Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
W pierwszą noc po jej śmierci, po położeniu dzieci spać, usiadłem w kuchni próbując zrozumieć, jaki to wszystko miało sens. Po chwili zapisałem na kartce: „Teraz już wiesz wszystko, już nie cierpisz, już nie boli, jesteś wolna” – mówi Tomasz Kania: wdowiec, tata 4-letniej Hani i 7-letniego Dominika, wydawca portalu dla małżonków Misja52 i autor książki „Kawa z Iwonką”.
Śmierć żony – “nie mam żalu”
Magdalena Prokop-Duchnowska: Tomku, niedługo miną 3 lata od śmierci Iwony. Wspominasz często, jak powtarzała: „Ale nie martw się, będzie dobrze”. Za jej życia te słowa pewnie dawały nadzieję na wyzdrowienie, na to, że koniec końców uda się wam wspólnie zestarzeć. A jak rozumiesz to „będzie dobrze” dzisiaj? Śmierć ukochanej żony i samotne ojcostwo nie brzmią raczej jak happy end…
Tomasz Kania: Iwonka miała taki niezwykły dar, że nawet w najgorszej sytuacji potrafiła dawać innym nadzieję. Wypowiadała te słowa zawsze, gdy dzwoniły koleżanki i martwiły się jej stanem. Teraz to jedno zdanie wraca do mnie bardzo często, szczególnie w trudnych momentach.
Niedawno wybrałem się w Tatry na samotną wędrówkę i podczas wejścia na Ornak miałem głowę pełną obaw o przyszłość, o dzieci, o to czy moja firma przetrwa obecne trudności. I wtedy właśnie to zdanie dotarło do mnie ze zdwojoną siłą i jak zwykle – dało nadzieję.
Czy jest dobrze? Trudne momenty przeplatają się z dobrymi. Ważne, żeby nie stracić głowy, gdy przychodzi dołek, a umieć być wdzięcznym, kiedy jest dobrze.
Iwona powtarzała też, że Bóg nie dał jej cierpienia, ale chciał ją przez nie przeprowadzić. Potrafisz w taki sposób spojrzeć na to, co razem przeszliście, ale i na swoje życie, które po tym wszystkim, co się wydarzyło, jest nieodłącznie związane z bólem?
Ostatnio doświadczam wiele trudnych sytuacji i zanim zacznę realnie rozwiązywać pojawiające się problemy, zwracam się do Boga: „Ty nie zesłałeś tego, aby mnie dobić, ale wierzę, że chcesz mnie przez to przeprowadzić”. Iwonka wypowiedziała te słowa na początku choroby. Można więc zapytać: i dokąd doszliście?
W pierwszą noc po jej śmieci, po położeniu dzieci spać, usiadłem w kuchni próbując zrozumieć, jaki to wszystko miało sens. Po chwili zapisałem na kartce: „Teraz już wiesz wszystko, już nie cierpisz, już nie boli, jesteś wolna”. Nie mam żalu ani nawet potrzeby pytać Boga o to, dlaczego jej nie uzdrowił. Nie jestem w stanie tego zrozumieć, więc nauczyłem się z tym żyć. Wierzę, że w odpowiednim momencie wszystko stanie się jasne.
“Zapraszam cię na wyjątkową randkę”
Ujęły mnie wasze (nie)zwykłe randki. To, że między pobieraniem krwi, a chemioterapią potrafiliście pójść na spacer albo chociaż wypić razem kawę pod szpitalnym automatem. Czy wspomnienia tamtych spotkań i rozmów pomogły ci jakoś w żałobie, chwilach smutku i załamania?
Myślę, że te wspomnienia będą mieć ogromne znaczenie dla moich dzieci, jak przyjdzie im mierzyć się z trudnymi sytuacjami w dorosłości. Gdy czekaliśmy na wynik kolejnego badania i nie mogliśmy ruszyć gdzieś dalej, bo w każdej chwili mogli po nas zadzwonić, pojawiał się stres. Oczekiwanie na wynik ciągnęło się w nieskończoność, a ilość dokumentów, z którymi trzeba było zapoznać się przed danym badaniem, nie ułatwiała sprawy. Mimo to, te randki na onkologii były najpiękniejsze ze wszystkich.
Mężczyźni zastanawiają się czasem, co robić w takich momentach. To są chwile, gdy musisz coś wymyślić, żeby ulżyć jakoś żonie, żeby zdjąć z niej presję. Odkładasz więc na bok papiery i mówisz: „Zapraszam cię na wyjątkową randkę przy automacie z kawą piętro niżej. Będzie romantycznie i wesoło, bo ponoć kubek jest w cenie” (śmiech). Jeśli jest między wami miłość, to ona momentalnie zrozumie, że próbujesz właśnie zdjąć z niej całe to obciążenie. Uśmiechnie się więc na tę absurdalną propozycję, a potem pójdziecie i będziecie szczęśliwi, mimo krążącego gdzieś dokoła lęku. A niech sobie krąży – liczy się miłość!
