Przejdź do treści

Kiedyś przestępca, dziś mąż i tata. “W więzieniu przyszło moje zmartwychwstanie”

← Wróć do artykułów

Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów

Grzegorzowi Czerwickiemu w młodości brakowało wsparcia, zrozumienia, a przede wszystkim miłości. W więziennej celi przyszedł moment, gdy odnalazł Pana Boga, a to okazało się początkiem jego zmartwychwstania.

Biblia za dwa szlugi

Joanna i Mirosław Haładyjowie: Jak to się stało, że trafiłeś do więzienia?

Grzegorz Czerwicki: Trafiłem do zakładu karnego za napad z bronią i posiadanie narkotyków. Zresztą nazbierało się tych wyskoków przez wiele młodzieńczych lat i ten pierwszy wyrok był kumulacją wszystkich akcji. Kiedy dziś na to patrzę i analizuję, czego najbardziej brakowało mi w życiu, to z pewnością wsparcia, zrozumienia, a przede wszystkim miłości. Nie miałem tego od rodziców, którzy byli pogubieni w nałogach i sami nie umieli okazywać miłości. Z kolei przyjaciół, których tak bardzo potrzebowałem jako młody chłopak, pomyliłem z kumplami od napadów. Szukałem miłości, nadziei i przyjaciela, takiego prawdziwego.

Kiedy doświadczyłeś w tym wszystkim miłości Pana Boga?

Kiedy byłem młodym chłopakiem, nie znałem Boga, nie dostrzegałem Go. Babcia wspominała coś o Nim, chciała, bym się modlił, chodził do kościoła, ale kompletnie nie rozumiałem czemu – nie było tam dla mnie nic ciekawego. Zresztą obraziłem się wtedy na Niego (co jest ciekawe, bo jak można obrazić się na kogoś, w kogo istnienie się nie wierzy). Odrzucałem obraz Boga, który kojarzył mi się z obrazem mojego taty. Zapomniałem o Nim, ale On o mnie nie.

Upomniał się o mnie w więziennej celi, kiedy odbywałem swój drugi wyrok. To była 17-osobowa cela. Kolega ateista, z którym dobrze się rozumiałem, polecił mi któregoś dnia książkę. Przedstawił ją jako ciekawą, historyczną pozycję. Mówił, że znajdę w niej wszystko, czego szukam, czyli miłość, nadzieję i przyjaźń. Książką okazało się Pismo Święte. Po pierwszym szoku sięgnąłem po tę lekturę, kupując ją od innego współwięźnia za dwa szlugi. Nie miałem nic do stracenia. To był moment zwrotny w moim życiu. Tak rozpoczął się proces mojego nawracania się. Pierwszy raz w życiu czytałem o Osobie, która mówiła że mnie kocha, że jest gotowa cierpieć, abym ja był wolny i szczęśliwy. Nie wiem dlaczego, ale uwierzyłem Mu. Zapytałem Go, czy mogę być Jego przyjacielem… I tak rozpoczęła się najważniejsza relacja mojego życia, którą już od ponad 10 lat pielęgnuję i rozwijam.

Trzy lata przygotowań do wolności

Nawróciłeś się, ale czas odsiadki pozostał taki sam. Zapewne zmieniło się twoje myślenie o tym, co będzie, jak wyjdziesz w końcu na wolność.

Po pierwszym wyroku, który trwał 6 lat, wyszedłem na wolność bez żadnego przygotowania. Skończyło się tym, że chwilę później byłem bezdomny i spałem po śmietnikach, a cztery miesiące później trafiłem znów za kraty.

Po poznaniu Jezusa, zacząłem razem z nim najpierw zmieniać siebie, a tym samym przygotowywać się do wyjścia na wolność. Trwało to trzy lata. Dokładnie opisałem ten proces w swojej książce „Nie jesteś skazany”, ale – w dużym skrócie – najpierw uczyłem się lubić siebie, potem przebaczyłem sobie, aby móc przebaczyć innym. Później modliłem się za ludzi, których skrzywdziłem, starając się chociaż w taki sposób zadośćuczynić za ich krzywdę. Uczyłem się bycia słownym, kolejno odrzucałem swoje złe nawyki i uzależnienia. Pracowałem i starałem się pomagać innym. Burzyłem też więzienne niepisane zasady, jak odwieczny konflikt z klawiszami i podawałem im ręce, witałem się, rozmawialiśmy. To było kilka lat wzmożonej pracy, odkryć, zmian i zaskoczeń.

Ulotka o rekolekcjach ignacjańskich

Po wyjściu na wolność pojechałeś na rekolekcje ignacjańskie. Dlaczego?

Na jednym ze spotkań religijnych w więzieniu wziąłem ulotkę od prowadzącego je jezuity. Porozmawialiśmy o tych rekolekcjach. Uznałem, że to będzie idealny sposób na pogłębienie mojej relacji z Przyjacielem – bo od tej pory zawsze tak nazywałem Jezusa. Nie spodziewałem się, że te rekolekcje będą miały dla mnie o wiele szersze i bardzo realne znaczenie.

Wśród uczestników była dziewczyna z Nowego Sącza – piękna blondynka, na którą zwróciłem uwagę, jak tylko wszedłem na jadalnię. Moja pierwsza myśl: „Chciałbym mieć taką dziewczynę!”, ale przypomniałem sobie wtedy, kim jestem – bezdomnym recydywistą bez grosza przy duszy, który wszystko, co ma, schował w podręcznej sportowej torbie… Dwa lata później ta dziewczyna była już moją żoną! Widać, nie mając po ludzku prawie nic, można zaoferować drugiemu człowiekowi coś na tyle wartościowego, że zgodzi się z tobą iść przez życie. To był przypadek iście w Bożym stylu.

