Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
“Doświadczamy orędownictwa świętych, które nie jest wielkie, nie jest spektakularne i nie powala na kolana. Ale dzieje się naprawdę i pokazuje nam, jaka jest potęga kilku szczerych westchnień. Pokazuje też nasze ułomności – to, że zawsze najpierw chcemy sami – własnymi, ograniczonymi umysłami. Zapominamy, że ONI wszyscy tam czekają na nasze prośby.”
A u mnie Bóg tak nie działa…
Co w życiu dawały mi zwykle rekolekcje, nauki, koncerty czy inne formy rozwoju duchowego? Pierwiastek zazdrości. Zazdrości o co? O to, że jak słuchałam świadectw wygłaszanych czy to przez duchownych, czy przez osoby świeckie, to zawsze, ale to zawsze, poza zbieraniem szczęki z podłogi, miałam ten żal i niedosyt, że w moim życiu Bóg nie działa aż tak spektakularnie.
Jednak całkiem niedawno zrozumiałam – nie tylko ja, bo mój mąż również – że prawie nieustannie doświadczamy obecności Boga i orędownictwa świętych, a najszczególniej wtedy, gdy wprost, w bezsilności o to poprosimy.
Mała spinka do włosów
Swój pierwszy cud wstawienniczy przeżyłam mając zaledwie 6 lat. To było 2 lata przed moją Pierwszą Komunią. Moje pojęcie o modlitwie było wtedy duże na tyle, na ile wyklepałam poranny i wieczorny paciorek. Tamtego, jak pamiętam, jesienno-zimowego popołudnia mama z babcią prasowały i krochmaliły kolejne prześcieradło w pokoju, a ja zajęłam się jakąś zabawą, plącząc im się pod nogami. Szafa, do której wkładano kolejne wyprasowane partie, była otwarta, a mnie dziwnie zaintrygował babciny, niebieski, rozpinany sweterek. Oczywiście, tylko na chwilę, bo moja dziecięca uwaga przenosiła się z miejsca na miejsce, ale ten drobny epizod okazał się mieć później duże znaczenie.
Gdy czynności domowe zmierzały już ku końcowi dnia, zorientowałam się, że zgubiłam spinkę do włosów. Tak – zwykłą, metalową spinkę z poobdzieranym wokół lakierem. Oczywiście, zaczęłam jęczeć i – jak przypuszczam – denerwować domowników swoim marudzeniem. Babcia z mamą szybko zainteresowały się problemem, pytając o powód mojego szlochania. Wydukałam, że taka spinka, że zgubiłam, a szukałam już naprawdę w każdym miejscu wcześniejszej zabawy.
Mój pierwszy wstawienniczy cud
Usłyszałam wtedy: „pomódl się do świętego Antoniego od zguby”. O jego wstawiennictwie słyszałam już wcześniej. Nie raz ktoś wspominał o tym na głos w domu, ale teraz pierwszy raz ktoś powiedział to wprost do mnie, małej dziewczynki, która szukała przecież tylko spinki do włosów. Szczerze mnie to uderzyło, ale zupełnie nie wiedziałam, co mam mówić. Babcia lub mama poinstruowały, żeby tak w środku pomyśleć o Antonim i tylko poprosić. Już wtedy wydawało mi się to jakoś infantylne i takie za bardzo zwyczajne, a przecież wiedziałam, że jak modlitwa, Bóg czy Kościół, to musi to być coś wielkiego.
Po krótkiej chwili stałam przy nadal otwartej szafie i niebieskim sweterku. Nie umiem do dziś wyjaśnić, co tam znów robiłam, po tym, jak sprawdziłam to miejsce już chyba ze sto razy. Moja ręka zagłębiła się w kieszeń plecionego, babcinego sweterka, a pod palcami poczułam charakterystyczny, zimny w dotyku, delikatny przedmiot. Wyjęłam spinkę i… autentycznie zdębiałam. Kolejność i intensywność tych wydarzeń dla jeszcze niewiele rozumiejącego dziecka była nadzwyczajna.
To był mój pierwszy wstawienniczy cud, który utkwił mi w głowie na tyle mocno, że pisząc o tym dziś, po 23 latach, pamiętam go nadal ze szczegółami. Poza tym od tamtej pory ten nasz św. Antek towarzyszył mi niejednokrotnie.
Znowu próbuję po ludzku!
O tym, że święci orędują za nami, jesteśmy z mężem przekonani! Mimo to czasem o nich zapominamy i chcemy za bardzo po ludzku. A potem mówię: „Zuza! Spinka! Nic nieznacząca mała spinka” i dopiero wzdycham do patrona od danej potrzeby. Tak właśnie – po ludzku – chcieliśmy działać całkiem niedawno, gdy po zakupie garnituru dla Emila, zgubiły się spodnie.
Chciałam, byśmy przymierzyli nasze nowe kreacje. Czekałam już ubrana, widząc jak on, nerwowo, piąty raz otwiera szafę i obmacuje to samo miejsce. Szybko się przekonałam, że spodni brak, no ale przecież gdzieś tu muszą być! Najpierw dołączyłam do nerwowego sprawdzania tego miejsca jeszcze z 5 razy, potem trzy inne skrzydła od szafy, bo na pewno tam je włożył, no i jeszcze finalne dramatyzowanie, że zapomniał ich ze sklepu i już przepadły.