„Czemu Bóg zabrał mi mamę?”
Wracając do tu i teraz: to musi być bardzo trudne, kiedy obowiązki, które dotychczas rozkładały się na dwie osoby, spadają nagle na jedną głowę i jedne barki… Jak sobie z tym radzisz? Próbujesz zastąpić dzieciom mamę?
Mogę starać się tylko być dla nich najlepszym tatą. Ani przez moment nie próbowałem wchodzić w kompetencje ich mamy, bo wiem, że skończyłoby się to… katastrofą (uśmiech). Na szczęście nie jestem sam: mam liczną i bardzo pomocną rodzinę oraz przyjaciół, na których zawsze mogę liczyć. Najtrudniej jest wieczorami, gdy dzieci zasną. Wtedy najmocniej wracają wspomnienia, wtedy też najbardziej martwię się o przyszłość, o dzieci, o to czy moja firma przetrwa.
Dzieci pytały o Iwonę po jej śmierci? Jak tłumaczyłeś im brak mamy?
Przez pierwszy rok pojawiało się mnóstwo pytań z ich strony. Niektóre sam prowokowałem, żeby umożliwić im wyrzucenie z siebie jak największych pokładów emocji. „Czemu Bóg zabrał mi mamę?” – zagaił pewnego wieczora syn. „Powinien najpierw zapytać mnie o zgodę” – stwierdził. I co ja mogłem mu na to powiedzieć? Stwierdziłem tylko, że to świetna myśl i że nie znam odpowiedzi, ale jeśli chce, możemy spróbować poszukać jej razem. Chciałem dać mu poczucie bezpieczeństwa, pokazać, że przy nim jestem.
O pogrzebie mówiłem im jak o święcie, w którym mama wstępuje do nieba. Poprosiłem też wcześniej, żeby wszyscy przynieśli białe kwiaty. Dzięki temu i mnie było trochę łatwiej. Od początku tłumaczyłem też dzieciom, że to nie Bóg zabrał im mamę, ale choroba. Bóg tylko przyjął ją do siebie, kiedy umarła. Opowiadałem, że kiedy znalazła się w ciemnym pomieszczeniu, nagle otworzyły się drzwi, a ona podeszła zaciekawiona. W tym momencie zleciało się mnóstwo aniołków i zaczęły pytać, jak było na ziemi. Więcej będzie można przeczytać w książce, nad którą obecnie pracuję.
Jedziemy dwoma pociągami
Pewnego dnia powiedziałeś Iwonie, że jesteś już gotowy na jej odejście, że z nieba być może bardziej wam pomoże niż tutaj, na ziemi. Faktycznie pomaga?
Powiedziałem jej to w nocy, na kilka dni przed śmiercią. Miała wtedy ogromne trudności, żeby wrócić z łazienki do łóżka. Pojawił się potworny ból, nie mogła złapać tchu. Zacząłem odmawiać modlitwę uwielbienia i ból odszedł. A potem mieliśmy przepiękną rozmowę o naszym życiu, o tym, czego doświadczyliśmy.
Iwonka wyznała, że martwi się o naszą przyszłość, zastanawia się, co się z nami stanie, jeśli jednak nie zostanie uzdrowiona. Powiedziałem: „Wiesz, możesz spokojnie odejść. Zadbam o nasze dzieci, o to żeby odebrały porządne wykształcenie, bo wiem, że ci na tym zależy. A kto wie, być może z nieba będziesz mogła nam bardziej pomóc?”. Spytała też, czy boję się momentu jej śmierci. Odpowiedziałem – zgodnie z prawdą – że ani trochę. Uspokoiła się i zasnęła, a ja czułem, że to może być już nasze ostatnie spotkanie.
Jesteście teraz w jakiejś łączności?
Czasem, gdy przyciśnie mnie trochę smutek, wyobrażam sobie, jak wspaniałe rzeczy teraz ogląda i wtedy nie chcę, żeby tu wracała. Ale pamiętam też, jak miałem gorszy czas i zacząłem zastanawiać się, jak jest tam w niebie – czy Iwonka cierpi, patrząc na naszą samotność na ziemi? I wtedy pojawił się w moim sercu pewien bardzo wyraźny obraz.
Jadą dwa pociągi – w jednym Iwonka, a w drugim ja z dziećmi. Dzieli nas rzeka, ale jedziemy równolegle. Iwonka patrzy w okno – jak zawsze z uśmiechem. Nasz pociąg często się zatrzymuje. Raz ktoś do niego wsiada, innym razem zalicza nieplanowany postój, czasem po drodze się zepsuje. Potem jednak zawsze ją doganiamy. I tak cały czas. Trwa to bardzo długo, całe lata. W pewnym momencie tory zbiegają się w jedno, pociągi łączą się i lądujemy w jednym wagonie. Iwonka nas zauważa i mówi z uśmiechem: “O, już jesteście?”.
