w inny sposób, co byście odpowiedzieli na pytanie: jak to przeżyć, żeby coś przeżyć?
Iwona: Otworzyć serce i uszy na to, co będzie się działo. Nie wszystko jesteśmy w stanie przewidzieć i zaplanować. A Bóg mówi do nas na 1000 różnych sposobów i tego właśnie doświadczaliśmy w drodze na Jasną Górę.
Maciej: Nie zawsze jesteśmy w stanie we wszystkim uczestniczyć na 100 procent, szczególnie pielgrzymując z małymi dziećmi. Dlatego warto nie mieć zbyt wygórowanych oczekiwań i planów. Otwarte serce wystarczy, żeby Bóg znalazł sposób na spotkanie z nami.
Mali sklepowi ewangelizatorzy
Jakie widzicie owoce waszych pielgrzymek?
Maciej: Zwłaszcza tę pielgrzymkę, na którą ruszyliśmy w kryzysie, traktujemy jako nowy początek. Ten czas nas umocnił, żeby przejść trudności.
Iwona: Pamiętam pierwszą wyprawę Maćka do większego sklepu z dziećmi po pierwszej pielgrzymce. Wysłał mi wtedy film, jak siedzą oboje w podwójnym wózku, klaszczą i śpiewają „alleluja”. Niby zabawne, ale poruszyło mnie, że nieświadomie nasze małe dzieci ewangelizują i niewątpliwie to był owoc naszej pielgrzymki.
Czy zdecydowalibyście się ponownie na taką wędrówkę? Teraz już w większym składzie, bo na pokładzie jest Dawidek?
Iwona: Tak. Chcemy pokazać Dawidkowi moc pielgrzymowania. Z kolei Amelka z Tobiaszkiem są już starsi i mogą rozumieć oraz doświadczać więcej. Oprócz duchowej uczty, to doskonała lekcja przezwyciężania słabości i doświadczenie miłości bliźniego.
Fot.: Iwona i Maciej Jabłońscy/Archiwum prywatne