“Antek, dajesz!”
Na szczęście Emil stanowczo upierał się, że brał spodnie z samochodu do domu. Mijało już zbyt wiele czasu. Stanęłam w przedpokoju obok wieszaków na kurtki i to, co przeszło mi przez myśl, to spinka i św. Antoni. Mówię: „dobra, pomóż, gdzie te spodnie?”. Dosłownie w sekundzie po tym westchnieniu wymacałam za kurtką wiszącą, szmacianą torbę (akurat taką portalową, z napisem Siewca.pl), włożyłam rękę i poczułam ten materiał, którego szukaliśmy.
Najpierw próbowałam opanować swoją znów biegnącą ku podłodze szczękę, a potem wymamrotałam zaaferowanemu Emilowi, że MAM! On w pierwszej chwili był jeszcze zbyt przejęty i mnie nie zrozumiał, a potem widziałam oczy pełne zdumienia. Przez chwilę jeszcze dyskutowaliśmy, że jak zawsze zapominamy o pomocy z góry i że znooooowu przychodzi to do nas dopiero w ostatniej chwili ludzkiej bezradności.
Wstawiennictwo świętych – nie biadolić, tylko prosić!
Jak długo czekaliśmy na następny mały cud? Aż jeden dzień. Jak co rano, zostałam w domu z synem i młodszą córką sama. August, od rana dość niespokojny, postanowił zrobić nieprzewidzianą niespodziankę znacząco przekraczają standardowe rozmiary. Niestety albo stety, zawartość pieluchy rozlała się po materacu na naszym łóżku. Rodzice niemowlaków pewnie dobrze znają te mieszane uczucia – niby nieprzyjemna okoliczność, ale też dobra okazja, by w końcu wyprać nie tylko pościel i prześcieradło, ale także pokrowiec od materaca.
Zabrałam się ochoczo do dzieła, rozpięłam narzutę i przed włożeniem do pralki chciałam ją zapiąć, ale już wtedy napotkałam problem. Nie trudząc się długo, wrzuciłam ją bez zapinania i zaczęłam ogarniać inne obowiązki. Po południu, kiedy już suszarka skończyła swoje działanie i mogliśmy założyć przykrycie na wielki materac, na mój wcześniejszy problem natknął się Emil. Także nie mógł poradzić sobie z wywiniętym zamkiem. Nijak nie szło go zapiąć, w dodatku wyglądało to tak, jakby coś się rozpruło lub brakowało drugiego zamka.
Po godzinie prób, spóźnieni po córkę do przedszkola, wyjechaliśmy z domu, żeby po powrocie ponownie nerwowo szukać rozwiązania. W międzyczasie Emil googlował, a ja zdążyłam już napisać do sprzedawcy tego pokrowca o pomoc oraz czy na pewno tam był tylko jeden zamek, z nadzieją na uzyskanie jakiejś logicznej podpowiedzi.
Na wejściu w próg mieszkania dało się słyszeć nasze standardowe biadolenia, że to właśnie nam zawsze przytrafiają się takie denerwujące błahostki, a pokrowiec nadal stał niezapięty śmiejąc się nam w twarz. Wiedzieliśmy jedno! To jest tak proste, że będziemy się potem tylko śmiać z własnego otępienia.
Błyskawiczne rozwiązanie
Przysiadłam do tego zamka po raz nie wiem już który i tak bardzo chciałam już to zrobić, że jedyne, co w końcu przyszło mi do głowy, to poprosić jakiegoś świętego o pomoc. Dokładnie – JAKIEGOŚ, bo nawet nie wiedziałam, do kogo się udać. W końcu mój Antoni to od rzeczy zagubionych, a tu problem był zgoła inny. Mając w pamięci akcję z poprzedniego dnia, ponownie westchnęłam, choć było to w pysze i z niedowierzaniem. Ale pojawiła się też druga myśl: “okej, jak pomożesz, to powiem o tym na głos”. I tak oto TEN KTOŚ został poproszony.
Nie muszę pewnie mówić, że nie minęła nawet minuta, gdy spojrzałam raz jeszcze na pokrowiec, tym razem w jego całokształcie (nie tylko na sam zamek), i od razu mnie olśniło, że przecież wystarczy odwrócić całą jedną stronę, by zamek ulokował się tak jak powinien. Emil tylko klepnął się w czoło mówiąc: „NO TAAAAAAAAK!”. A ja go poinformowałam, że to ponownie nie był mój pomysł, ale KOGOŚ z góry. Zaśmiał się: „a kto jest od zamków błyskawicznych?”.
Wstawiennictwo świętych – zwykłe i prawdziwe
Nasze historie tych dwóch dni, ale nie tylko, rozważaliśmy przez kilka kolejnych. Ponownie, nie pierwszy przecież raz, doświadczyliśmy orędownictwa świętych, które nie jest wielkie, nie jest spektakularne i nie powala na kolana. Ale dzieje się naprawdę i pokazuje nam, jaka jest potęga kilku szczerych westchnień. Pokazuje też nasze ułomności – to, że zawsze najpierw chcemy sami – własnymi, ograniczonymi umysłami. Zapominamy, że ONI wszyscy tam czekają na nasze prośby, ale bez naszej woli nie mogą zrobić nic.