Zmartwychwstanie – propozycja dla każdego

Jesteś zupełnie innym człowiekiem niż ten Grzegorz, który trafił do więzienia. Czy można to określić mianem zmartwychwstania?

Inaczej bym tego nie nazwał. Tak, zmartwychwstałem w Jezusie (dosłownie, bo miałem w więzieniu dwie próby samobójcze, które udaremnił „przypadek”). Dawny Grzesiek próbuje się czasami przypominać i dobijać, wysyłać żądania po swoje. Jednak przyjaźń z Jezusem jest tak silną relacją, która dała mi realne ŻYCIE, że nie wyobrażam sobie, bym miał z tego zrezygnować. Co ważniejsze, nauczyłem się już, jeżdżąc od lat po zakładach karnych i ośrodkach poprawczych, że to jest droga dla każdego, absolutnie każdego, bez wyjątków. Jezus przychodzi do każdego i pyta: „Chcesz ze mną zmartwychwstać?”. Ja powiedziałem Mu: „Tak, chcę” – i żyję.

Rodzina – największe (po relacji z Bogiem) błogosławieństwo

Dziś jesteś już nie tylko mężem, ale też ojcem. Czym jest dla ciebie rodzina?

Rodzina to dla mnie dziś przede wszystkim oaza, gdzie mogę być w 100% sobą. Tutaj czuję się kochany i wspierany, to moje największe, po relacji z Bogiem, błogosławieństwo. W rodzinie mam dziś to, czego szukałem całe swoje życie, czyli prawdziwą miłość. Patrzę w oczy mojej żony i czuję się kochany, słyszę śmiechy i radość moich dzieci, jak krzyczą na mój widok „Tatuś przyszedł!” i rzucają mi się w ramiona.

Uwielbiam czas rodzinny, nawet wtedy, kiedy nie robimy nic szczególnego, po prostu jesteśmy razem. Oczywiście, te relacje to również ogromne wyzwanie i masa trudu, ale to ten rodzaj wysiłku, który zdecydowanie warto ponieść, aby brać udział w życiu małych ludzi, którzy z tobą dorastają, a potem idą w świat.

Fot. Archiwum prywatne

Ludzie potrzebują miłości i wiary w ich możliwości

Nie zostawiłeś swojego doświadczenia tylko dla siebie. Napisałeś książkę, spotykasz się z więźniami, nagrywasz wideoblogi, aktywnie działasz w mediach społecznościowych. Dlaczego?

Usłyszałem zaproszenie do głoszenia Ewangelii, a Ewangelia to dla mnie życie z Jezusem w codzienności, w trudach i radościach. Postanowiłem odpowiedzieć na to wezwanie właśnie w taki sposób, że jeżdżę do więźniów, do ludzi odrzucanych i niosę im Słowo od Pana.

Aby działać szerzej, napisałem razem z żoną wspomnianą książkę „Nie jesteś skazany” i zacząłem kręcić materiał wideo z moich wyjazdów. Chcę pokazywać, że w więzieniach są ludzie z potencjałem, którzy tak jak ja, potrzebują tylko, aby ktoś w nich uwierzył, okazał im miłość i przyjaźń. Chciałbym powiedzieć wszystkim, którzy w siebie nie wierzą, są na dnie dna i stracili nadzieję, że będzie lepiej, chcę im powiedzieć: „NIE JESTEŚ SKAZANY! Jest Ktoś, kto poszedł do więzienia za ciebie, umarł i zmartwychwstał, a ty możesz zmartwychwstać w Nim. Nawet jeżeli w to teraz nie wierzysz – daj Mu szansę. Nie masz nic do stracenia”.

Fot. Archiwum prywatne

To brzmi jak czasochłonna misja.

Owszem i choć nie ukrywam, że zwłaszcza aktywność w mediach społecznościowych jest dużym wyzwaniem, bo zabiera mnóstwo czasu, to wciąż dostaję wiadomości od ludzi, że ma to dla nich wartość i sens, więc działam dalej.

Jakie miejsce dziś w twoim życiu zajmuje Pan Bóg?

Niezmiennie pierwsze. Znamy się trochę lepiej po tych kilkunastu latach, dużo gadamy, coraz więcej widzę Go w codzienności. Przyjaźnimy się. Po tylu latach, kiedy wysłuchuje mojego nawijania o tym, z czym się mierzę i dziękowania za wszystko, co mam, wierzę, że przyzna się kiedyś do mnie… Kocham Go.

O taką postawę chodzi

Piszesz, że każdy święty ma swoją przeszłość, a każdy grzesznik ma swoją przyszłość. Co znaczą dla ciebie te zdania?

One jasno wskazują na to, że nie można oceniać innych. Nie znamy ich przeszłości, nie wiemy, co mają w sercach. Każdy z czymś się zmaga, coś przeżywa. To też wielkie przesłanie nadziei – skoro niektórzy święci miewają bardzo trudną i grzeszną przeszłość, to znaczy, że każdy z nas może zawalczyć o świętość. To nie jest zarezerwowane dla wybranych.

Fot. Archiwum prywatne

Przypomina mi się pewna historia. Rok temu mój 4-letni syn Kuba był na balu wszystkich świętych, oczywiście w odpowiednim przebraniu. W połowie imprezy pani prowadząca zabawę podchodziła do dzieci z mikrofonem i pytała, za kogo są przebrane. Kiedy podeszła do Kuby i zapytała: „A Ty, jakim jesteś świętym?”, Kuba bez sekundy wahania odpowiedział: „Świętym Czerwickim!”. O taką postawę mi chodzi.

Czy wiedziałeś, że…

Zobacz także