Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
Michał Fujawa wyjechał do Wielkiej Brytanii w 2017 roku. Miał tam być przez dwa tygodnie, jednak mieszka do dziś. Jego żona i dzieci są w Polsce. W rozmowie z Siewcą opowiedział, jak buduje relacje na odległość, za czym tęskni i czy zamierza wrócić.
Wykorzystać przyjazdy na maksa
Joanna i Mirosław Haładyjowie: Decyzja o pracy z dala od rodziny nie należała pewnie do najłatwiejszych.
Michał Fujawa: Na Wyspy trafiłem w 2017 r. Był to wyjazd na dwa tygodnie. Miałem pomóc bratu w zaadoptowaniu mieszkania, bo rodziło mu się dziecko. W rodzinie śmieją się, że nadal malujemy…
Co jest najtrudniejsze w układaniu relacji z dzieckiem na odległość?
Relacje z dziećmi rozciągają się między dwoma wektorami. Z jednej strony wyznacza je czas odliczany do przyjazdu i pobyt (dłuższy lub krótszy) w domu, z drugiej dni spędzane z dala od rodziny. Zarówno przyjazd do domu, jak i powrót na Wyspy, wiążą się z dużymi emocjami. Wejście w rytm życia domowego po przyjeździe nie może być rewolucyjne. Pilnuję bardzo mocno tego, by mój przyjazd nie dezintegrował codziennych rutyn mozolnie tkanych przez żonę wspólnie z dziećmi podczas mojej nieobecności. Nie mogę nie zauważać, że poziom dbałości o dom ze strony żony to prawdziwy highest level, a moją rolą jest tego nie burzyć i napełnić dom emocjonalną obecnością ojca i męża.
Z moimi przyjazdami wiąże się nieodmiennie pewna przypadłość. Wyrwany z codziennych obowiązków, wracając do domu, mam tendencję do „zalegania” na kanapie, a jak wiadomo, to uzależnia. Dlatego też lubię, gdy wcześniej, na czas mojej obecności, ustalimy z żoną i dziećmi zakres istotnych do „ogarnięcia” zadań. Są one różnorodne – od zwykłych obowiązków remontowych (bo trudno, by ich nie było), przez odbycie zaplanowanych wcześniej wizyt w przychodniach, towarzyszenie chłopcom w zajęciach dodatkowych, treningach, po zakupy i wspólne spędzanie czasu na przyjemnościach (basen, boisko, rower, wyjazd w góry, restauracja…).
Taki plan wyznacza pewien rytm, ale też pozwala na efektywne wykorzystanie pobytu. Powoduje, że obniża się poziom mojego napięcia, jakie zawsze towarzyszy mi po przylocie do Polski.
Na Wyspach, bez rodziny, pewnie żyje ci się swobodniej.
Na Wyspach generalnie żyje się zdecydowanie spokojniej. Celnik nie patrzy na lotnisku spode łba i zawsze zapyta jak lot. Przy kasie w sklepie spokojnie pakuję zakupy i kasjerka się ze mną nie ściga nabijając kolejne produkty. Na parkingu nikt nie robi awantury, gdy dłużej parkuję. Polski spacer to angielski trucht, a ja nie mam ochoty tak przyspieszać, gdy jestem w Polsce, co nieraz skutkuje rozdrażnieniem moich bliskich.
Czy rozłąka była świadomą decyzją czy tak się po prostu utarło?
To była świadoma decyzja. Zależy nam na wychowaniu chłopców w polskich realiach kulturowych, co nie oznacza, że nie otwieramy ich na różnorodność. Wyspy odwiedzają regularnie, poznają kulturę Wielkiej Brytanii, uczę ich języka.
Przebywając na Wyspach, utrzymuję codzienny kontakt z domem. Zależy mi na tym, by dzieci nie żyły w przekonaniu, że ojciec wyszedł na jogging albo po przysłowiowe mleko i może kiedyś wróci, a my wtedy opowiemy mu, jak wyglądało nasze życie podczas jego nieobecności. Pilnuję również, by chłopców zbytnio nie rozpieszczać. W realiach, w jakich funkcjonuje nasza rodzina, ta pokusa, by dzieciakom „przychylić nieba”, jest bardzo silna. Na szczęście żona dba o to, bym w tym względzie nie przesadzał.
“Kiedy żona ma dość, kupuję bilet”
Co jest najtrudniejsze w układaniu relacji z żoną na odległość?
Jesteśmy ze sobą już ponad 20 lat. Znamy się. Potrafię wyczuć moment, kiedy zaczyna się „gotować”. Wtedy kupuję bilet…
Jak często przyjeżdżasz do kraju?