Wtedy zrozumiałem, że z perspektywy nieba to wszystko dzieje się w zupełnie innym wymiarze, że nie muszę się już o nią martwić. Wierzę, że jest w dobrych rękach.
Zaakceptować trudne wspomnienia
Uważasz, że dzieci powinny mieć ojca pełnego życia, a nie smutku. Co robisz, żeby tak było?
Przede wszystkim musiałem stanąć w prawdzie: Iwona zmarła i już do mnie nie wróci. Co mogę z tym zrobić? Dodam, że słowo „zmarła” przeszło mi przez usta dopiero po roku. Wcześniej mówiłem, że „odeszła”. Podobnie zresztą było ze słowem „wdowiec”.
Jedną z pierwszych rzeczy po pogrzebie, jaką zrobiłem, było znalezienie odpowiedzi na pytanie: i co dalej?
Iwonka zmarła w moich ramionach w ogromnym cierpieniu, próbując łapczywie chwytać oddech, a ja nie mogłem nic zrobić. Mogłem tylko szeptać, że zaraz to wszystko się skończy, że zaraz będzie już wolna. To mocne doświadczenie nadal we mnie jest i to bardzo głęboko, ale nie mogłem pozwolić, żeby zniszczyło mnie psychicznie.
Trudne wspomnienia wracają często nagle i trzeba to po prostu przyjąć. Do dziś ręka mi drży, gdy wypełniam szkolne dokumenty dzieci i w polu, dotyczącym matki, wpisuję: „nie żyje”. Wtedy ze zdwojoną siłą wracają do mnie słowa: „Nie martw się, Bóg chce cię przez to przeprowadzić”. Dlatego tak bardzo zależało mi na tym, żeby pokazać dzieciom, że tata się nie załamał, że nadal dba o firmę, o relację z nimi, że nadal wspiera swoje dzieci w ich marzeniach.
Coś konkretnego ci w tym pomogło?
Dużo wskazówek znalazłem w Księdze Przysłów i Mądrości Syracha. Wsparciem była też lektura grypsów, które z celi śmierci pisał do swojego syna płk. Łukasz Ciepliński. Poza tym formuję się w społeczności Tato.net oraz otaczam się wspaniałymi ludźmi, a rodzina jest dla mnie ogromnym wsparciem. Bez tej pomocy nie udałoby mi się dobrze przeżyć żałoby. Chcę to bardzo mocno podkreślić, bo to właśnie dzięki wsparciu najbliższych, mogę być tatą pełnym życia!
Co powiesz mężczyznom, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji i borykają się z ciężką lub wręcz śmiertelną chorobą żony?
Żeby nie bali się wziąć na klatę odpowiedzialności za swoją kobietę. Najlepsze, co można jej wtedy dać, to poczucie bezpieczeństwa. Pewność, że jako mąż i tata panuję nad wszystkim, doskonale ogarniam codzienność i nie boję się trudności. Ona i tak dobrze wie, że się boisz, jednak kiedy zobaczy, że mimo tego strachu, działasz z mocą, to dodasz jej ogromnie dużo nadziei.
Nowy dom?
Bierzesz pod uwagę wejście w nowy związek?
Otwieram się na taką możliwość, ale jeszcze bardzo nieśmiało, jakbym się trochę bał. Publikowanie historii o Iwonce miało na mnie bardzo dobry, terapeutyczny wpływ. Mogłem wyrzucić z siebie najważniejsze wspomnienia i teraz nie mam już potrzeby wracać do nich, przynajmniej na poziomie terapii. Nie zmienia to faktu, że jest mi zawsze bardzo miło, gdy ktoś zapyta o Iwonkę i nasze życie.
Druga strona medalu polega na tym, że z tych wspomnień zbudowałem wokół siebie ogromny mur. Bardzo możliwe, że w ten sposób odstraszyłem wiele fajnych dziewczyn, które bały się, że nigdy nie będą w stanie Iwonce dorównać. W pewnym momencie zacząłem ten mur burzyć, ale wciąż zostało tam jeszcze sporo cegieł. Być może poznam kiedyś dobrą dziewczynę, która usiądzie obok, dotknie mojego serca i powie coś w stylu: “wiem, że kochałeś żonę, ale ona już nie wróci – teraz jestem ja i chcę być z tobą…”. Być może to właśnie wtedy wszystko pęknie we mnie tak już do końca i z tego zwalonego muru będziemy mogli zbudować nowy dom.
Zdjęcia: archiwum prywatne