Banałem byłoby stwierdzenie, że staram się być jak najczęściej. To oczywista oczywistość i powinność. Kiedy obowiązki zatrzymują mnie na dłużej na Wyspach, jest jak w tej piosence: „… dom mój ostatnio ledwo stał na nogach, stół nawet przechylał się, kiedy jadłem obiad. Podłoga grzbiet prężyła, klepki aż trzeszczały, jakoś tak nie mogłem złapać równowagi…”. Wtedy już wiem, że muszę lecieć do Krakowa i wyprostować… siebie. Na ogół po miesiącu na Wyspach spędzam tydzień w kraju. I niemal całe wakacje spędzam z rodziną.
Wróciłem i nie chciałem wyjeżdżać
Czy zdarzało ci się, że miałeś kryzys i chciałeś natychmiast wracać?
Powiem więcej – ja nawet wróciłem i obiecałem sobie, że już nie wyjadę. To było po pierwszym roku pobytu. Emigracja wiąże się z kilkoma etapami. Po „zagospodarowaniu się” przychodzi czas pewnej rutyny, prozy. Człowiek się już zaadaptował, ułożył relacje, wydawałoby się, że jest już „na swoim”. Ja też tak myślałem, ale wtedy przyszedł kryzys – obudziłem się rano i stwierdziłem, że to nie dla mnie i pora wracać. Dwa dni później przyleciałem do Krakowa.
Ochłonąłem i tydzień później byłem znów na Wyspach, tyle że już nie w Cambridge, a w Manchesterze. I niemal wszystko zaczynałem od nowa. Również językowo adaptowałem się na nowo, bo angielski w Manchesterze, to nie ten sam angielski, którym posługujesz się w Londynie. Pamiętam pierwszy dzień w nowej pracy. Jeden z szefów zagadał do mnie. Z jego wywodu zrozumiałem tylko „Michael” na końcu zdania. Potem okazało się że miał wadę wymowy. Na szczęście mój bezpośredni przełożony wychował się w Londynie, więc poszło z górki.
Kryzysy przychodzą, to normalne. Jak wszędzie są dni lepsze i gorsze. Najtrudniejszy był czas pandemii, kiedy nie mogłem polecieć do kraju przez blisko pół roku. Jednocześnie zewsząd docierały informacje o rosnącym zagrożeniu. Człowiek zastanawiał się, kiedy go to dopadnie. Potem słynna awantura o przyloty Polaków z Wysp na Święta Bożego Narodzenia. Dziennikarze i politycy bijący pianę od rana do wieczora, machający chorągiewkami przy lotniskach i zawracający samoloty nadlatujące z północy… Chory czas.
Będąc tutaj kilka lat, przekonałem się, jak ważna jest samodyscyplina, wbicie sobie do głowy, że trzeba trzymać się „pionu”. Widziałem wielu pokonanych przez emigrację, którzy nie powinni już tutaj być, a z drugiej strony nie mieli sił, by wrócić. Smutne.
“Chciałbym wrócić na stałe”
Masz jakieś grono przyjaciół na Wyspach?
Tak, nie jestem tu zupełnie sam, bo żyją tutaj również moi bracia. Z jednym z nich widuje się niemal co tydzień. Drugi mieszka w Manchesterze. Tam też spędziłem blisko dwa lata. Był to czas COVID-u, bardzo mocno zżyłem się wówczas z ekipą, z którą pracowałem. A było to środowisko prawdziwie międzynarodowe – ja, Bułgar, Czech, kilkoro Anglików, para z Hiszpanii, koleżanka z Dominikany, kolega z Zimbabwe, kolejny z Kenii …. Stare, dobre, chociaż trudne czasy. Oczywiście utrzymujemy kontakty, ale brakuje tej empatii, troski jeden o drugiego, rozmów i pozytywnej energii.
Rozważasz powrót na stałe?
Tak. Rozważam, chociaż z drugiej strony nie chce pożegnać się z Wyspami na stałe. Wbrew temu, co często czytam czy słyszę w polskich mediach, Wielkiej Brytanii nie dotknął jak dotąd żaden pounijny armagedon. Nie ukrywajmy, Wyspy nie mają w Polsce zbyt dobrej prasy. Jest wiele przekłamań w polskich mediach. Niekiedy otwieram oczy ze zdziwienia, kiedy czytam i słyszę, co rzekomo tutaj się dzieje. Poza tym to piękny i różnorodny krajobrazowo i kulturowo kraj, który ciągle mnie zaskakuje. Czuję się tutaj dobrze. Rozważam powrót w ramach struktur angielskiej firmy, co pozwoli mi na powrót do kraju, a jednocześnie na utrzymanie stałych relacji z Wyspami.